Metal Gear Solid wyszło już 20 lat temu
Dwie dekady temu w Europie ukazała się jedna z najlepszych gier w historii PlayStation.
Pamiętam, gdy pierwszy raz zagrałem w demo Metal Gear Solid, dołączone do "Oficjalnego Polskiego PlayStation Magazynu". Nazwane jednym z najdłuższych dem w historii, długie było głównie przez dialogi, z których przeciągania słynie gra. Chociaż z dzisiejszej perspektywy - nie były one jakoś specjalnie długie, powiedziałbym nawet, że aktorzy spieszyli się w swoich rolach w porównaniu do MGS4 czy Phantom Pain, gdzie dialogi faktycznie są rozwleczone. Pierwszy MGS to tak naprawdę sprint, pełen świetnych postaci i dobrej historii. Misja uwolnienia prezydenta DARPA która zamienia się ostatecznie w walkę z budowanym w tajemnicy robotem zdolnym wynieść ładunki nuklearne z dowolnego miejsca na ziemi i będącego przy okazji chodzącym "czołgiem", córka szefa którą przy okazji próbujemy uwolnić (a nawet uratować z "kanonicznego" punktu widzenia). Bossowie, których nie sposób zapomnieć:
- Revolver Ocelot, do którego strzelanie po "skosie" powodowało wysadzenie C4 na ciele Bakera
- Czołg i sterujący nim Vulcan Raven, który w chwilę może pozbawić nas życia
- Ninja / Gray Fox, szybszy od nas, władający kataną, robiący jatkę wokół - ale do pokonania gdy go przechytrzymy
- Psycho Mantis - czytający nie tylko w myślach pierwszego kontrolera, ale też w naszych sejvach od Konami, czy przejmujący kontrolę nad Meryl, którego pokonać najłatwiej przekładając kontroler do drugiego slotu (w innych momentach gra zgłasza brak kontrolera, a w tej walce nie...)
- Sniper Wolf - do której nie zbliżysz się na kilka metrów i w sekundy namierza Snakea'a, najłatwiej pokonać ją Nikitą, ale prawdziwi twardziele robią to za pomocą zestawu snajperka + termo gogle
- Hind D - w którym mamy nadzieję zabić Liquida, ale twardziel ma 9 żyć jak kot
- Vulcan Raven - twardziel z gatling gunem, którego trzeba przechytrzyć granatami/minami/bronią w labiryncie który tworzy z magazynu kontenerów
- Metal Gear REX - wielki robo-dinozaur który w chwilę potrafi zrobić z człowieka salami, ale na szczęcie nieco wolniejszy niż Snake
- Liquid, którego zabijamy łącznie chyba z 4 razy, a i tak potem odżywa w kolejnych MGSach
I te chwile wspomnień, postrzelenie Meryl, śmierć Sniper Wolf (i dołujący Otacon), odjazd na skuterze i końcowa piosenka The Best Is Yet To Come...
Gra uczyniła z Hideo Kojimy legendę, który miał swoje lepsze i gorsze chwile, ale został uznany za wizjonera i jako jeden z niewielu deweloperów nie bał się kontrowersyjnych tematów i zmian w swoich grach. Za przeciąganie jednej z nich - MGSV, oberwał jednak od Konami zwolnieniem, skasowaniem remake Silent Hill oraz skasowaniem ostatniej misji do MGS V (a kto wie, czy i nie jakichś dodatkowych elementów fabuły, która była najsłabsza w całej sadze). Teraz Kojima tworzy Death Stranding, które ma być takim jego największym dziełem i technologicznie i fabularnie - mimo jednak trailerów nikt nie wie, o co w grze chodzi i czy będzie w niej coś z Metal Geara (chociaż chodzenie przykucem, czy skradanie się w tunelach zburzonego miasta sugeruje, że będzie).
Cóż, po wspominkach, które mógłbym opisywać godzinami, pozostaje mi chyba tylko sentymentalnie zapuścić finałową piosenkę z MGS 1, a do przemyśleń o samej grze powrócić jeszcze kiedyś w jakimś obszernym artykule - lub całej serii.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: