ostatnio, z braku innych zajęć, obejrzałem kilka filmów.
black swan - nawet dobry, średnio rozgarnięty widz po pół godzinie kapnie się o co chodzi, ale ogólnie film przemyślany, z mnóstwem smaczków i dobrą grą portman. cassel trochę gorzej, ale zrzucam to na jego rolę. jedyny minus to podanie wszystkiego na tacy, jakby dla mniej wymagającego odbiorcy. no ale w czasach incepcji, aka "najlepszego filmu EVER wow, achh, pory pełne", nie ma co się dziwić.
the town - nie ma co się rozpisywać, nawet niezłe kino akcji. na początku motyw afflecka zakochującego się w byłej porwanej wywołuje niezły palmface. potem film się rozkręca, niemniej do "gorączki" mu daleko, daleko, daleko.
hobo with a shotgun - ach, perełka. ten film pokazuje jak słaba jest "maczeta". prawdziwa uczta dla fanów gatunku. dawno się tak dobrze nie bawiłem. świetnie przerysowane charaktery, idealnie oddany klimat "fuck town", rutger hauer, technicolor i biały bricklin. no coś pięknego.
o the rubber wspominałem na poprzedniej stronie, ale film jest tak dobry, że zasługuje na podwójne polecenie.
i jeszcze the fighter - fajny. nie przepadam za wahlbergiem, ale tutaj dał radę. dla fanów boksu pozycja obowiązkowa. nie to co "za wszelką cenę", ale może się podobać. dla mnie ok.