Pisaliście o tym, że właściwie jakie korzyści płyną z mieszkania samemu, poza tym, że można się nachlać i nie dostać szlabanu. Otóż powiem wam - korzyść ogromna pod postacią nabrania sprawności w wykonywaniu codziennych czynności. Nie wiem, jaką macię sytuację w domu, jakie układy z rodzicami, bo może traktują was bedziej jak współlokatorów (sporo takich przypadków znam i to właściwie jest dobre), ale ja dopiero jak wyjechałem z domu to nauczyłem się wielu prozaicznych rzeczy, o których nawet nie miałem pojęcia, że się na nich nie znam. Kurde, uzmażyć kotleta. Zrobić pranie. Zrobić zakupy przy uwzględnieniu budżetu, jaki mniej więcej mamy ustalony na jeden dzień. Zaplanować sobie dzień pod kątem tego, że jak wrócę z uczelni, to nie będzie na mnie czekał obiad, a ciuchy nie będą wyprasowane - będę to musiał zrobić sam, uwzględniając przy tym fakt, że muszę znaleźć czas na pracę czy odbębnienie jakiejś bzdury na uczelnię. A wieczorem na wypicie piwa z kumplem.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę powiedzieć, jakie to życie studenta jest ciężkie i jak wiele pułapek czeka codziennie na biednego, durnowatego żaka. Nie - po prostu wyrwanie się z domu uczy wielu rzeczy, przede wszystkim pokory przed codziennymi drobnostkami, którymi do tej pory nie musieliśmy się martwić. Przynajmniej mnie nauczyło.