Recenzja

Recenzja: Red Dead Redemption

Warto było czekać 14 lat? Recenzja dla wszystkich cierpliwych graczy.

14 lat to kawał czasu. Można by pomyśleć, że gry przez ten okres znacznie się zmieniły i to, co bawiło nas lata temu, dzisiaj wywoływać już może jedynie lekki, nostalgiczny uśmiech. Istnieją jednak ponadczasowe klasyki, z których współczesne produkcje nadal mogłyby czerpać garściami. Na jeden z nich komputerowa brać czekała całe lata, a gdy nadzieja powoli gasła, rewolwerowcy postanowili w końcu dać o sobie znać.

Ameryka w pigułce

W Red Dead Redemption wcielamy się w Johna Marstona — nawróconego banitę, który na własnej skórze przekona się, że przeszłość trudno zostawić za sobą. Aby ochronić swoją żonę i syna, zostaje zmuszony przez rząd Stanów Zjednoczonych do zapolowania na swoich byłych przyjaciół z poprzedniego życia. Zawiązanie akcji brzmi trochę jak kolejna część średniaka z Liamem Neesonem, ale to tylko wstęp do naprawdę wyjątkowej przygody na Dzikim Zachodzie.

Opowieść zabierze nas w podróż po dosyć rozległych, wypełnionych miasteczkami i farmami, terenach na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Po drodze napotkamy fantastyczną obsadę drugoplanowych person, którym będziemy mogli pomóc, aby w ostatecznych rozrachunku zbliżyć się do uporządkowania własnych spraw. Postacie, dialogi, aktorstwo głosowe — wszystko to prezentuje bardzo wysoki poziom i pozwala mocniej wczuć się w to, co dzieje się na ekranie. Do takiej jakości przyzwyczaiło nas studio Rockstar.

Jeżeli jest coś, na czym opowieść traci, to wskazałbym na typowe dla gier aktywności, mające przedłużyć rozgrywkę. Z jednej strony naszemu protagoniście ewidentnie się śpieszy, ale z drugiej jest niezwykle chętny do pomocy każdemu nieznajomemu, napotkanemu na drodze. Nie jest to jakiś gigantyczny minus, w końcu taki Geralt rąbał w Gwinta z każdym, kto przed nim nie uciekał, chociaż teoretycznie rozpaczliwie poszukiwał Ciri. Na szczęście większość wątków pobocznych jest na tyle ciekawa gameplayowo lub fabularnie, że nie sprawia wrażenia wciśniętych na siłę, aby tylko wydłużyć czas rozgrywki.

Znalazło się tu miejsce dla wielu atrakcji, jakie mieliśmy możliwość zobaczyć w westernach. Pacyfiści mogą zaganiać bydło i ujeżdżać dzikie konie. Spragnieni akcji mogą podjąć się polowania na bandytów i stawiać ich przed obliczem sprawiedliwości - żywych bądź martwych. Możemy sprawdzić swoje umiejętności, poszukując ukrytych skarbów czy podbijając kolejne poziomy wyzwań strzeleckich. Jeżeli nie chcemy akurat zabijać ludzi, to możemy zabijać czas, grając w rzut podkową lub w pokera. Gdy znudzi nas kolejne leniwe popołudnie spędzone w towarzystwie kart, czekają nas inne, bardziej wymagające krzepy zajęcia, na przykład czyszczenie kryjówek bandytów rozsianych po mapie.

Do tego znalazło się tu też wiele aktywności, które musimy wykonać, aby zdobyć kolejne stroje dla Pana Marstona. Oczywiście wszystko to jest dobrowolne, więc jeżeli interesuje was sama historia, to gra nie stawia przed wami żadnych sztucznych blokad w stylu konieczności odblokowania jakiejś umiejętności, aby móc rozpocząć kolejną misję fabularną. Sporo rzeczy, takich jak polowanie na dziką zwierzynę czy zbieranie ziół i pustynnych kwiatów, wykonuje się tu przy okazji, jadąc do kolejnego znacznika misji. Twórcom w bardzo zręczny sposób udało się zbalansować opowieść ze wszystkimi opcjonalnymi elementami.

Wraz z kolejnymi wykonywanymi przez nas misjami i aktywnościami, rośnie poziom sławy naszego bohatera. Nie jest to nic nieznacząca statystyka, ponieważ świat gry reaguje na nas inaczej w zależności od tego, jak rozpoznawalni jesteśmy. Do tego mamy tu również system honoru, w pełni zależnego od nas, pozwalający nam odgrywać takiego Johna, jakiego chcemy. Możemy mordować niewinnych i napadać na dyliżansy, aby szybko się wzbogacić, albo pomagać innym, ratując ich przed mniej lub bardziej ludzkimi zagrożeniami. Postacie niezależne traktują nas inaczej, kiedy zachowujemy się jak aniołki, a inaczej kiedy mamy diabła za skórą, a dodatkowo na tych najbardziej oddanych ścieżce dobra lub zła czekają ukryte nagrody. Sława i honor to udane systemy, wydatnie uprzyjemniające rozgrywkę i nadające jej kolejny poziom głębi.

Łowca mózgów

Po ukończeniu podstawki warto sięgnąć po Undead Nightmare, dodatek, będący listem miłosnym dla horrorów klasy B. Znów wcielimy się w nim w Johna, ale historia, choć nawiązująca do podstawki bohaterami i wydarzeniami, jest o wiele mniej poważna. Pewnej nocy ni stąd, ni zowąd znane nam tereny zostają opanowane przez hordy krwiożerczych zombie, a przed nami stanie zadanie uratowania zarówno naszej rodziny, jak i całego świata.

Opowieść obfituje w zabawne momenty, ale jest niestety wyjątkowo krótka. Faktycznych misji jest tu jak na lekarstwo, a odwiedzanie znaczników na mapie często kończy się jedynie przerywnikiem filmowym. W zadaniach głównych dostajemy też wyjątkowo tanie wypełniacze czasu, jak zbieranie roślin, które na mapie pokazują się dopiero, gdy się do nich bardzo zbliżymy. Zmuszeni zatem jesteśmy przez długi czas krążyć po mapie i irytować się szukaniem kilku chwastów, zamiast zająć się czymś ciekawszym. Nie lubię takich zapchajdziur i nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla umieszczania ich w grze. Odbiór niezłej, krótkiej, ale dosyć zabawnej fabuły dodatku jedynie na tym traci.

W skład atrakcji Nieumarłego Koszmaru wchodzi eksterminowanie zgnilców na wiele sposobów. Mamy tutaj odbijanie miast, czyszczenie cmentarzy, rozprawianie się z hordami, ratowanie napotkanych ludzi przed nieumarłymi i tym podobne. Co ciekawe, twórcy puścili wodze fantazji i mamy tutaj też wątki z zombiakami raczej niekojarzone - Wielką Stopę, czupakabrę czy ujeżdżanie jednego z czterech koni apokalipsy. Pod względem aktywności pobocznych jest to bardzo dobry dodatek, pełen radosnej, niepoważnej rozwałki, kontrastującej z emocjonalną podróżą z oryginału.

Port pełen kowboi

Pecetowa wersja Red Dead Redemption uzbrojona jest w aż dwie warstwy DRM. Kupując grę na Steam, musimy liczyć się z tym, że do zabawy i tak wymagane jest konto i launcher Rockstar Social Club. Biorąc pod uwagę, że z gry kompletnie wycięty został tryb multiplayer, takie wymagania wydają mi się dziwne. Jasne, możemy dzięki temu zdobywać osiągnięcia również na platformie Gwiazdy Rocka, o ile dla kogoś ma to znaczenie, ale na dłuższą metę wydaje mi się to być jedynie zagrożeniem w kwestii zachowania gry. Steam zostanie z nami pewnie jeszcze przez długie lata, a sklepik Rockstara? Trudno powiedzieć.

Na pierwszy rzut oka, strona techniczna tytułu prezentuje się bardzo solidnie. Dostajemy całkiem dużą liczbę opcji graficznych, jakie możemy dostosować, a na starcie witani jesteśmy ekranem z kompilacją shaderów, częstym dla produkcji wykorzystujących DirectX 12. Na szczęście, w tym przypadku jest to proces wyjątkowo szybki, a do tego pozwala uniknąć mikroprzycięć podczas normalnej rozgrywki.

Co do samych opcji zaś, mamy tutaj obsługę wielu współczesnych rozwiązań. Skalowanie obrazu, generowanie klatek animacji, obsługa dowolnej rozdzielczości, współczynników proporcji ekranu i szybkości wyświetlania do 144 klatek na sekundę. Fantastycznie zwiedza się Dziki Zachód na ultraszerokim formacie obrazu, chociaż przy każdym przerywniku filmowym wracamy do kwadratowego 16:9 i czarnych pasów po bokach. Na szczęście pojawiły się już mody poprawiające te mankamenty, ale za premierowe 219 złotych oczekiwałbym, że dostanę to w pakiecie.

Przygody Johna Marstona świetnie sprawdzają się na kontrolerze, ale przy okazji debiutu na komputerach osobistych doczekaliśmy się obsługi myszki i klawiatury. Sterowanie z wykorzystaniem tego zestawu peryferiów jest bardzo dobre, ale nie idealne. Gra wymaga szybkiego wciskania przycisku sprintu, aby przyspieszyć pieszo lub konno. Nie dość, że rozwiązanie to samo w sobie jest nieprzyjemne i archaiczne, to na domiar złego domyślnie przypisany został klawisz Shift. Nie zdziwcie się zatem, jeżeli podczas rozgrywki wyskoczy klasyczne windowsowe powiadomienie o klawiszach trwałych.

Na szczęście, mamy możliwość w łatwy sposób zmienić przypisanie klawiszy, zgodnie z naszymi preferencjami. Bardzo dobrze sprawdza się celowanie z wykorzystaniem myszy. Zestrzeliwanie kapeluszy czy celowanie w nogi i oglądanie jak zabawnie nasi oponenci się wywracają, było dla mnie o wiele przyjemniejsze przy jej użyciu niż w przypadku kontrolera.

Muzycznie gra nie zestarzała się właściwie wcale. Dobór dźwięków jest bardzo udany, miejscami wręcz genialny. Niektóre utwory tak dobrze współgrają z wydarzeniami na ekranie, że trudno jest nie uronić łzy. To jeden z tych tytułów, którego ścieżki dźwiękowej słucha się jeszcze długo po obejrzeniu napisów końcowych.

Znacznie gorzej wypada jednak grafika. Jasne, pecetowa wersja Red Dead Redemption, wygląda, rzecz jasna, najładniej ze wszystkich. Wysoka rozdzielczość, płynność rozgrywki czy niesamowity zasięg rysowania obiektów uprzyjemniają odbiór produkcji, ale nie są w stanie ukryć jej czternastoletniego rodowodu. Tekstury i modele chyba w żaden sposób nie zostały tutaj poprawione. Te pierwsze w wielu miejscach straszą rozmazaną, niską rozdzielczością, a drugie zaś to szczytowe, ale jednak kanciaste i dosyć grubo ciosane osiągnięcie z czasów siódmej generacji konsol.

Mimo tych mankamentów, nawet od strony graficznej produkcja miewa swoje momenty i niewątpliwie dalej może się podobać. Wciąż zdarzają się tutaj miejsca i widoczki, przy których aż chce się przystanąć i napawać wirtualnym Dzikim Zachodem. Po prostu już nie tak często, jak lata temu. Część druga, którą otrzymaliśmy w 2018 roku, podniosła standardy w tym aspekcie na tyle wysoko, że trudno powiedzieć, aby port bronił się wyjątkowo dobrze.

Nareszcie na PC

Red Dead Redemption w wersji na komputery osobiste to najlepsze wydanie przygód Johna Marstona, jakie można ograć. Muzycznie i fabularnie świetne, graficznie odstające od współczesnych produkcji, ale pod względem rozgrywki dalej wyjątkowo przyjemne. To genialny western, powodujący zarówno wybuchy śmiechu jak i łzy, a do tego bardzo zręcznie nawiązujący do wielu współczesnych tematów jak rasizm, imigracja czy prawa człowieka. Piękna, osobista historia w Ameryce, która powoli przestaje być dzika.

Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy firmie Rockstar.

Podsumowanie

Gra
  • Angażująca fabuła
  • Żyjący Dziki Zachód
  • Świetna muzyka
  • Rozbudowane opcje graficzne
  • Świat reagujący na nasze poczynania
  • Mnóstwo ciekawej zawartości pobocznej
  • Nareszcie polskie napisy
Nie gra
  • Graficznie zbyt często wieje sandałem
  • Nudne wypełniacze w dodatku
  • Archaiczne naleciałości w sterowaniu
  • Wycięty tryb multiplayer
Artyzm
Dźwięk
Gameplay
Fabuła
Werdykt: 4/5
"Solidny szpil"
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star

Pecetowa wersja Red Dead Redemption to najlepsze, acz niekompletne wydanie tej fantastycznej przygody na Dzikim Zachodzie.


Platformy:
Czas czytania: 10 minut, 4 sekund
Komentarze
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: