Recenzja

Recenzja Lost Soul Aside. Widzisz te efekty? Dodaliśmy je wszystkie

Miliony efektów, a jednak nie ma na co patrzeć

Lost Soul Aside przeszło długą drogę. Twórca projektu, Yang Bing, rozpoczął prace nad nim w 2014 roku, a w 2016 został on ogłoszony światu, za pomocą kanału twórcy na platformie YouTube. Gra przyciągnęła na tyle dużo uwagi, że zainteresowało się nią Sony, z pomocą którego Yang założył w 2017 roku studio Ultizero Games, odpowiedzialne za dalszy rozwój tytułu. Tak oto po wielu latach pracy, w końcu przychodzi nam zagrać w to ambitne dzieło, sprawiające wrażenie miksu pomysłów z Final Fantasy oraz Devil May Cry. Czy było warto czekać?

Oczu kąpiel, uszu ból

Lost Soul Aside to fabularny bełkot. Nie wierzycie? Historia wrzuca nas w skórę Kasera. Okazuje się, że chłopak jest częścią ruchu oporu chcącego obalić władcę techniczno-magicznego cesarstwa, w jakim zaczynamy przygodę. Poznajmy też naszą, znacznie młodszą, siostrę Luisę, która uparcie chce pokazać, że brat nie musi jej chronić. Rusza zatem razem z nami na akcję przeciwko cesarstwu i już chyba sami spodziewacie się, dokąd to zmierza.

Ale jakby mało było tego, że cały misterny plan rebeliantów idzie w… do piachu, to dodatkowo nagle miasto atakują jacyś kosmiczni kitowcy, których projekty zachwyciłyby chyba jedynie twórców Power Rangers (do których to nawiązań w grze znajdziemy więcej). Po drodze Kaser spotyka gigantycznego międzywymiarowego smoka, którego wchłonięcie daje nam nadludzkie moce i z pomocą którego uratujemy nie tylko naszą siostrę, ale i cały świat. Wystarczy tylko, że wspólnie z Areną, jak każe się tytułować zespolone z nami smoczysko, odzyskamy kolorowe kryształy dusz. Posłużą nam one do rozprawienia się z kitowcami. To znaczy, Pustkowcami.

Pomijając jednak całą przewidywalność i nijakość fabuły, uwagę zwraca też reżyseria różnych rozmów i przerywników filmowych, jakie oglądamy po drodze. Dialogi są absolutnie okropne. Doceniam, że dostaliśmy polską wersję językową, ale to, co przychodzi nam czytać, zawiera w sobie tak gigantyczną dawkę cringe’u, że może lepiej jednak grać po angielsku, żeby sobie tego oszczędzić. Z drugiej strony, dźwięk angielskiej nazwy tutejszych kitowców wykręca mnie tak bardzo, że dodatkowy napis na ekranie to byłoby zbyt wiele.

Fabuła Lost Soul Aside jest doprawdy wyjątkowa. Dużo się tu dzieje, a sceny, jakie oglądamy na ekranie, często są tak szalenie widowiskowe, że nawet Michael Bay powstrzymałby się przed dodaniem do nich większej ilości wybuchów. Jednocześnie też, przez cały czas nie dzieje się kompletnie nic wartego uwagi. To niesamowite. Nie mogę wyjść z podziwu, jak mdłymi udało się twórcom uczynić sceny, podczas których bombardowani jesteśmy coraz bardziej przeczącymi fizyce akrobacjami.

Właściwe tempo to ważna sprawa

Rozgrywka w Lost Soul Aside jest po prostu dziwna. Ta gra nie do końca wie jaki typ zabawy chce dostarczyć odbiorcy. Początek dłuży się niemiłosiernie. System walki jest wtedy prosty i powolny. Przeciwnicy to gąbki, które okładamy tymi samymi kombosami, a potem biegniemy długimi, nudnymi korytarzami, otwierając od czasu do czasu jakąś skrzynię.

Zabawne są pojawiające się od czasu do czasu opcje dialogowe w stylu „Chcesz kontynuować? Tak/Nie”. Możemy wybrać, że nie chcemy i stać w miejscu, no bo nic z tego nie wynika. Nie możemy tutaj nigdzie pójść, żeby zająć się pobocznymi zadaniami. Jaki sens było dodawać coś takiego do tej gry? Nie mam pojęcia. Wygląda to na system, który miał się pojawić w znacznie bardziej rozbudowanym projekcie, zaś Lost Soul Aside to liniowy akcyjniak, w którym nie ma to żadnego sensu.

Trochę lepiej robi się po połączeniu z Areną, dzięki czemu zyskujemy dostęp do postawy miecza jednoręcznego. Starcia stają się znacznie bardziej dynamiczne, a unik i blok wykonane w idealnym momencie skutkują widowiskowymi kontrami.

Z jednej strony wszystko jest tutaj na miejscu. Mamy kombosy, możemy podbijać wrogów w powietrze i niemiłosiernie ich okładać. Zdarzają się też przeciwnicy, których w powietrze wyrzucić nie możemy, ale nie sprawia to, że walka z nimi staje się diametralnie innym doświadczeniem, wymagającym od nas dostosowania naszej strategii. O ile wykonamy unik w odpowiednim momencie, to jesteśmy praktycznie nieśmiertelni, a samo okno na odskok jest na tyle duże, że nie sprawia to żadnego problemu.

Z drugiej strony, nasi oponenci to prawdziwe gąbki, do których ubicia potrzeba tak dużo czasu i ciosów, że wykonując kolejne podbicie i serwując kolejny efekciarski zestaw uderzeń, na tym samym celu, czułem się totalnie znudzony. Niektórych wrogów musimy okładać tak długo, że oglądanie bez przerwy tych samych szalenie widowiskowych akrobacji, jakie towarzyszą każdemu uderzeniu, zaczęło przyprawiać mnie o mdłości.

Sytuacji nie ratują też kolejne bronie, jakie trafiają w nasze ręce wraz z postępami w fabule. Jasne, kombinacji pojawia się więcej, a efektów na ekranie przybywa, ale dalej starcia ciągną się wręcz niemiłosiernie. Potyczki w Lost Soul Aside to najbardziej efektowna nuda, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem.

Rozczarowujące są również modele przeciwników, jacy stają na naszej drodze. To zgraja tak generyczna i podobna do siebie, że gdybym mógł, to najchętniej wszystkie konfrontacje bym w grze pomijał. Pojawiło się może dwóch albo trzech, o których pomyślałem cokolwiek pozytywnego.

Pojedynki z bossami cierpią na tym jak okropnie są rozciągnięte. Nawet jeżeli w danym starciu pojawia się nieźle zaprojektowana mechanika, to jesteśmy nią katowani tak długo, że zaczyna się kojarzyć jedynie z irytacją. Zdarzają się walki, podczas których te same fazy musiałem powtarzać od kilku do chyba kilkunastu razy, zanim dany delikwent padł.

Problemów ciąg dalszy

Dużo złego zdążyłem już napisać o walce, a nawet nie przeszliśmy jeszcze do pracy kamery, która jest naszym przeciwnikiem zarówno podczas bitwy, jak i w trakcie etapów eksploracyjnych czy rozmów. Kamera wprost uwielbia ustawiać się pod dziwnym kątem albo przyklejać tak blisko pleców bohatera, że ciężko jest obserwować, co dzieje się dookoła nas.

Eksploracja w Lost Soul Aside to doznanie dosyć nieprzyjemne. Kaser jak się okazuje, zwinnością pochwalić może się jedynie podczas przerywników filmowych. Gdy przychodzi nam nim zwiedzać świat, to chłopakiem steruje się niczym taczką z piachem. Słabo zaprojektowano także skakanie, które wyjątkowo trudno jest wyczuć. Nie do końca wiedziałem gdzie nasz protagonista wyląduje gdy spadał na ziemię, przez co etapy „skakane” były doświadczeniem nad wyraz odrzucającym.

Od czasu do czasu gra serwuje nam też zagadki albo nowe mechaniki związane z pokonywaniem przeszkód. Nie są to najgorsze rozwiązania jeżeli chodzi o sam pomysł, ale ich implementacja jest, no cóż, drewniana. Wszystkiemu, co robimy brak tutaj płynności.

Rozwój postaci jest całkiem niezły. Każda postawa ma sporo umiejętności, które wydatnie wpływają na możliwości Kasera. Czuć, że punkty, które wydaje, czemuś służą.

Gorzej wypada rozwój ekwipunku. Bronie możemy ulepszać, poprzez przyczepianie do nich drobnych ozdób dodających drobne bonusy jak zwiększenie szansy na zadanie obrażeń krytycznych. Z jednej strony jest to przyjemna mechanika, zwłaszcza że ozdoby są cały czas widoczne na naszym orężu. Z drugiej, wszystkie elementy doczepione do broni umieszczone są w tym samym miejscu, a że możemy ich przyczepić kilka, to tekstury ozdób nakładają się na siebie. Oznacza to, że jeżeli chcemy wymaksować możliwości danego ostrza, to skazujemy się na bieganie z doklejoną, bezkształtną masą, która wygląda okropnie.

Brzmi to słabo, ale za to wygląda nieźle

Strona wizualna produkcji to wyższa półka, ale raczej wśród średniaków. Od czasów zapowiedzi oprawa graficzna doznała zauważalnych cięć. Zdarzają się ładne lokacje, ale nie spotkałem się podczas zabawy z czymś, co wywołałoby u mnie realny zachwyt. Słabo wypadają, w większości, modele postaci i przeciwników. Zabrakło w ich wykonaniu zarówno pomysłów jak i dopracowania.

Spotkałem się za to z muzyką nie tylko przeciętną, ale wręcz po prostu irytującą. Często miałem ochotę całkiem grę wyciszyć nie tylko ze względu na kiepskie kawałki przygrywające w tle, ale też z powodu okropnych angielskich głosów postaci.

Dosyć stabilnie ale bez zachwytów

Patrząc na tytuł od strony technicznej, trudno nazwać Lost Soul Aside mistrzowskim przykładem optymalizacji i dopracowania. Wydajność przez większość czasu stała na zadowalającym poziomie, ale doświadczyłem kilku momentów gdzie płynność animacji spadła bardzo odczuwalnie, chociaż na ekranie nic niezwykłego się nie działo. Zdarzyło mi się też trafić do pulpitu oraz doświadczyć „zamrożenia” gry, podczas którego muzyka w tle dalej była odtwarzana.

Od czasu do czasu pojawiały się też inne bugi jak lewitujące postacie czy zacięcie się na jakimś elemencie otoczenia. Na szczęście jednak nigdy nie miałem sytuacji, w której jakiś skrypt by się nie załadował, przez co musiałbym powtarzać dłuższy fragment gry. Irytowały mnie też czarne pasy, które widzicie po bokach zdjęć załączonych do niniejszej recenzji. W taki sposób gra wyświetlała się u mnie na rozdzielczości 3440x1440.

Wielkie ambicje w oceanie nudy

Po pierwszych zapowiedziach Lost Soul Aside jawił się jako projekt niezwykle ambitny. Zachwycające wizualia i szalenie widowiskowa walka były dwoma głównymi punktami, na jakie studio Ultizero Games stawiało w kampanii marketingowej swojego dzieła. Ostatecznie oprawa, chociaż nadal niezła, uległa znacznej degradacji, zaś walka okazała się nie mieć w sobie kompletnie niczego, co by do niej przyciągało, poza bardzo powierzchowną warstwą efekciarskości.

Produkcja ta nie broni się właściwie pod żadnym innym względem. Każda kolejna godzina z Lost Soul Aside była dla mnie dawką nudy i użerania się z beznadziejną pracy kamery oraz klockowatym sterowaniem głównym bohaterem, które pozbawione jest jakiejkolwiek fizyki.

Jednocześnie, nie uważam, żeby to była gra kompletnie skopana. Jest po prostu szalenie nijaka. Nie robi niczego na tyle dobrze, żeby było to czymś, czym mogłaby przyciągnąć do siebie graczy. Jest to tytuł, który udowadnia, że bombardowanie odbiorcy widowiskowymi scenami, nie ukryje braku interesujących pomysłów na rozgrywkę.

Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy firmie Sony.

Podsumowanie

Gra
  • Kilka ładnych lokacji
  • Efektowne umiejętności
  • Ogólnie niezła oprawa graficzna
Nie gra
  • Cringe i fabularna nuda
  • Wybory wciśnięte po nic
  • Skopana praca kamery
  • Często irytująca ścieżka dźwiękowa
  • System ulepszeń z nakładającymi się teksturami
  • Wywołujące ziewanie pojedynki
  • Generyczne projekty wrogów
  • Brak fizyki i drewniane sterowanie
  • O wiele za długie, schematyczne starcia
  • Bugi i błędy techniczne
Artyzm
Dźwięk
Gameplay
Fabuła
Werdykt: 2/5
"W ostateczności"
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star

Lost Soul Aside robi niesamowite wrażenie tym, jak nudnym może być gra tak mocno stawiająca na widowiskowe pojedynki.


Platformy:
Czas czytania: 10 minut, 35 sekund
Komentarze
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: