Na wstępie mały disclaimer – z WoW-em mam relację typu love-hate. Niektóre dodatki ogrywałam jak szalona, inne mijały, bo życie domagało się swojego work-life-family balance. W ostatnich latach grałam głównie z obowiązku rajdowego. Midnight sprawił jednak, że znów chciałam grać. Codzienne questy przestały być obowiązkiem – znowu były przyjemnością i to chyba najlepsza rekomendacja, jaką mogę dać.
Światło kontra Pustka – historia, która ma sens
World of Warcraft: Midnight wciąga od pierwszych minut. Azeroth staje na krawędzi między Światłem a Pustką, a Sunwell w Quel’Thalas jest totalnie w niebezpieczeństwie. Xal’atath knuje swoje mroczne plany, a my biegamy od Silvermoon, przez dzikie Zul’Aman, aż po chaotyczne krainy Pustki, próbując to wszystko powstrzymać.
Najfajniejsze w Midnight jest to, że w końcu elfowie muszą się ogarnąć i współpracować – dawne waśnie zostają na bok, a każda decyzja naprawdę ma znaczenie. Całość jest pełna tajemnic, zdrad i magicznej atmosfery, która sprawia, że chce się grać do późnej nocy.
Dom w Azeroth – spełnione marzenie fanów
Największa nowość? Twój własny dom. I to nie żart. Można go urządzać, dekorować, a nawet budować społeczność wokół swojej dzielnicy. Dla mnie – osoby, która kiedyś spędzała dnie w The Sims – to strzał w dziesiątkę. Jeśli lubisz dłubać i masz artystycznego jobla, przepadniesz. To świetna odskocznia od rajdów i questów, pozwalająca po prostu… odpocząć.
W wersji alfa system nie działa jeszcze perfekcyjnie, ale widać ogromny potencjał. Jeśli Blizzard utrzyma tempo i co jakiś czas dorzuci nowe elementy, to każdy gracz stworzy w Azeroth miejsce, które będzie naprawdę „jego”.
Polowanie i walka –klasy, balans i świeżość
Nowy system „Prey” to powiew świeżości – polowanie na konkretne cele daje swobodę i emocje. Nie robimy już ciągle tego samego – można kombinować, eksperymentować i dobierać strategię pod siebie. Gra zyskuje rytm, a satysfakcja z rozgrywki jest większa.
Zmiany w klasach? Tak, trzeba się przyzwyczaić, ale większość z nich działa na plus. Nowi gracze nie poczują się przytłoczeni, a weterani dostaną więcej miejsca na eksperymenty. Szczególnie podoba mi się nowa ścieżka Demon Huntera – „Devourer”. To świeże, dynamiczne i naprawdę dobrze zaprojektowane podejście.
Blizzard w końcu odświeżył rotacje i balans – walka jest bardziej płynna, a każda klasa może błyszczeć po swojemu. Zmiany widać nie tylko w gameplayu, ale i w emocjach. To znowu ten WoW, który daje frajdę z walki, a nie tylko checklistę do odhaczania!
Interfejs i wygoda
Interfejs to kolejna rzecz, która pozytywnie zaskakuje. Prostszy, przejrzystszy i w końcu nie wymaga instalacji dziesiątek add-onów. Wszystko działa „out of the box”, a gra stała się bardziej przystępna. Ludzie spędzają mniej czasu w menu, a więcej na faktycznej zabawie – i o to chodzi.
Dla nowych graczy to ogromne ułatwienie, a starzy wyjadacze i tak znajdą sposób, by wycisnąć z systemu maksimum. To idealny kompromis między prostotą a głębią.
Grafika i klimat – Silvermoon olśniewa
Tutaj Blizzard po prostu dał czadu. Odświeżone strefy, tekstury i światło sprawiają, że Azeroth wygląda świeżo, mimo że silnik swoje lata już ma. Silvermoon City to po prostu majstersztyk – rozrosło się, jest pełne detali i klimatu, a przy tym zachowało swoją duszę.
Pod względem usprawnień — to nie jest tylko „remont starego domu”, tylko kompletnie nowe życie w znajomych murach. Czuć, że twórcy szanują klasykę, ale też nie boją się pójść naprzód. To wizualnie najciekawszy dodatek od lat i chociaż wciąż mówimy o alfie, to efekt robi ogromne wrażenie.
PvE i wyzwania
Nowe dungeony i mechanika „Prey” działają jak należy – jest różnorodnie i z pomysłem. Nie chodzi już tylko o to, żeby „zrobić quest”, ale żeby coś przeżyć. Rajdy w alfie jeszcze nie działają, więc trudno je ocenić, ale jeśli utrzymają poziom reszty – będzie dobrze.
Nie da się przeskoczyć tego, że WoW dopiero w ekipie nabiera rumieńców, ale tym bardziej cieszy, że system automatycznego dobierania graczy działa jak powinien - nawet w alfie. Oznacza to też tyle, że dostęp do alfy otrzymało sporo redakcji i influencerów. Niestety, czasami pustki w miastach były przytłaczające, ale już widzę siebie maszerującą po stolicach, kiedy nawiedzą je hordy żądnych przygód graczy.
Co nie gra?
Nie ma róży bez kolców. Największy minus to modele postaci – szczególnie Krwawych Elfów. Wyglądają, niestety, trochę plastikowo i sztucznie, jakby ktoś przesadził z filtrem wygładzającym albo AI. Brakuje im charakteru, a mimika i animacje twarzy są sztywne. Mam jednak nadzieję, że do premiery zostanie to poprawione – w końcu to wciąż alfa.
Drugi zgrzyt to prezentacja fabuły. Zwiastuny i materiały promocyjne są trochę chaotyczne i nie zawsze tłumaczą, co się dzieje. W samej grze też brakuje jeszcze dopracowanych scen – czasem zamiast cutscenki widać po prostu planszę z napisem placeholder. No i muzyka – niestety, tym razem nie ma tego „jednego” motywu, który zostaje w głowie po wyłączeniu gry.
Podsumowanie – WoW, który znowu ma serce
Mimo kilku wad, World of Warcraft: Midnight ma w sobie coś, czego brakowało mi od dawna – duszę i świeżość. Widać szacunek do klasyki, ale też chęć pójścia w nowym kierunku. Własne domy (w końcu!), system „Prey”, zmiany w klasach i odświeżony świat sprawiają, że chce się grać, odkrywać i po prostu być częścią Azeroth.
To WoW, który znowu przypomina, dlaczego kiedyś go tak kochaliśmy. Jeśli pełna wersja naprawi techniczne potknięcia, może być to jeden z najlepszych dodatków ostatnich lat.
Na razie? Jest rewelacyjnie. I znowu chce się grać.











Komentarze
Dodaj nowy komentarz: