Siedem lat. Tak długo musieliśmy czekać, aż Team Cherry przygotuje kontynuację jednej z najlepiej ocenianych pozycji ze sceny niezależnej. Hollow Knight zachwycił nie tylko udanym połączeniem gatunków metroidvanii i soulslike’a, które później stało się rdzeniem rozgrywki dla wielu innych produkcji zainspirowanych dziełem australijskiego zespołu. Sukces leżał również w zaawansowanej budowie świata łączącej najważniejsze cechy obu wspomnianych stylów rozgrywki. Opowieść o upadłym królestwie zbudowana została na tajemnicy, która odkrywała się przed nami poprzez eksplorację i analizowanie nawet najmniejszych detali tego ogromnego świata. To wszystko przez lata budowało pozycję giganta, jakim w dniu premiery stał się Silksong.
Słowem wyjaśnienia
Hollow Knight: Silksong wygenerowało tak wielkie zainteresowanie, że w momencie debiutu padły wszystkie najważniejsze sklepy cyfrowe. Sporą zasługę pełni jednak w tym fakt, że twórcy nie umożliwili zakupu w formie zamówień przedpremierowych. Nie sposób jednak mówić tu o efekcie owczego pędu, wskazywanego przez część dziennikarzy. Zasługa należy się natomiast społeczności, która przez wiele lat budowała wokół pierwszej części status indyka kultowego i tytułu, w który wręcz należy zagrać. To produkcja dla jednego gracza, która przez lata budowała swoje zasięgi i od 2020 roku (trzy lata po debiucie na platformie Steam) nigdy nie spadła poniżej pięciu tysięcy graczy jednocześnie, zwykle utrzymując statystyki w okolicach dziesięciu tysięcy odbiorców. 4 września 2025 miała miejsce kumulacja graczy, którzy latami zbierali się wokół marki i pozostali przy niej w oczekiwaniu na sequel.
Czym natomiast jest sam Silksong? Tytuł wykorzystuje standardowy model metroidvanii – rozległy, połączony ze sobą świat oraz rozłożony w czasie rozwój bohatera o nowe umiejętności, które pozwalają dostać się do wcześniej niedostępnych miejsc – i łączy go z mechanikami, które znamy z gier typu Souls – wysoki poziom trudności, walka wymagająca refleksu i cierpliwości, utrata zasobów po śmierci, kontrowersyjne runbacki (powroty do miejsca śmierci) czy szczególne nastawienie na widowiskowe starcia z bossami, których uczymy się poprzez wielokrotną porażkę. Przez każdy z tych punktów przejdziemy sobie jeszcze osobno. Przymierzając się do Hollow Knighta, należy mieć jednak na uwadze, że jest to coś więcej niż tylko zwykła dwuwymiarowa platformówka.
Trudne początki
Początki w metroidvaniach bywają bardzo trudne i tak jest również w tym przypadku. Hornet jest dość słaba, nie posiada żadnych zaawansowanych umiejętności, a parkour oraz walka ograniczone są do podstaw. Już na tym etapie wielu graczy zaczyna narzekać, że poruszaniu się brakuje odpowiedniej dynamiki. Szybko to zaczyna się zmieniać, kiedy nasza bohaterka zdobywa kolejne umiejętności. Zwykły dash, pozyskany na wczesnym etapie potrafi zrobić ogromną różnicę, a różnica ta rośnie z każdym kolejnym ulepszeniem. Od dawna więc uważam, że początkowa toporność tkwi w założeniach gatunku. Zadaniem twórców jest rozłożyć kolejne nowości tak, aby rozgrywka stale pozostawała świeża i nie sprzedała się ze wszystkich swoich niespodzianek już na początkowym etapie. Sukces metroidvanii tkwi w poczuciu satysfakcji, kiedy powracamy do wcześniej odwiedzonych map i przy użyciu nowo pozyskanego gadżetu możemy w końcu sięgnąć do poprzednio niedostępnego przejścia.
Pharloom jest szczególnie niezwykłe, kiedy zaczniemy dostrzegać detale, jakie przygotowano, aby nadać światu wiarygodności. Każda lokacja oraz każdy bohater mają swoje miejsce w opowieści i stanowią mały skrawek, wielkiej i niesamowicie rozbudowanej historii. Już w pierwszej części Hollow Knight imponował zaawansowaną budową świata oraz wielowątkowością scenariusza, który do pełnego zrozumienia wymagał lizania ścian, analizowania wszelkich notatek, wypowiedzi oraz ukrytych w głębi myśli. W Silksong jest odrobinę prościej, ponieważ Hornet nie jest niemą postacią i często wchodzi w konwersację z innymi mieszkańcami królestwa, co ułatwia zrozumienie głównych wydarzeń. Nadal jednak będziemy musieli poświęcić wiele uwagi, aby dokładnie zrozumieć, co twórcy chcieli nam przekazać.
Niekończąca się wędrówka
Tytuł jest bezpośrednią kontynuacją pierwszej części i choć początkowo wspominano, że żadne z zakończeń jedynki nie jest określane jako kanoniczne, to widocznie ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu. Hornet zostaje porwana z Hallownest i przetransportowana do całkowicie nowego królestwa, gdzie głównym źródłem zasilania jest jedwab. W upadłym Pharloom istnieje kilka odrębnych plemion, które muszą mierzyć się z problemem Cytadeli – miasta zbudowanego przez Tkaczy, będącego świętym miejscem dla podróżujących tam pielgrzymów. Team Cherry w świetny sposób zobrazowało przymus nigdy niekończącej się pracy oraz bezgraniczną wiarę, która staje się celem wyzysku. Kreacja świata bezpośrednio dotyka również samej rozgrywki, co widzimy na przykładzie kontrowersyjnych płatnych ławeczek, które wymagają ponownej opłaty przy każdym odpoczynku. Choć mechanika ta spotkała się z solidną krytyką, to zdecydowanie pasuje do przedstawionego świata i udowadnia, jak okropnym miejscem jest sama Cytadela.
Rozgrywka została podzielona na akty, które wpływają na całe Pharloom. Warto więc wielokrotnie odwiedzać bohaterów niezależnych, ponieważ na bieżąco komentują oni zmiany, które zaszły w królestwie. Wielką rolę odgrywa również muzyka, która grana przez Hornet tymczasowo przejmuje kontrolę nad mieszkańcami, co zmusza ich do wyśpiewania swoich najgłębszych przemyśleń. Starajcie się więc nie odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę, ponieważ postęp w wątku fabularnym może w znaczący sposób wpłynąć na każdy zakątek królestwa. Żaden element istotny do zobaczenia prawdziwego zakończenia nie zostaje jednak zablokowany, ponieważ nawet po utracie handlarza, ktoś inny może ograbić zwłoki i przejąć ważny dla nas przedmiot. Oni pomyśleli o absolutnie wszystkim!
Pharloom moim domem
Już pierwszy Hollow Knight potrafił imponować rozmiarem świata, ale okazuje się, że to absolutnie nic przy tym co ma do zaoferowania Silksong. Mapa w nowej części jest co najmniej dwukrotnie większa, od tego, co widzieliśmy poprzednio, a każda lokacja wypchana jest gigantyczną liczbą sekretów. Często są to tylko odłamki, które jednak okażą się bardzo znaczącym surowcem na późniejszym etapie rozgrywki. Za ukrytym przejściem może się jednak znaleźć absolutnie wszystko, od dodatkowych narzędzi bojowych, przez mieszkańców Pharloom, na zupełnie nowych lokacjach kończąc. Świat jest tak obszerny, że idąc do swojego celu, natrafimy na pięć kolejnych ścieżek, które mogą pokierować nas w kompletnie innym kierunku. Oczywiście na mapie stale wyświetla się także znacznik głównego zadania, jednak droga do niego najczęściej wymaga przejścia przez kilka odrębnych map, a w każdym z regionów możemy spędzić całe mnóstwo czasu. Eksploracja w Silksong jest niesamowicie satysfakcjonująca i przychodzi naturalnie.
Mapa jest jednak na tyle duża, że niektórzy gracze w pewnym momencie mogą czuć się zagubieni. Panika pojawia się w momencie, gdy odwiedzamy całkowicie nową lokację, nie posiadamy mapy i chcemy jak najszybciej odnaleźć ławeczkę, która pozwoli ponownie poczuć się bezpiecznie. W kilku miejscach gra cierpi na niedobór punktów zapisu i choć jest to uargumentowane prowadzoną narracją, to może powodować frustrację. Najprostszym przykładem pozostaje znienawidzone przez wielu graczy Bilewater – w tym przypadku dokładniejsza eksploracja może się jednak opłacić. Bieganie przez całą mapę, aby ponownie spróbować starcia z bardzo wymagającym bossem po kilku próbach przestaje być satysfakcjonujące. O ile uważam, że zwykle nie jest to problem i takie runbacki mają być częścią wyzwania oraz dać odsapnąć przed kolejnym podejściem, tak zgadzam się, że w kilku miejscach twórcy zdecydowanie przesadzili z ich długością, niepotrzebnie dodając frustracji.
Reszta już należy do kwestii przyzwyczajenia. Na początkowym etapie gry wielu graczy przejedzie się na mechanice pogo, która została zmieniona o całe 45 stopni. Odbijanie się od przedmiotów i przeciwników działa teraz – przynajmniej na starcie gry – w kompletnie inny sposób. Zamiast ustawiać się bezpośrednio nad celem, musimy trafić pod kątem, co wydaje się znacznie trudniejsze. Po kilku wycieczkach w kolce, lawę czy inne zagrożenia środowiskowe, poruszanie się zaczyna sprawiać przyjemność i stajemy się w tym bardzo dokładni. Z czasem natrafimy na tzw. cresty, które zmieniają nie tylko zestaw ataków, ale również i samą fizykę poruszania się, pozwalając lepiej dostosować je pod swoje potrzeby.
Muszla z narzędziami
Wielu graczy Hollow Knight: Silksong zgadza się ze sobą, że poziom trudności dwójki zaczyna się tam, gdzie kończy się jedynka. Choć faktycznie nowa gra jest trudniejsza, tak to stwierdzenie może być częściowo nad wyraz. Faktycznie, Silksong jest wymagający, nawet już na samym starcie, ponieważ nasza bohaterka posiada wyłącznie pięć punktów zdrowia, a większość przeciwników zadaje obrażenia na dwie maski. Zmiana ta podyktowana jest znacznie większą dynamiką poruszania się Hornet. Może ona leczyć się również w powietrzu, a za jednym razem przywraca aż trzy maski.
Wielkie zmiany przeszedł system amuletów, który tym razem działa w formie wymienialnych narzędzi podzielonych na trzy kategorie. Nie musimy już więc rezygnować z szybszego leczenia kosztem posiadania mapy, ponieważ umiejętności te nie są wzajemnie wymienne. W jednej kategorii umieszczono wszystkie zdolności skupione na eksploracji i zdobywaniu surowców, druga oferuje dostęp do pasywnych umiejętności, jak na przykład tarcza, która chroni przed obrażeniami w trakcie leczenia lub pazur zwiększający zasięg ataków. W trzeciej kategorii znajdują się natomiast aktywne narzędzia, które do swojego działania wymagają wykorzystania wcześniej wspomnianych odłamków, zdobywanych m.in. poprzez pokonywanie przeciwników. Pod koniec gry, bossowie są tak wymagający, że trudno obyć się bez narzędzi, a wystarczy kilka nieudanych prób, aby zmarnować cały swój zapas odłamków.
Choć początkowo byłem sceptycznie nastawiony do tej zmiany i myślałem, że ogranicza to wybory gracza, tak obecnie rozumiem tę decyzję. Niektóre zdolności potrafią być bardzo potężne i połączenie ich ze sobą mocno wpłynęłoby na poziom trudności. W końcu nie ma potrzeby, aby przed każdym wymagającym starciem odkładać do plecaka kompas. Lubię ten mechanizm i kiedy zacznie się wyliczać koszty zakładania lepszych amuletów, to okazuje się, że w Silksong możemy założyć więcej przydatnych narzędzi jednocześnie niż w poprzedniej odsłonie.
Liczba wolnych miejsc zależna jest od wybranego cresta, co tym bardziej umożliwia dostosowanie rozgrywki do swoich potrzeb. Na przykład, jeśli ktoś dobrze sprawdza się w walce z wykorzystaniem aktywnych narzędzi, może wybrać herb (?) architekta, który daje dostęp do aż trzech umiejętności zadających obrażenia. Ja natomiast całą grę przeszedłem na Reaper’s Crest, który charakteryzuje się wyrywaniem z przeciwników dodatkowego jedwabiu, co zwiększało częstotliwość leczenia, ale wiązało się z wolniejszym zadawaniem obrażeń. Różnice w walce i poruszaniu się przy każdym wyborze są na tyle duże, że w tak wymagającym tytule trudno jest przeskakiwać pomiędzy różnymi możliwościami w zależności od pojedynku, ponieważ wyuczenie się nowego zestawu ruchów nie należy do najłatwiejszych.
Trening czyni mistrza
Nic tak dobrze nie przyciąga graczy soulslike’ów, jak świetne i widowiskowo zaprezentowane pojedynki. W grze, dostępnych jest ponad 40 bossów, z których większość szczerze imponuje. Unikając większych spoilerów, już w pierwszym akcie trafimy na kilku świetnie zaprojektowanych przeciwników, którzy zostają w pamięci aż do samego końca gry. Najczęściej możemy spodziewać się więcej niż jednej fazy, a wysoki poziom trudności sprawia, że rzadko kiedy mamy szansę ukończyć walkę z sukcesem już za pierwszym razem. Ataków trzeba się uczyć i unikać popełniania błędów. Podwójne obrażenia sprawiają, że już po trzech lub czterech otrzymanych uderzeniach możemy powrócić na ławeczkę.
Nie mogę jednak powiedzieć, że model walki jest nieuczciwy. W większości starć ataki wskazywane są bardzo czytelnie, a ewentualne błędy wynikają bezpośrednio ze strony gracza i jego refleksu lub lekkomyślności. Sam natrafiałem na pojedynki, które wymagały ode mnie dziesiątek prób, ale nie mogłem zarzucić grze kiepskiej komunikacji. To tytuł, który trudno przejść bez uczenia się ataków przeciwnika, więc czasem lepiej jest zwolnić i analizować możliwości, niż szukać każdego wolnego okienka, aby zadawać ciosy i samemu zbierać na siebie obrażenia.
Mam również wrażenie, że termin „git gud” został niepotrzebnie zdemonizowany, ponieważ w takich produkcjach jak Silksong oznacza on coś całkowicie innego niż „jesteś słaby, bądź lepszy”. Otwartość Pharloom i powrót do ławeczki po każdej śmierci pozwala na rozwinięcie swojej postaci przed kolejnym podejściem do walki. Jeśli dany pojedynek jest zbyt trudny, to może warto poszukać dodatkowych masek, ulepszyć swoją igłę, aby zadawała większe obrażenia itd. Bardzo często gra frustruje, ponieważ nie potrafimy sobie odmówić kolejnej próby, mimo że do danej walki podeszliśmy zbyt szybko.
Przyczepić mogę się natomiast do niepotrzebnych aren, których w tej odsłonie jest zdecydowanie zbyt wiele i to one były moim głównym źródłem irytacji. Czasem poziom trudności zwiększany jest poprzez zamknięcie nas w klatce z kilkoma pojawiającymi się falami wrogów, by na koniec jeszcze wrzucić do tego bossa. Jest to tani sposób na utrudnienie pojedynków i niepotrzebne wydłużenie czasu rozgrywki, a ubijanie któryś już raz z kolei tych samych botów, aby z trzema maskami dotrzeć do bossa i umrzeć w pierwszych dziesięciu sekundach ciężko uznać za motywujące.
Zostaję entomologiem!
Na koniec krótko o części audiowizualnej, która nie różni się zbyt wiele od tego, co widzieliśmy w pierwszej części. Mocno stylizowana oprawa graficzna ma swoich wielbicieli, jak i przeciwników, ale ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. Silksong wygląda naprawdę pięknie! Lokacje są bardzo różnorodne, a każda z nich posiada swój własny zestaw przeciwników, których łącznie w grze jest grubo ponad 200. Jak na ekipę złożoną z zaledwie trzech osób to projekt robi ogromne wrażenie. Bossowie są genialnie zaprojektowani i bardzo różnorodni, a jednocześnie nadal świetnie wpasowują się w robaczkową stylistykę. Nie mam zarzutów w kwestii optymalizacji, ponieważ nie trafiłem na żadne błędy techniczne, a gra chodzi na PlayStation 5 w wysokiej rozdzielczości i 120 klatkach na sekundę.
Pochwały należą się również za ścieżkę dźwiękową, za którą ponownie odpowiadał Christopher Larkin. Album jest niemal dwukrotnie dłuższy niż ten z Hollow Knighta i oferuje aż 53 utwory. Wybierając najlepsze kawałki serii i tak wskazałbym muzykę z pierwszej odsłony, ale i tutaj znalazło się sporo naprawdę dobrych utworów. Choćby ścieżka dźwiękowa z miejsc takich jak Bilewater, Greymoor czy Blasted Steps to prawdziwy majstersztyk, który zostanie na mojej playliście na długo. Kilka słów należy się również lokalizacji. Wszyscy bohaterowie w grze nadal mówią swoim zmyślonym językiem – tzw. gibberish. Liczyłem więc, że może tym razem doczekamy się również polskiej lokalizacji i niestety się zawiodłem. Hollow Knight to seria gier z bardzo zaawansowaną opowieścią, więc polskie napisy pomogłyby w zrozumieniu skomplikowanej historii, nawet komuś, kto rozumie angielski. Szkoda, że nie zostaliśmy uwzględnieni, szczególnie że gra wspiera aż dziesięć języków, w tym rosyjski.
Podsumowanie
Hollow Knight: Silksong to projekt stworzony z pasją przez zaledwie trzyosobowy zespół. Tytuł, który początkowo miał być zaledwie rozszerzeniem do oryginału, rozrósł się do takiej skali, że zrobiono z niego całkowicie nową i jeszcze większą grę na co najmniej kilkadziesiąt godzin. Od czasu zapowiedzi czekaliśmy prawie siedem lat, ale w końcu się udało i efekt jest naprawdę świetny. Jest to jedna z najlepszych metroidvanii dostępnych na rynku i projekt tak zaawansowany, że zawstydził wielu wysokobudżetowych producentów i to wszystko za zaledwie 90 zł! Bez wątpienia jest to jedna z najlepszych gier tego roku, a być może i mocny kandydat do zgarnięcia kilku nagród.
Jestem zachwycony i mimo że czasem dopadała mnie frustracja, to Silksong będę wspominać jako grę, przy której bawiłem się niesamowicie dobrze. Jest to projekt idealnie skierowany do swojej grupy odbiorców i fani od września rozkładają na czynniki pierwsze każdy element, który może posłużyć do jeszcze dokładniejszego zrozumienia fabuły. Powoli możemy zacząć odliczać dekady do kolejnego projektu ze stajni Team Cherry, ale zanim to nastąpi, mam nadzieję, że czeka na nas jeszcze kilka wyjątkowych rozszerzeń.
Podsumowanie




Hollow Knight: Silksong to projekt stworzony z serca i pasji. Jedna z najlepszych metroidvanii na rynku, która absolutnie miażdży nawet wysokobudżetową konkurencję!











Komentarze
Dodaj nowy komentarz: