Co to się porobiło na tej maturze przez te lata. Niegdyś człowiek robił zadania z majcy, była po prostu ocena, żadnych procencików. Język polski przy tym co teraz się dzieje, to była bajka, żadnego trafiania w jakieś klucze odpowiedzi. Jak człowiek wziął odpowiedni temat, to czasu brakowało, żeby się porządnie rozpisać, a można było strzelać pełną serią ze wszystkich epok. Co najlepsze, ciężko mi sobie przypomnieć, na jaki temat pisałem maturę z języka ojczystego, a co dopiero treści zadań z matematyki. Swoją drogą, nie dziwię się, że niegdyś były ciężkie egzaminy wstępne z tego przedmiotu na krakowskie, publiczne uczelnie techniczne (nie wiem jak jest teraz), bo tu, panowie, bez konkretnych umiejętności matematycznych długo się nie pociągnie. Co do wyników, nie ma się co przejmować na wyrost, zawsze jest cienko na początku (co jest zrozumiałe, motywacja i kubeł zimnej wody musi być). Sam ostro za naukę zabrałem się w połowie marca i jakoś się udało. Warto jednak to przeżyć dla uczucia ulgi, które przychodzi zaraz po tych stresogennych "testach". Zresztą "egzamin dojrzałości" to tylko preludium, mające przygotować przyszłych studentów do regularnych mini-matur co pół roku. Jedyne czym to się różni, to zwiększoną biurokracją i bieganiną na studiach.