Obiecane sprawodzanie z mojego 24-godzinnego endurace na de la Sarthe:
Zacząłem wyścig w tą sobotę przed południem, o 10.00. Na bolid wybrałem X2010 w wariancie Red Bull`a, żeby było lekko, łatwo i przyjemnie (o ile to możliwe przy takim endurance). Miałem jednego zmiennika do pomocy (elo młody!) w najtrudniejszych momentach - ale później go ściąło z nóg, poszedł w kimono i późnonocne i wczesnoranne godziny orałem w pojedynkę. Na starcie była idealna pogoda, jasno i błękitne niebo. Założyłem wyscigowe twarde i jazda!
Po około 4 godzinach zaczęło się ściemniać, światła w bolidze włączyły się automatycznie. Przewaga nad przeciwnikami wciąż rosła i z tym nie było żadnego problemu. Najsilniejszym przeciwnikiem były dwa Audi, które trzymały się blisko siebie i wciąż tasowały - nie przeszkadzałem im w tym, jechałem tak czysto jak to możliwe. Chciałem mieć obraz tego, ile okrążeń wykręcą na koniec. Na tym początkowym etapie wyścigu wraźne było zajeżdżanie drogi i blokowanie przez przeciwników (jak w innych ednurance). Przeszkadzało to szczególnie na długiej prostej po nawrocie, przez las. Strategia pitów była szybko opracowana - ze względu na niewielką ilość zakrętów (małe obciążenie opon) i długie proste (wysokie spalanie), to paliwo się szybciej kończyło a nie gumy. Zupełnie odwrotnie jest w X2010 na Ringu. Dlatego zmieniłem opony na wyścigowe miękkie - miałem jeszcze ich połowę, gdy w baku robiła się pustka. Zjeżdżałem do pitu co 5-6 okrązeń (nie pamiętam) i starałem się wyczuć tempo drugiego zawodnika.
W 5 godzinie wyścigu było już absolutnie i totalnie ciemno, linia drzew nie odcinała się na tle nieba. Czerń! Popierdalając ponad 400 km/h nieoświetlonymi partiami toru (sporo ich tu) wrażenia były łajpatowe. Jechało się głównie na czuja i z pamięci, przy takich prędkościach bazowanie na obserwacji toru nic nie daje. Przy dohamowaniach pomagała też czerwona sygnalizacja zmiany biegu na niższy - i to bardzo. Przeciwnicy zwolnili, jechali ostrożniej i przestali już tak uparcie blokować, choć nadal się to zdarzało. Wrażenia były niesamowite, klimat wytrzymałościówki rósł, a wjazd na oświetlone partie toru czy widok rozświetlonego pitlane powodował uczucie chwilowej ulgi i malutkiego odprężenia. A potem znów w ciemność! Zmęczenie już dawało się we znaki (plecy i ręce).
W 11 godzinie wyścigu GT5 postanowiło pochwalić się swoimi możliwościami i rozpoczęła się ulewa. Najpierw delikatnie kropiło i przez kilka okrążeń nie byłem pewny czy widzę jakieś smugi (spadające krople przy >400km/h) w świetle reflektorów, czy mi się ze zmęczenia wydaje. Spod kół moich i przeciwników jeszcze nie wydobywała się para, tor pozostawał w miarę suchy. W końcu włączyłem widok z kabiny i się upewniłem - deszcz. Oczywiście wciąż było całkowicie i totalnie ciemno, a więc rozpoczął sie całkowity hardcore. Deszcz nie przestawał padać a wręcz przeciwnie, gdzieś po pół godziny była już ulewa jak się patrzy. Piękny pokaz GT5 i stopniowe zwiększanie opadu, zamiast skokowego. Zjazd do pitu po wyscigowe deszczowe i jezda dalej. przyczepność spadła, czasy też. Padało bardzo mocno, tor zlany był kompletnie, samochody wywalały już spod kół pióropusze wody. Gęste smugi wody przed oczami, rozswietlane reflektorami wraz z kompletnymi ciemnościami i ograniczoną przyczepnością powodowały niesamowite emocje, szczególnie na nieoświetlonych fragmentach toru. Trzeba było jechać ostrożnie i skoncentrowanym. Z tym zaczęło się robić ciężko, bo plecy już dawały znać. Za to z głową (oczy, potrzeba snu) nie było żadnego problemu - przełączyłem się w jakiś tryb. Przeciwnicy zwolnili już teraz wyraźnie, przestali też blokować a wręcz zjeżdżali mi na bok, jechali bardzo ostrożnie - ale i tak zdarzało im się wylecieć z toru. Z powodu warunków ostrożniej wyprzedzali maruderów, wolniej, w kilku pewnych miejscach. W efekcie cała stawka się zgrupowała w jedną wielką ekipę, co utrudniało wyprzedzanie. Dwie Audice wciąż jedna obok drugiej, walczące.
