Nintendo już od wielu lat potrafi tworzyć gry nietuzinkowe, oryginalne, a co najważniejsze — zapewniające diabelnie dobrą zabawę. Nie inaczej jest w tym przypadku. Będący bohaterem niniejszej recenzji WarioWare: Move It! kontynuuje długawą już tradycję gier WarioWare stawiających na wspólną zabawę z przyjaciółmi w kanapowym co-opie. Nie jest to jednak typowy kooperacyjny tytuł — WarioWare: Move It zamiast oferować długi i jednakowy typ rozgrywki, stawia na ponad 200 pomysłowych minigier, które zaliczamy korzystając z kontrolerów joy-con wykonując rozmaite zadania czy zabawne pozy. W teorii brzmi to jak świetna zabawa, prawda czytelnicy? Sprawdźmy więc, czy tak jest w rzeczywistości!
Już po pierwszym uruchomieniu gry szybko zdamy sobie sprawę, że nie jest to typowa gra na konsole jakich wiele — jak już sobie powiedzieliśmy WarioWare stawia na minigry, które dostępne są w dwóch osobnych trybach. Story mode przeznaczony do zabawy solo jak i z jednym znajomym (każdy trzyma dwa Joy-cony) oraz tryb Party, w który możemy grać od 2 do 4 osób (po jednym Joy-Conie). Zacznijmy więc od tego pierwszego i ruszajmy na tropikalną wyspę razem z Wario!
Jaja w tropikach
Story mode jak sama nazwa wskazuje powinien zawierać warstwę fabularną i tak też jest w rzeczywistości. Główny bohater naszej gry, czyli Wario na skutek przypadkowej wygranej w loterii hamburgerowej znajduje się w luksusowym tropikalnym kurorcie. Jak to typowy Wario musi jednak coś spierniczyć i po zaserwowaniu wszystkim pracownikom potężnej dawki żenady zostaje wystrzelony w sam środek dżungli i to z gatunku tych niebezpiecznych. Naszym zadaniem będzie odkręcenie tego całego bajzlu i to nie samemu — w grze spotkamy bowiem mnóstwo postaci znanych fanom Nintendo, oraz graczom prowadzącym zabawę w poprzednich częściach WarioWare.
Pytanie brzmi jednak czy warstwa fabularna takiej gry może być ciekawa? Jak najbardziej może i WarioWare: Move It! dobitnie to pokazuje. Tytuł zabierze nas w podróż po kilkunastu różnorodnych minimapkach przedzielonych klimatycznymi i pomysłowymi filmikami, z których znający markę gracze z pewnością wydobędą też mnóstwo ukrytych smaczków. Co zrozumiałe — nie ma tu miejsca na plot-twisty, czy rozbudowane konstrukcje fabularne. Prym wiodą tu postacie i ich zabawne przygody, a historia jest do bólu trywialna i to do gry tego rodzaju jak najbardziej pasuje.
Oprócz samych klimatycznych przerywników deweloperzy przyłożyli dużą wagę do zróżnicowania kolejnych map i to widać na pierwszy rzut oka. Są one pomysłowe, różnorodne i po prostu ładne. Sunąc przez kolejne levele za każdym razem mamy wrażenie obcowania z totalnie nową lokacją i o to właśnie chodziło. Do tego w każdej chwili przygrywa nam świetna równie klimatyczna muzyka. Grafika i otoczenie, to jednak kwestie drugorzędne — najważniejszy jest tutaj jednak sam gameplay i to czy sprawia frajdę, a z tym niestety bywa różnie.
Nie próbujcie tego z babcią!
Zacznijmy od tego co tytuł nam oferuje, a jak już powiedzieliśmy sobie są to minigry i to nie byle jakie minigry, bo obsługiwane za pomocą ruchowych kontrolerów joy-con. Na początku uzyskujemy dostęp do kilkunastu, a później wraz z pokonywaniem kolejnych leveli odblokowujemy ich coraz więcej. Kontrolerów ruchowych można jednak używać na bardzo wiele sposobów i szczerze mówiąc, ten wykorzystany przez deweloperów z Intelligent Systems jest wprost genialny. Kontrolery odczepiamy od konsoli, zapinamy opaskami na rękach i już możemy brać udział w pomysłowych wyzwaniach, jakie rzuca przed nami gra, a są ich całe setki. W jednym scenariuszu nasze kontrolery joy-con mogą zamienić się w kotlety smażone na ogniu, a naszym zadaniem będzie ich przewracanie na drugą stronę by równomiernie się upiekły i podnoszenie, gdy już będą gotowe. W innym po przyjęciu odpowiedniej pozy wcielimy się w kurczaka uciekającego przed Linkiem z Zeldy, a naszym zadaniem będzie sterowanie ptakiem poruszając naszym ciałem i unikanie przy tym przeszkód na drodze. Prawda, że brzmi ciekawie? A tak wysokiej jakości minigier są w grze całe setki, a ciągle odblokowujemy kolejne!
Niektóre z nich są tak zwariowane, jak na przykład wypychanie kuli śnieżnej własnym tyłkiem, że lepiej nie prowadzić zabawy w towarzystwie rodziców, czy osób starszych, bo można finalnie wyjść na świra, ale w gronie znajomych czy nawet samotnie bawić będziemy się wprost genialnie. Niestety nie od razu. Dlaczego? Ano głównie dlatego, że produkcja ma jednak parę całkiem sporych minusów, które będą najbardziej widoczne właśnie na samym początku naszej zabawy, gdy jesteśmy kompletnie zieloni.
Do X razy sztuka!
Niestety, pomimo że pomysły na minigry i pozy są wprost genialne, to autorzy gry mocno pokpili sprawę z ich odpowiednim objaśnieniem. Co prawda przed poznaniem każdej nowej wykonywanej pozy mamy filmik instruktażowy, w jaki sposób należy ułożyć kontrolery i prowadzić zabawę, to jest on za krótki. Karygodnym przeoczeniem jest też praktycznie brak jakiegokolwiek treningu po obejrzeniu instrukcji. Od razu zostajemy wrzuceni w wir akcji, a często nie czujemy się w tej akcji jeszcze zbyt pewnie. Zachodzę w głowę, dlaczego deweloperzy po prostu po filmiku instruktażowym prezentującym nowe ruchy nie przygotowali po prostu prostego testu, który pozwalałby nam najnormalniej w świecie chwilę poćwiczyć nowo poznany sposób rozgrywki. Jego brak wprowadza najzwyczajniej w świecie frustrację, bo niekiedy nie od razu załapiemy, o co tak naprawdę w danej pozie chodzi, a poćwiczyć nie mamy kiedy.
Po drugie deweloperzy przeszacowali trochę dokładność i możliwości kontrolerów ruchowych Joy-Con. Zaprojektowali wprost genialne i szalenie pomysłowe minigry, ale niektóre z nich po prostu się na kontrolery nie nadają. Są one bowiem zbyt małe precyzyjne, by poprawnie odczytywać niektóre skomplikowane ruchy. Taki najprostszy przykład — w jednej z minigier musimy złapać prawy Joy-Con i czytnikiem podczerwieni wycelować w swoją prawą rękę, którą musimy wykonać określony gest. Pomysł, sami pewnie przyznacie, genialny, ale podczas rozgrywki szybko zdamy sobie sprawę, że ten czujnik podczerwieni jest po prostu zbyt mało precyzyjny, żeby ta minigra zawsze działała poprawnie. Tak jest również z wieloma innymi wyzwaniami w grze i nierzadko zdarzało się, że przegrywałem nie z powodu źle wykonywanych ruchu, ale właśnie niedoskonałości czujników w kontrolerach, a to uderza w same fundamenty rozgrywki, czasem skutecznie niszcząc zabawę.
Na szczęście frustracji z przegranej z tego powodu da się w dużej mierze uniknąć, a może chociaż ją połowicznie przykryć. Tytuł jest bowiem bardzo szczodry w kwestii oferowanych nam "żyć" i szans na dalszą rozgrywkę. Po wyczerpaniu się naszych żyć bierzemy udział w specjalnej minigrze, której celem jest przyjęcie i utrzymanie specjalnej pozy, a w zamian nasza postać znów otrzymuje komplet szans. Pozy są różnorodne, często zwariowane, a czasem nawet trudne, ale nie niemożliwe do wykonania i o to chodzi. Szkoda, że przy tym elemencie też czasem dają się we znaki problemy z niedokładnością sterowania ruchem, o których już mówiliśmy, ale z drugiej strony z tej mechaniki możemy korzystać wielokrotnie.
Życzliwe? Trochę aż za bardzo i analizując jednak tak szczodre podejście twórców do kwestii dostępnych żyć w grze szybko nasunął mi się pewien wniosek — zdawali sobie zapewne oni sprawę z niedokładnego sterowania, a ta mechanika stanowi próbę obejścia przez grę problemu, którego twórcy obejść już nie mogli, czyli niedokładnych kontrolerów ruchowych. Dobrze, że jest i jest tutaj jak najbardziej potrzebna, ale nadal sterowanie pozostawia w kwestii zabawy niesmak. Tryb fabularny, pomimo że oryginalny i zabawny mógłby też być nieco dłuższy, bo wystarczy nam jedynie na jakieś 3 godziny.
Gdzie dwóch gra, tam trzeci się z nich śmieje
Oprócz kampanii do dyspozycji graczy pozostaje też tryb Party, w który zagramy już jedynie ze znajomymi, czyli od 2 do 4 osób. W przypadku tego trybu gracze korzystają jedynie z jednego Joy-Cona, więc można grać na jednej parze ze znajomym. Nie ma tutaj możliwości zabawy solo i to byłoby zrozumiałe, ale jest z tym trybem jeden duży problem. Gra nie oferuje bowiem możliwości zabawy przez internet. Tak, nie przewidziało Wam się. WarioWare: Move It nie oferuje trybu online. Zabawę możemy więc prowadzić jedynie lokalnie, co jest jak na grę tego rodzaju, dużym uchybieniem. Na osłodę po przełknięciu tej gorzkiej pigułki powiem, że tryb Party jest również niesamowicie oryginalny i obfituje w kolejne genialne pomysły, które zapewniają znakomitą zabawę (jeśli sterowanie nas nie zawiedzie).
W jednym z nich wcielamy się w kosmicznych wędrowców, a naszym zadaniem będzie, chociażby wyrywanie włosów z wielkiego nosa (!) i porównywanie ich długości, czy tradycyjne rzucanie kostką w celu poruszania się po takiej planszy w stylu Eurobiznesu. W kolejnym przejmiemy kontrolę nad dwoma poszukiwaczami skarbów próbującymi wkraść się do grobowca zamieniającej wzrokiem w kamień bogini, a naszymi głównymi zadaniami będzie walka z przeciwnikami niczym w RPG, ale korzystając ze sterowania ruchowego i oczywiście baczne obserwowanie naszej przeciwniczki i zastyganie w bezruchu, gdy nas obserwuje. Łącznie więc w trybie party do wyboru mamy kilka dużych i rozbudowanych trybów obfitujących w dziesiątki minigier, jakie znamy już z kampanii. Jest tego sporo, jest pomysłowo, jest oryginalnie i jest zabawnie — czyli dokładnie tak jak powinno być. Wielka szkoda, że brakuje tutaj opcji online, bo jestem pewien, że zrobiłaby tu prawdziwą furorę, a tak, jesteśmy skazani jedynie na przyjaciół i domowników.
Co ciekawe w przypadku tego trybu party deweloperzy niejako wprowadzili wspomnianą już przeze mnie w trybie opowieści opcję treningu. Przed rozpoczęciem minigry każdy z graczy musi przyjąć odpowiednią pozę z kontrolerem w dłoni i utrzymać ją przez chwilę poprawnie i dopiero wtedy gra przepuści nas do samej rozgrywki. Dlaczego na taką opcję nie zdecydowano się w przypadku trybu Story, gdzie dopiero poznajemy grę i gdzie jest naprawdę potrzebna? Nie mam pojęcia i nie da się ukryć, że był to bardzo dziwny wybór twórców. Dobrze, chociaż, że wprowadzono ją tutaj, dzięki czemu nawet osoby po 50-stce, które w grach nie są tak obeznane, mogą załapać, o co chodzi.
Podsumowanie
WarioWare: Move It! to tytuł niewątpliwie udany, choć przy jego produkcji popełniono parę błędów. Gra oferuje całą masę genialnie wykonanych pomysłowych gier zapewniających masę zabawy, które jednak przez ułomności kontrolerów potrafią czasem zirytować, a kampania, choć zabawna i całkiem ciekawa jest też trochę za krótka. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet okresowe problemy ze sterowaniem ruchowym czy brak opcji online nie są w stanie zniweczyć wprost kosmicznie oryginalnych pomysłów japońskich deweloperów i całych ton czystej zabawy wylewających się z ekranu. Produkcja będzie finalnie zbyt krótka dla samotników, ale jeśli szukacie interesującej gry do zabawy wspólnie ze znajomymi bądź rodziną, to WarioWare: Move It! będzie dla Was znakomitym wyborem. Pamiętajcie przy tym jednak, że żeby bawić się naprawdę dobrze, musicie poświęcić trochę czasu na jej naukę.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy firmie Nintendo.
Podsumowanie
Jeśli szukacie interesującej gry do zabawy wspólnie ze znajomymi bądź rodziną, to WarioWare: Move It! będzie dla Was znakomitym wyborem. Pamiętajcie przy tym jednak, że żeby bawić się naprawdę dobrze, musicie poświęcić trochę czasu na jej naukę.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: