Wydawałoby się, że w 2020 roku na rynku taktycznych shooterów online powinien być cały arsenał dostępnych produkcji każdego rodzaju, z których każda oferuje dla gracza nieco odmienne doświadczenie, a rotacja pomiędzy tytułami bywa naprawdę spora. Rzeczywistość jest jednak zgoła inna. Wraz z pojawieniem się szalenie popularnych produkcji typu battle-royale, multiplayerowe strzelanki bez tego trybu mocno ucierpiały pod względem popularności. Miliony graczy dotychczas zainteresowanych taktyczną rozwałką odeszło w stronę bardziej casualowego Fortnite czy Call of Duty: Warzone, a nietrafione decyzje niekompetentnych pracowników EA doprowadziły do upadku marki Battlefield stanowiącej niegdyś wyznacznik wieloosobowej strzelaniny, w której wymaga się nieco więcej myślenia.
Na rynku powstała ogromna dziura, która nadal nie została zagospodarowana przez żaden tytuł. Próbę podejmowało już kilka studiów z czego najbardziej spektakularną porażkę odniosło chyba polskie Farm 51 wraz ze swoim World War 3, który zmagał się nie tylko z wieloma problemami technicznymi, ale był także dostępny jedynie na platformę PC, co jest obecnie niemal równoznaczne z wyrokiem śmierci. Będący bohaterem niniejszej recenzji Tannenberg to taktyczny i mocno stawiający na realizm online'owy shooter osadzony w realiach I wojny światowej i choć nie jest duchowym spadkobiercą marki Battlefield z racji rozbieżnych priorytetów i tak będzie musiał poradzić sobie z szukajacymi podobnej produkcji rzeszami fanów, którzy zapewne już atakują serwery i testują tytuł BlackMill Games.
Realizm ponad wszystko
Deweloperzy postawili sobie za cel jak najwierniej odwzorować dawne pola bitwy wraz z debiutującym w tym okresie, będący wówczas śmiercionośną nowinką gazem bojowym i rzeczywiście w tym aspekcie tytuł nadwyraz błyszczy. Nie bez powodu podczas uruchomienia gry twórcy informują nas komunikatem o przeprowadzonym researchu, by jak najlepiej oddać realia wojny.
W ręce graczy oddano mnóstwo autentycznych karabinów powtarzalnych (m.in. słynny Mosin czy Winchester M1915), parę pistoletów (Mauser C96) i rewolwerów oraz występujących jedynie stacjonarnie, stanowiące wówczas szczyt techniki, karabinów maszynowych (chociażby Maxim). Każda sztuka została wiernie odwzorowana, a twórcy oprócz oczywiście samego wyglądu wzięli pod uwagę także zasadę działania poszczególnych broni, przez co niektóre ładujemy w całkowicie odmienny sposób, a wielu nie przeładujemy, nie opróżniając wcześniej magazynka do zera. Stanowi to dodatkową zachętę do nauki każdego typu broni, by znaleźć właśnie ten dla nas i maksymalnie wykorzystać jej możliwości w multiplayerowych starciach.
Równie dobrze, abstrahując od części graficznej, o której wspomnimy później, wypadają, chociażby mundury. W tytule możemy prowadzić zabawę w jednym z wielu 4-osobowych oddziałów, z których każdy posiada inne uniformy, a jego członkowie, co naturalne, rozmawiają w ojczystym dla siebie języku, co niezwykle wzmacnia immersję. Twórcy nie pokusili się nawet o tłumaczenie zagranicznych nazw jednostek, dzięki czemu możemy podziwiać je w takiej formie jak widziałby je żołnierz na froncie, ale jednocześnie na ich prawidłową identyfikację będziemy musieli poświęcić nieco czasu, gdyż po wybraniu nic niemówiącej nam opcji w postaci Lozmietejnieks, może się okazać, że nasz wojak nie posiada nawet granatów, a to może zirytować bardziej niedzielnych graczy, do których produkt ten nie jest jednakowoż adresowany.
Wydawałoby się, że im bardziej realistycznie — tym lepiej. W końcu możemy poczuć się jakbyśmy byli na froncie. Nie każdemu jednak taka dawka autentyczności pasuje, a tak wielkie parcie w ten aspekt ma również swoją cenę, ale do tego jeszcze dojdziemy.
Pokaż kotku, co masz w środku
Do dyspozycji mamy 9 odmiennych od siebie map reprezentujących prawdziwe starcia Wielkiej Wojny oraz 3 tryby gry. Dwa z nich to całkiem klasyczne tryby Deathmatch i Team Deathmatch, ale ostatni, najbardziej popularny, jest chlubą gry.
