Szymon pustelnik 1964, Bunuel
W średniowieczu wczesnym żył sobie taki fanatyk całkowicie oddany ascezie. Na tyle był oddany Bogu, że siedział na platformie umieszczonej na słupie przez 40lat. Nie trzeba dodawać, że ciało uważał za więzienie dla duszy. I właśnie o nim jest ten arcyciekawy film. Nie jest długi, trwa niespełna 50minut, lecz to w zupełności wystarcza, by uznać go za film co najmniej bardzo dobry. Od strony technicznej jest wyśmienity - masa pomysłowych ujęć i aktorzy trzymający poziom. To wszystko w czerni i bieli z minimalną dawką muzyki. Obraz zaczyna się przejściem Szymona ze słupa, na którym siedział lat kilka na słup znacznie wyższy. Wokół masa gapiów i kapłanów oddających mu cześć, bo skoro tak się wyzbywa wszystkiego co cielesne, to musi być blisko Boga. Sam Szymon to fanatyk pełną parą, jeden z modlących się pod słupem kapłanów zerka na kobietę, na co główny bohater - "Nie wolno patrzeć na kobiety, bowiem prowadzi to do grzesznej pożądliwości". Dostając jedzenie stwierdza, że jest zbyt próżny i dzisiaj jeść nie będzie. Ludzi traktuje jako ohydnych grzeszników, a sam mimo iż w takiej ascezie odnosi się do siebie z pogardą - nienawidzi tego co cielesne. Szybko w filmie pojawia się szatan kuszący Szymona, ten twardo się broni, ale ostatecznie ulega. Chociaż nie, on nie ulega, niezmiennie żyje w absolutnej ascezie, ale prowadzi to go do... gdzieś gdzie wesoło mu nie jest, zaś widza Bunuel zręcznie zaskakuje świetnym zakończeniem.
Złoty wiek 1930, Bunuel
Drugi film w karierze tego świetnego reżysera. Po Psie andaluzyjskim treść filmu bardziej się krystalizuje, może nie na tyle, by znalazła się w nim jakaś konkretna fabuła, ale symbolikę scen znacznie łatwiej odczytać i można mieć wręcz pewność, że coś twórcy mieli na myśli. Nie jak w Psie, który dla widza niedoszukującego się drugiego dna jest zupełnym bełkotem. Czyli co my tu mamy? Wyśmianie burżuazji, etykiety, poprawności politycznej, kulturalnego zachowania i fałszywej moralności. Scena gdy ojciec zabija synka, a ludzie na salonach traktują to jako chwilową ciekawostkę, z kolei wylanie przez pannę wina na spodnie mężczyzny jest czynem skandalicznym. To chyba najlepsza scena, najwięcej mówiąca o tym jaki jest ten film. Nie brakuje też, z pewnością szokujących jak na tamte, czasy scen - hmm - nazwijmy je "erotycznymi". Kto wybrany jest na piewcę moralności? Totalny szaleniec, który ostatecznie wyrzuca rzeczy tłamszące jego osobowość przez okno, z księdzem na czele. Nie mogę sobie wyobrazić jaki przewrót mógł się dokonać po premierze tego filmu w 1930, skoro nawet teraz dosyć zmyślnie wytyka "wady systemu" i niejednego księdza by wkurzył.
Pijany anioł 1948, Kurosawa
Wczesny film najsłynniejszego japońskiego reżysera (na pewno w Polsce, ale chyba i na świecie) opowiada o gangsterze, który dostał kulkę w dłoń. Rusza do lekarza, a ten przypadkiem odkrywa, że Matsunaga prawdopodobnie jest chory na gruźlicę. Gośc jest twardzielem więc nie chce przyjąć tego do wiadomości. Wcześniej film otwiera ujęcie na ohydne, brudne bagno, które jest dosyć ważnym symbolem - po pierwsze płuc głównego bohatera co chce unaocznić lekarz gangsterowi, ale też i całego jego życia i w ogóle obecnej sytuacji. Konował nie tylko chce uleczyć z choroby bohatera, ale i uzmysłowić mu, że jego życie też jest zatrute. Szybko się o tym Matsunaga przekonuje, gdy podsłuchuje jak szef go teraz traktuje - chory, to można go poświęcić. A wierzył w honor, przyjaźń i takie tam wzniosłe gangsterskie braterstwo. Film kończy się źle, bo i cały świat w nim przedstawiony jest zły i brzydki. Ciemno, brudno, nawet tytułowy anioł, jest alkoholikiem. "Wy gangsterzy wyobrażacie sobie anioła jako piękną kobietę, a to ja jestem aniołem" - mówi doktor Sanada. Kolega po fachu śmiga samochodem, a poczciwy bohaterski lekarz leczy biedaków i kasę ma z tego marną raczej. Idealiści nie mają lekko. Film ciężki, smutny i doskonały. Młoda dziewuszka zmagająca się z gruźlicą ma większą odwagę od gangsterów potrafiących tylko straszyć. Chaotyczny opis, bo i strumień myśli po seansie też miałem chaotyczny. Sporo spraw do przemyślenia. I moja ulubiona scena, Matsunag wkurzony wychodząc od lekarza mając już świadomość okrutnej choroby wiszącej nad nim idzie, a leje okropny deszcz - "dureń, pada deszcz a nie ma parasola" - jak długo można być twardzielem, bohater aż do chwili gdy padnie trupem. Dla lekarza to głupota, ale coś w tym jest.