W 15 godzinie (około) powoli i bardzo stopniowo zacząło wychodzić słońce. Cóż to był za widok, znów zobaczyć kontury lasu na tle ciemnego jeszcze nieba. Jak światełko w tunelu! Efekt przejścia do dnia wyglądał wspaniale, bardzo też podkręca uczucie i wrażenie uczestniczenia w endurance. Zajebiście było widzeć łunę po jednej stronie toru, stopniowo sie powiększająca i rozjaśniającą cały tor. Deszcz nadal napierdzielał jak szalony, wciąż i niesutannie na maxa od 5 godzin. W 16 godzinie było już "jasno" - niebo było zachmurzone i szare, ale widać już było tor, można było obserwować zbliżające się zakręty z daleka a nie z odległości kilku metrów przed kabiną. Stawka porozpierdalała się już całkowicie, Audice nie walczyły już.
W 19 godzinie w końcu przestało padać. Stopniowo opad robił się coraz mniejszy, ale tor przez dłuzszy czas nadal pozostawał mokry, wciąż wywalało wodę do góry i wciąż jechałem na deszczówkach. Po jakimś czasie niebo zrobiło się znowu błękitne, jak na starcie, słonce zaczęło świecić na maxa, na tor powróciły kolory i przyczepność. Wysychał oczywiście stopniowo - mniej i mniej wody wzbjaliśmy w powietrze, czuć było lepsze trzymanie. W końcu zrobiło się calkowicie suchutko i wróciłem na wyścigowe miękkie. Widok błękitnego nieba, soczyście zielonego lasu, brak deszczu i mokrej nawierzchni w połączeniu z kilkoma krótkimi godzinami do końca dał mi wrażenie radochy i statysfakcji - w takich luksusowych warunkach to można sobie "odpocząć" i dojechać do mety na luzie. Zmęczenie zajebiste w plecach i rękach ale zero potrzeby snu. Znów zacząłem monitorować tempo drugiego w stawce - oszacowałem je w tych świetnych warunkach na 3:30 bez pitu.
W 21 godzinie wyścigu miałem już 390 okrążeń nawiniętych - część z nich zupełnie lajtowych, część "na stojąco" (przerwa na kibelek, żarcie, wietrzenie na świeżym powietrzu). Dało mi to ok. 66 okrążeń przewagi nad drugim zawodnikiem (Audi). Zrobiłem szybkie obliczenia i wyszło mi, że mogę spokojnie zaparkować maszynę na poboczu do końca wyścigu i walnąc w kimkę - nie dogoni mnie już. I tak też zrobiłem - o 7.00 w niedzielę położyłem się spać, ustawiłem budzik na przed 10.00, żeby metę przejechać na koniec. W tym czasie Audi odrobiło 33 okrążenia, więc skończyłem cały wyścig z przewagą 33 okrążeń.
I tak to wyglądało - tempo całego wyścigu ograniczyły długotrwałe opady deszczu. X2010 wyglądał straszliwie po wyścigu, ikonka od smarowania się świeciła. Ja byłem spierdolony na maxa ale już się nie kładłem spać. Całość wspominam zajebiście, klimat był wspaniały i gdybym tylko znów mogł wygospodarować czas i lokal - bym to powtórzył. No i świeżutka jeszcze slimka ładnie się wygrzała, hehehe (grzeje się nadal, już prawie drugi tydzień non stop lol). Z całą pewnością, jak kiedys tam dobiję do 40 poziomu A-Spec - pojadę 24-godzinny wyścig na Ringu, nie ma bata. Wspaniałe przeżycie i wielka satysfakcja!
PS - wygrana kasa to jakieś śmieszne śmieszności, ale doświadczenia DUŻO - z połowy 35 poziomu wskoczyłem na początek 37 (półtorapoziomowy skok!).