Uczestnicząc w Manewrach (tak jest nazwany) naszym zadaniem jest przejmowanie kolejnych punktów wrogich umocnień i obrona sojuszniczych. Można by powiedzieć — klasyczny CTF. Tak, ale z jedną ciekawą różnicą. Kolejne punkty możemy przejmować dopiero po zajęciu tego doń przylegającego. Czy to oznacza, iż konstrukcja map wyklucza flankowanie? Bynajmniej. Poziomy skonstruowane są w taki sposób, by w centralnym punkcie mapy jeden punkt przypadały trzy z nim sąsiadujące. Wystarczy więc poprowadzić zgrany atak ekipą na jeden z granicznych sektorów, aby okrążyć wszystkie oddziały przeciwnika, odcinając sektory od kwatery głównej, a jeśli zajmiemy tą ostatnią, to nasza drużyna wygrywa, bez względu na punktację. Podczas gry trzeba się więc bezustannie pilnować, gdyż nawet mając gigantyczną przewagę bitę możemy przegrać przez oddział kilku zaprawionych w bojach wojaków, którzy wedrą nam się na tyły.
Jak na grę z ceną nominalną 89 zł nie jest źle, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, iż popularność tytułu nie jest zbyt wielka, to szybko staje się jasne, że tryby DM oraz TDM są w praktyce martwe. Nasze opcje rozgrywki są więc na dobrą sprawę ograniczone do samych Manewrów, które, choć oczywiście ciekawe, to prowadzone 9 mapach mogą się w końcu znudzić.
I tu dochodzimy do sedna problemu (a może i nie do końca problemu). Jako że twórcy wspomniany realizm stawiają niemal ponad wszystko inne, to w grze mogły znaleźć się jedynie autentycznie i masowo występujące w tym okresie na obszarze wschodniego frontu bronie ręczne, a więc praktycznie jedynie karabiny samopowtarzalne i pistolety. Pomimo tego, iż każdy różni się nieco budową i wyglądem, to gracze przyzwyczajeni do ogromnej różnorodności broni w grach multiplayer mogą się mocno zawieść, a wspomniani wcześniej fani serii Battlefield złapią się zapewne za głowę, że w tytule nie znalazła się masa nie do końca historycznych broni znanych z Battlefield 1.
Rozgrywka na mniej niż dziesięciu mapach z dwoma typami broni ręcznej to raczej nie jest to, czego oczekują gracze szczególnie tej ostatniej marki. Należy jednak pamiętać, iż Tannenberg, tak jak Verdun nie jest duchowym spadkobiercą serii BF i powinniśmy traktować go jako nowy produkt, wzdrygając się od oceniania go przez pryzmat hitu EA, choć oczywiście nie należy unikać doń porównań, chociażby po to, by zobrazować, jak odmiennym typem gry jest dzieło BlackMill Games.
One shot, one kill, no luck, just Tannenberg
A to obrazuje, bodaj ogromna różnica w samej mechanice strzelania, która stanowi przecież oś rozgrywki. W większości strzelanek w zależności od broni pakujemy w przeciwnika od kilku do kilkunastu kulek, zanim będziemy mogli cieszyć się z upragnionego fraga. W Tannenberg znakomitą większość naszych killi zdobędziemy jednym, maksymalnie dwoma strzałami, a często nasz przeciwnik nawet nie zauważy nas przed swoją śmiercią.
Jeśli połączymy ten fakt ze znakomicie zrealizowanym w tytule gunplayem to wyjdzie nam naprawdę wymagająca i nastawiona na czysty skill strzelanina, w której weterani zarówno pecetowych, jak i konsolowych FPS-ów poczują się jak ryby w wodzie, choć bardziej niedzielnych graczy aspekt ten może mocno frustrować. Wraz z absencją killcama (kamery po śmierci pokazującej pozycję przeciwnika) nasi oponenci często nie będą nawet wiedzieli kto i skąd ich zastrzelił, co ma zachęcać graczy do flankowania i daleko idącej improwizacji w aspekcie dobierania pozycji do prowadzenia ostrzału. Naturalnie możemy również kucać i kłaść się na ziemie, co zwiększa nie tylko samą celność, ale także pozwala wtopić się w brudne, szarowojenne otoczenie. Wielokrotnie podczas ogrywania tytułu jeszcze przed premierą z botami, a później z prawdziwymi graczami zdarzało mi się zastrzelić ponad dziesięciu przeciwników z dobrze ukrytej pozycji, zanim zostałem odkryty.
Do eksperymentów w tej materii zachęcają także same projekty map usiane w rozmaite osłony w postaci zniszczonych wozów, drzew czy bunkrów pozwalające w praktyce realizować różnorakie wojenne taktyki, na jakie tylko wpadniemy, by zapewnić naszej drużynie wygraną, a w przypadku zasady jeden strzał, jeden trup, nawet pojedynczy żołnierz może stanowić o zwycięstwie lub przegranej.
HD Mod do starej gry?
Niestety nie w każdym elemencie Tannenberg jest równie intrygujący. Grę zbudowano na silniku Unity, który nie słynie z wodotrysków, aczkolwiek zapewnia bardzo wygodne oraz proste środowisko do tworzenia nieco mniej widowiskowych gier i to widać już po rozpoczęciu rozgrywki. Graficznie produkcja wypada naprawdę słabo i sytuacji nie poprawiają nawet realistycznie oddane mundury czy całkiem nieźle wyglądający efekt użycia gazu bojowego, gdyż zarówno tekstury podłoża, elementów otoczenia, jak i same modele przeciwników wyglądają bardzo przeciętnie.
Na tyle biednie, że tytuł ten mógłby być już krytykowany za grafikę na poprzedniej generacji konsol, a teraz jego oprawa jest jedną z najsłabszych, jakie widziałem w ostatnim czasie. Już nawet nie sam jej niezbyt wysoki poziom jest tu najważniejszy, ale mocna rozbieżność graficzna pomiędzy poszczególnymi elementami map i modeli. Niektóre z nich są całkiem znośne albo nawet wprost estetyczne, ale inne przypominają czasy dawno minione. Z tego wszystkiego najgorzej prezentują się animacje. Podczas rozgrywki nie da się nie odnieść wrażenia, że zarówno nasza postać, jak i przeciwnicy poruszają się jak manekiny na szynach, co niejednokrotnie wywoła na naszej twarzy niewielki uśmiech politowania.
Oczywiście ktoś może podnieść argument, iż grafika nie jest tu najważniejsza i będzie miał rację, ale jeśli oprawia wizualna gry tak kłuje w oczy, że zastanawiamy się, czy nie gramy czasem w zremasterowaną edycję 10-letniego tytułu z Xbox 360, to znak, że twórcy przesadzili w jedną stronę i nawet biorąc pod uwagę niezbyt spektakularne możliwości silnika gry i tak uważam, że można się było postarać znacznie bardziej.
Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę spore problemy z wydajnością omawianej produkcji. Tannenberg miałem okazję ogrywać na PS4 Pro i nawet na tak potężnej konsoli zdarzały się spore spadki płynności, a o poziomie stałych 60 klatek (które i tak trzeba odblokować w opcjach) można raczej pomarzyć. Mogę jedynie przypuszczać, jak źle tytuł musi wyglądać i działać na podstawowym modelu PS4, ale z pewnością gra w takich warunkach nie byłaby synonimem przyjemności. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę jak działają gry konkurencji oferujące znacznie wyższy poziom graficzny przy bardziej stabilnym klatkażu. Finalnie nie tylko graficzni puryści, ale nawet przeciętni gracze doceniający dobrze wyglądający tytuł, acz niestawiający oprawy wizualnej na pierwszym miejscu będą mieli do dewelopera spore pretensje i ciężko ich za to winić, gdyż twórcy w tym aspekcie srogo polegli.
Słyszę kroki... tylko nie wiem skąd
Spore zastrzeżenia można mieć także co do wykonania technicznego, a konkretnie sporej ilości bugów. Najpoważniejszy z nich dotyczy samego dźwięku. Coś jest naprawdę nie w porządku z jego pozycjonowaniem, gdyż nawet z tak wytrenowanym na setkach godzin w różnorakich strzelankach słuchem, często miałem spore problemy z lokalizacją przeciwnika, gdyż w Tannenberg nieustannie otrzymywałem sprzeczne sygnały dotyczące tego gdzie się on znajduje. Czasami oponent był za mną, a ja słyszałem go z boku. Innym razem kroki słyszałem z przodu, a finalnie otrzymałem niezbyt honorowy strzał w plecy. W tak skillowej strzelaninie, gdzie najczęściej jedna kula decyduje o życiu lub śmierci znajomość pozycji przeciwnika to ogromny atut, a błędy z udźwiękowieniem są absolutnie karygodne i często mogą przekreślić nawet najciekawsze akcje doświadczonych graczy, które to stanowią przecież esencję multiplayerowego gamingu.
Ponadto wielokrotnie podczas mojej rozgrywki zdarzyło mi się wcisnąć przycisk odpowiadający za zmianę broni... ale finalnie nic się nie stało. Akcję musiałem powtarzać kilkukrotnie, ale gdy to się w końcu udało było już za późno, bo zostałem pchnięty bagnetem, a już dawno w ręku powinienem mieć szablę, którą poszatkowałbym mojego oponenta na plasterki. To kolejny poważny błąd, który z pewnością przyczyni się do śmierci i wypuszczenia soczystej wiązanki przez wielu z ogrywających tytuł fanów.
Takich mniejszych lub większych problemów jest jeszcze co najmniej kilka, a każdy z nich powinien już przecież zostać dawno wyeliminowany, zważywszy na fakt, że gra na pecetach zadebiutowała już około 3 lat temu, więc czasu było naprawdę sporo, ale nie można też wykluczyć, że duża część z wymienionych bugów jest specyficzna dla wersji na konsole. Nie zmienia to faktu, że twórcy mogli się po prostu bardziej przyłożyć do testów i zapewnić nam pozbawiony (większości) błędów produkt, a tak się nie stało.
A gdyby tak nagle wyskoczyć z bitwy?
W zakresie zarówno układu, jak i akcji przycisków deweloperzy nie zdecydowali się na żadne znaczące odstępstwa od normy i bardzo z resztą słusznie. Używany w większości wieloosobowych strzelanek układ jest nie tylko sprawdzony, ale i intuicyjny, choć z jego responsywnością, co zaznaczyłem już wcześniej, bywają problemy. Nie zmienia to faktu, że poszczególne akcje są umieszczone w odpowiednich miejscach, a kluczowe elementy gry jak zmiana postawy czy przeładowanie nie powinny nam sprawić problemu.
Inaczej ma się natomiast sprawa z interfejsem gry, który jest dość zawiły i sprawia wrażenie nie do końca przemyślanego. Wystarczy wspomnieć, że z meczu wychodzi się... naciskając R1 w menu. Dobrze, że gra pyta się, chociaż o potwierdzenie tej akcji, bo przysięgam, że wyskoczyłbym z meczu w trakcie rozgrywki co najmniej kilkukrotnie, chcąc zwyczajnie sprawdzić tablicę wyników. Trudność sprawia też, chociażby zmiana ekwipunku podczas gry, a przy przeklasowaniu możemy przez przypadek skonczyć w innym oddziale niż chcieliśmy. Ogólnie rzecz biorąc nie jest idealnie, ale przy odrobinie nauki i każdej kolejnej godzinie spędzonej z grą nawet do takiego interfejsu da przyzwyczaić.
Podsumowanie
Tannenberg, czego nie da się ukryć, miał potencjał na namieszanie na rynku konsolowych FPS-ów. Deweloperzy dzierżyli w rękach całkiem zmyślny i potężny oręż mogący przyciągnąć całą masę wygłodniałych dobrej strzelaniny graczy, ale niestety nawet najlepsza broń w rękach niedoświadczonego wojaka nie zrobi furory. Tytuł trapiony przez irytujące problemy, słabą grafikę i niezbyt liczne grono graczy zadebiutował na PlayStation 4 w cenie 89 zł i choć jest to kwota kilkukrotnie niższa niż te, które płacimy za tytuły AAA na premierę, to mając na uwadze wymienione wcześniej problemy, niektórzy kupujący wciąż mogą poczuć, że za produkt przepłacili.
Grę w obecnym stanie polecić mogę jedynie prawdziwym fanom I wojny światowej oraz prawdziwie hardkorowym graczom, którzy przymkną oko na błędy i niedociągnięcia, po to, by zanurzyć się w jak najbardziej autentycznym polu bitwy. Pozostali powinni poczekać na obniżkę ceny i uważnie śledzić wydawane patche, które, miejmy nadzieję, wyeliminowują najbardziej uporczywe bugi.
Za udostępnienie kopii gry dziękujemy firmie Kool Things. Recenzja powstała na bazie wersji działającej na PlayStation 4 Pro.
Podsumowanie
Grę w obecnym stanie polecić mogę jedynie prawdziwym fanom I wojny światowej oraz prawdziwie hardkorowym graczom, którzy przymkną oko na błędy i niedociągnięcia, po to, by zanurzyć się w jak najbardziej autentycznym polu bitwy. Pozostali powinni poczekać na obniżkę ceny i uważnie śledzić wydawane patche, które, miejmy nadzieję, wyeliminowują najbardziej uporczywe bugi.
Komentarze
W przypadku gry multiplayerowej zdecydowałem, że wstawię więcej filmików pokazujących realny gameplay aniżeli screenów, gdyż tytuł ten raczej nie zachęca do podziwania widoków. Nie tylko dlatego, że graficznie nie zachwyca, ale głównie z racji gatunku, jakim jest wieloosobowy FPS.
odpowiedzDodaj nowy komentarz: