Co do twojego ukochanego tematu - budownictwa:
Znaczną przewagę podaży nad popytem widać również w branży budowlanej. W czerwcu oddano do użytku ponad 11,5 tys. nowych mieszkań, czyli o 1/3 więcej niż przed rokiem i o 15 proc. niż w maju. Coraz mniej wydawanych pozwoleń na budowę oraz rozpoczynanych budów świadczą o tym, że deweloperzy na razie wstrzymują się z inwestycjami.
Ale przecież po co oglądać się na popyt? BUDOWAĆ, BUDOWAĆ, BUDOWAĆ!
Co nie zmienia faktu, że developer to lichwa i lubi się nachapać, a płaczą, że zyski mniejsze. W Krakowie buduje się byle taniej, byle szybciej, każdy od robotnika, przez kierownika kontraktu do właściciela firmy ma w głowie "zysk w kasie netto", więc sprzedaje z dużym zyskiem, gdzie jeszcze wciskają kredytobiorcom kit, że i tak trafili na okazję! Jak mieszkanie schodzi z zyskiem mniejszym, niż 30% to uważa się za słabą transakcję i okazję do opierdolu. Nikt tego nie napisze, ale w dużych firmach developerka pozwala nierzadko utrzymać się na powierzchni. Wiadomo, teraz nie ma już El Dorado i trzeba nieco zmniejszyć ilość tłuszczu kapiącą z pyska. Gdyby obniżyć cenę mieszkań, poluzować regulacje kredytowe, na pewno "popyt nadążyłby za podażą", a tak młodych nie stać, kredytu aka "wiąże lepiej, niż rodzina" też nie bardzo banki chcą udzielać, singlom to już w ogóle lepiej zapodać eutanazję, niż cokolwiek proponować, i tak wynika przewaga pustych mieszkań nad osobami, którzy je kupują. Daleko nie muszę szukać. Wśród moich znajomych, czyli ludzi, którzy marzą o swoich 4 kątach (tak marzą, nie mówią, jak o czymś realnym), każdy deklaruje, że jakby miał na to pieniądze i możliwości, już by zapitalał po nowe mieszkanie. Czyli tworzy to już przynajmniej 20 osób, które są wykluczone z pojęcia "popyt".