- nie sądziłem, że będzie tak nawiązywał drobnymi smaczkami do Odysei Kosmicznej Kubricka,
- film jest największą huśtawką emocjonalną od Nolana, czasem aż do przesady, pamiętacie moment zaszczepienia incepcji z wiatraczkiem w tle? Tutaj jest tego x10, bez kitu nie myślałem, że zbierze mnie na mocne łzy w kinie sci-fi, jest jeden kadr, który miażdży kanaliki łzowe, a jest tych scen wiele (jak np. dialog „jesteśmy rodzicami po to, aby żyć we wspomnieniach naszych dzieci”, po którym już miałem lekko zawilgocone oczy),
- ogólnie aktorsko wszyscy dali radę, nie czuć żadnego dystansu, aktor odtwarzający Romilly jest rewelacyjny (kadr, w którym widzimy go po powrocie bohaterów z wodnej planety - wow), ale jestem pod ciężkim wrażeniem gry Matta, scena, gdy ogląda materiał video z 23 lat spowodowała moje ciche: GODDAMN...; tylko ten jego akcent, nadal nie mogę się przyzwyczaić do teksańskiej naleciałości,
- rewelacyjny design robotów, coś dla widza dziwnego i do tej pory niespotykanego, przy pierwszym kadrze wydającego się na kompletnie niepraktyczne, a później grube zdziwko, rozumiem także, że to spore nawiązanie do Odysei Kosmicznej,
- technicznie: japierdole, moment wejścia w dziurę czasoprzestrzenną, później wylot z orbity Gargantui i cała sekwencja z ujęciem czasu w przestrzeni trójwymiarowej - mokry sen fana sci-fi, choć mocno przypomniało mi to moment odrodzenia w Odysei Kosmicznej, to robiło niesamowicie,
- świetny dźwięk i muzyka - największe wrażenie robiła... cisza. W każdym kadrze, gdzie ukazano wydarzenia z perspektywy przestrzeni kosmicznej, nagle urywał się dźwięk - ciekawy smaczek, tym bardziej, że cała sala kinowa pełna ludzi siedziała kompletnie w ciszy – najwyraźniej wszyscy byli skupieni i zaangażowani,
- niesamowite zdjęcia i kadry: planety, wybuchy, przestrzeń kosmiczna, dryfowanie, byłem pod mocnym wrażeniem,
- dialogi trochę trącą patosem, ale nie na tyle mocno, jak to się wszędzie opisuje, ogólnie razi wzniosłość i rozbudowanie dialogów, jak np. Coopera z Donaldem podczas picia piwka na werandzie, dysputa, jak z książek filozoficznych, pełnymi i rozbudowanymi zdaniami - mało wiarygodne,
- tak samo tłumaczenie Cooperowi przez innego kosmonautę teorii dziury czasoprzestrzennej, mówił do niego, jak do dziecka - podejrzewam, że to wytłumaczenie w kierunku widza, ale mocno mnie raziło: członek misji kosmicznej, inżynier w NASA nie zna nawet podstawy podstaw założeń takiej teorii?
- nagle: Matt Damon
, przy tym znowu bardzo emocjonalna scena,
- Michael Caine - nie rozumiem zarzutów, że jest go zbyt dużo i za dużo narracji, jest bardzo poprawnie,
- na siłę i wprost wtłoczono widzowi końcowe wyjaśnienie "ducha" i jego następstwa, zmroził mnie moment, gdy Cooper zobaczył Murph "przez książki", ale po co dalej to ciągnąć, dajmy widzowi pomyśleć, wg mnie wywarłoby to mocniejsze wrażenie, ale jestem zbyt cienki bolek, aby krytykować twórcę, jak prowadzić scenariusz,
- przedłużony niepotrzebnie epilog, nie ukrywam - uwielbiam to małe poczucie satysfakcji, gdy reżyser nie urywa nagle kadru i kontynuuje wątek, ale tutaj wyszło nieco na siłę - i znowu bardzo emocjonalnie – po zobaczeniu Ellen Burstyn, która zapewniła nam karuzelę emocji w Requiem dla Snu wiedziałem, że będzie jazda,
- w kwestii fabuły: założenia i wszystkie wysnute na ekran liczne teorie naukowe, na których opiera się trzon fabularny i widz jest nimi bombardowany w praktyce filmowej - nie będę ich krytykował, bo sam znam jedynie bardzo powierzchniowo z tego, co przeczytałem w ramach własnej ciekawości w książkach popularno-naukowych, na necie, w Fantastyce lub dowiedziałem się w szkole - po prostu nie mam argumentów, jestem zbyt daleko idącym laikiem, aby móc to poprzeć lub wytknąć; podoba mi się za to ukazane rozdarcie człowieka między jego naturą, emocjami i przywiązaniem (stąd zapewne tyle emocjonalnych scen), a surową brutalnością i koniecznością wyrzeczenia się ludzkich odruchów przy poszukiwaniu rozwiązań ukierunkowanych rozsądkiem i logiką - choć to wątek popularny, to Interstellar nie ukazuje go z perspektywy czarne-białe, a myli i wysila widza – bohaterowie zawierzając instynktowi i uczuciu niejednokrotnie się mylą i wykazują słabości, kierowanie się nauką powoduje, że popełniają błędy, wszystkie odruchy i decyzje składają się na końcowy rezultat z głównym przesłaniem w tle o czasie i przemijaniu, scena w której Brand wyjaśnia, dlaczego kierowanie się miłością jest zasadne przy wyborze celu misji zestawiona z epilogiem świetnie ukazuje to rozdarcie i niemożliwość zero-jedynkowego postrzegania oraz jedynego słusznego wyboru,
- scena, w której Murph wychodzi z domu i Tom staje jej na przeciw - myślałem, że ją rozniesie i rozwali tak kluczowy oraz symboliczny dla filmu przedmiot – poczułem ulgę w kolejnym kadrze
,
- ciekawa scena z nauczycielką o „nowej wersji historii w podręcznikach” mającej za cel skupić ludzi na myśleniu o utrzymaniu życia na ziemi, a nie myśleć o gwiazdach, że program Apollo nigdy nie miał miejsca, a miał jedynie zdestabilizować i pogrążyć Sowietów, dobre puszczenie oka w kierunku teorii spiskowych,
- co jednak mnie zraziło, to nieprawdopodobny ciąg zdarzeń, praktycznie od samego początku do końca nie ma szans, żeby bohaterowie tak dali radę, podsumowałem sobie w głowie i to, co przeżyli protagoniści zestawione z kontrastem wierności teorii naukowych, na jakie sili się film jest po prostu bardzo mocnym akcentem "fiction" w członie nazwy gatunkowej Interstellar. Cóż, wszystko na potrzeby przesłania i przekazania pewnych wartości, ale mimo wszystko.