Pierwszy dodatek do GTA IV – The Lost & Damned.
Nie wiem do końca, na czym polega magia gier od R*, ale nawet w tytuł, który wykorzystuje znaną już wzdłuż i wszerz lokalizację, postacie i traktujący o brudasach z gangu motocyklowego, gra się z niekłamaną przyjemnością.
Cieszy, że twórcy nie poszli po najmniejszej linii oporu i rozszerzyli dotychczasowe elementy, jak pojazdy (przede wszystkim z racji charakteru dodatku różne wariacje motocykli – cruisery, choppery, z samochodów zdarzyło się też ujrzeć substytut Mustanga), bronie (obrzyn, granatnik, nowy typ strzelby, pistolet maszynowy) i budujące klimat stacje radiowe (przynajmniej 3 nowe, w tym 2 zastępują znane z GTA IV Journey i Massive B oraz rozszerzenie zawartości pozostałych – największe dotyczy Liberty Rock i L.C.H.C co raczej oczywiste dla TL&D), co ciekawe po zainstalowaniu dodatków cała zaktualizowana zawartość stacji radiowych może być słuchana niezależnie od ogrywanego dodatku, czy też podstawowej wersji gry. Poprawiono model jazdy motocyklami – o wiele ciężej spaść, łatwiej się manewruje, krótko mówiąc: jazda jednośladami to teraz czysta przyjemność i ulubiony środek transportu. Dodano także ziarnisty filtr obrazu, który wyłączyłem po dwóch misjach, bo mi ewidentnie przeszkadzał, ale rozumiem, że buduje pewną specyficzną aurę tego dlc.
Najbardziej motywujące do działania jest powiązanie fabularne z podstawową wersją gry. Johnny, który uczestniczył bezpośrednio w jednej z misji podstawki z Niko, otrzymał własną opowieść. Historia ładnie się zazębia i rzuca nowe światło na niektóre wydarzenia. Bellic występuje w roli mocno epizodycznej, przewija się w scenkach przerywnikowych i jest wspominany w wypowiedziach postaci. Jestem na świeżo po GTA IV, więc jeszcze wyłapuję pewne zależności fabularne, co stanowi dodatkową frajdę w rozgrywce. Dialogi i zarysy fabularne to poziom, do którego przyzwyczaił nas R*, wiele nie można zarzucić. Na razie niestety zawiedziony jestem kierowaną postacią, bo wydaje się nijaka, miejscami nawet antypatyczna, bez nuty poczucia humoru, ze sztucznie podbitą powagą, cały czas poirytowaną i agresywną.
Dotychczasowe zadania były dość urozmaicone (choć wiele polega przede wszystkim na wyżynaniu przeciwników), nie ma dużej nudy, czego zasługą są m.in. dojazdy na misje, tzw. „jazda na robotę”, podczas której z członkami gangu bujamy się po mieście w stalowych rumakach, a przy „trzymaniu formacji” z liderem odnawia nam się zdrowie i osłona oraz uruchamiają się ciekawe konwersacje z członkami gangu, czasem też zostaje rzucone hasło o ściganiu się z towarzyszami do danej miejscówki. Podsumowując – nie ma już mowy o takim schemacie, jak w GTA IV. Cieszą dodane wojny gangów, podczas których musimy rozprawić się z członkami konkurencji, a jednocześnie budują się paski doświadczenia towarzyszy (wedle deklaracji gry potęgują one celność i wytrzymałość postaci), a polegli zostają zastąpieni nowymi.
Graficznie jest poprawnie i poziom GTA IV zostaje zachowany, nie zauważam jakichś większych zmian, głównie smaczki, jak zmodyfikowane animacje (dodano m.in. powiewającą na wietrze kurtkę bohatera), ale daleko mi do eksperta w tym temacie. Jest poprawnie, do oprawy się przyzwyczaiłem przy okazji GTA IV, pomimo jej mocnej już nieświeżości. Niestety miałem okazję doświadczyć poważnego dropu (do paru kl/sek.), co nie zdarzyło się w podstawce, jak i wolniejszego doczytywania się tekstur (np. w sklepach z bronią, czy w tunelu podziemnym).
Całościowo, jak dotychczas dodatek wydaje się łatwiejszy, niż GTA IV. Nie ma problemu z wbiciem w większą grupę przeciwników, nie ma takiego stresu w misjach – co jest zasługą checkpointów, jakich brakowało w podstawowej wersji gry, gdzie w przypadku niepowodzenia całe zadanie, łącznie z dojazdem do miejscówki należało powtórzyć. Pewną pomocą są także towarzysze (mogą nas wspomóc w misji, gdy robi się gorąco, jak i doposażyć na żądanie po obniżonych cenach w broń, czy też doprowadzić motocykl do naszej lokalizacji).
Ewidentnie dodatek godny sprawdzenia. Jeśli dlc, to tylko w tak rozbudowanej postaci i nie miałbym oporów do płacenia za „dodatkowe misje”, jeśli podawane byłyby w tak soczystej formie. Niby już to wszystko widzieliśmy, ale leniwe podróże przez skąpane w ciepłej kolorystyce drogi Liberty City na jednośladzie, z obrzynem w ręku i przy akompaniamencie rockowych tuzów powoduje, że magia GTA nadal unosi się w powietrzu.