Przede wszystkim nie identyfikowałbym techno z kulturą, której podstawą jest kilku naćpanych, latających po parkiecie małolatów, jak to zostało tutaj przedstawione. Fakt, lubią tą muzykę, tyle że dla nich ma ona niewielkie znaczenie - tak naprawdę jest to tylko tło, pretekst do tego, aby się naćpać, wyszaleć na dyskotece, pójść na numerek z przypadkowo poznaną 14stolatką ubraną tak, jakby wyszła z pobliskiego burdelu. Akurat w przypadku większości bywalców najmodniejszych POLSKICH clubów, techno ma wbrew pozorom więcej wspólnego z komercją, modą, hypem, niż jakąkolwiek kulturą czy subkulturą, bo już samo używanie tych słów w kontekście kilku naćpanych nastolatków, to zniewaga dla wszystkich subkultur razem wziętych. Z całą pewnością istnieją ludzie, dla których techno to coś więcej - którzy siedzą w tych tematach od lat miksując kawałki, albo po prostu lubią się zabawić w rytm świateł i - jak to zostało tutaj napisane - "bezmyślnych bitów". Niestety w Polsce(i nie tylko tutaj) wciaż jeszcze są oni raczej mniejszością, wypartą przez (w większości) przypadkowy tłum, który pod płaszczykiem miłości do swej ukochanej muzyki szerzy często zwykłą patologię. Czy jednak powinniśmy ich za to potępiać? Otóż nie - możemy tego nie lubić, możemy sie z tym nie zgadzać, ale ostatecznie powinniśmy uszanować ich sposób na życie tym bardziej, jeżeli im samym sprawia on satysfakcję.
A pisze o tym nie przypadkowo, bo tak się składa, że akurat z "muzyką elektroniczną" z której techno ewoluowało, żyję za pan brat już od pierwszej połowy lat 90tych, a więc czasów, kiedy nad Wisłą o jako takim techno jeszcze mało kto słyszał, a triumfy święciła muzyka disco-polo. Idąc tokiem rozumowania utrwalonym w stereotypach, z tak długim stażem "technofila" powinienem już dawno siedzieć na odwykówce albo w najlepszym razie obsługiwać agencje towarzyskie dla lokalnej mafii...
Tymczasem przez te wszystkie lata nie byłem jeszcze ani razu w "clubie z prawdziwego zdarzenia",(co nie znaczy, że nie lubię wybrać się gdzieś potańczyć) na temat bywalców takich clubów (których de facto znam osobiście dosyć wielu) mam wyrobione, i w wiekszości mało pozytywne zdanie, żelu nie używam (przesadnie) często, od ziół wszelkiej maści trzymam sie z daleka, i nie wyrywam 14stolatek na darmowe drinki i fajną furę. Fakt, że dużo bardziej od klasycznego techno wolę klimaty trancowe, ale podejrzewam, że i tak przeciętny kowalski nie widzi między nimi różnicy...
Przypadek? Otóż nie - rzecz w tym, ze należy wystrzegać się - jak już kilka osób wspomniało – stereotypów, bo idąc tym tokiem rozumowania można jakąś negatywną łatkę przypiąć dosłownie każdemu środowisku czy grupie społecznej. Ot chociażby hip-hop - jest to w zasadzie jedyny gatunek muzyczny, którego praktycznie w całości, bo 90 % nie trawię. Wcale nie uważam jednak przez to, że - do czego z coraz większym uporem starają się mnie przekonać co niektóre gwiazdy tej sceny - każdy słuchający hh to ogolony na łyso dres spod bloku. Podobnie nie identyfikuje każdego słuchającego metal czy hard-rocka z satanizmem jak chce tego lpr, albo każdej gry video z przemocą i seksem.
Co do waszej niechęci do techno wcale się jej nie dziwię, szczególnie jeśli wcześniej mieliście do czynienia wyłącznie z muzyką serwowaną w poniektórych polskich clubach. Gdybym opierał swoją opinie wyłącznie na tamtejszych kawałkach, składających się głownie z bezmyślnej łupaniny i żałosnych odezwach "diżdzeja" pewnie też nie miałbym o tym nurcie muzycznym szczególnie pochlebnej opinii. Na szczęście na polskim pseudo-clubowym-techno ten nurt muzyczny wcale się nie kończy(powiem wręcz, ze nawet się nie zaczyna..
)