Jedząc dzisiaj (już wczoraj) rano śniadanie, rozglądałem się po kuchni i wsłuchiwałem się w ciszę, miałem dziwne wrażenie, jakbym pojawił się tu i teraz, nie wiem skąd, ale siedzę i wcinam te parówy
(dziwne, jakoś zawsze ciężko mi jest wspominać dzień wczorajszy, moja przeszłość jest za gęstą mgłą w otchłaniach mojej pamięci, skleroza?) Na blacie stojak na noże, sztućce w pojemniku, czajnik elektryczny, garnek na palniku kuchenki...w głowie myśli - co to jest, skąd to wszystko się wzięło? Kto to wszystko stworzył? Przecież samo się nie stworzyło. Kim ja jestem? Co ja tutaj robię? Co się stanie, kiedy umrę? W mojej głowie tyle wszystkiego się dzieje, nie może tak być, że pewnego dnia to wszystko po prostu zgaśnie i wraz z ciałem przestanie istnieć... Bóg musi być, bo cały ten kosmos jest nie do ogarnięcia ludzkim, ograniczonym rozumem. Niby patrzę na widelce i łyżki stworzone przez człowieka, ale myślami wybiegam we wszechświat, planety, gwiazdy
wszystko gdzieś musiało wziąć swój początek, ten metal z którego zrobiono te łyżki, płonące gwiazdy, krążące wokół nich ciała niebieskie...żyję w tym świecie i nie mam zielonego pojęcia skąd to wszystko się wzięło. Tyle jest wszystkiego we wszechświecie, głupio jest wierzyć, że nie ma jakiejś siły wyższej, która jest stwórcą i początkiem wszystkiego co dzisiaj widzimy. Człowiek bez wiary to człowiek ograniczony do swojego malutkiego rozumku i tej znikomej wiedzy, którą posiada o wszechświecie. Drugi wniosek, musi być życie po śmierci, nie potrafię sobie wyobrazić aby taki potok myśli jaki człowiek ma w głowie, mógł po prostu zostać przerwany i ucichnąć na wieki. Wewnętrznie czuję, jakby to życie było tylko krótkim epizodem mojego istnienia, śmierć ciała nie może być końcem. Byłbym wielce rozczarowany, gdyby było inaczej.
btw, według chrześcijańskiej religii, judaizm to religia szatana, bo Żydzi czekają na przyjście antychrysta
No i teraz konkretnie odnośnie wiary...chrześcijańskiej. Wierzę w stwórcę, ale do istnienia Chrystusa, do jego wizerunku, do jego roli nie przywiązywałem nigdy jakiejś szczególnej uwagi... Jestem teraz w rozterkach, bo bluźnię trochę na wiarę chrześcijańską pisząc to. Ale dopiero teraz się zastanowiłem nad tym i uświadomiłem sobie pewne rzeczy. Wiara chrześcijańska opiera się na tym, że dwa tysiące lat temu na świat przyszedł potomek Boga... Całe to rozmyślanie nad stwórcą świata przyćmiło mi podstawy wiary chrześcijańskiej, czyli wiary w to, że Jezus był synem Bożym, który oddał życie za nasze grzechy. Do niego się przecież modlimy. (teraz spróbuję znaleźć wymówkę) Chrystus jest dla mnie trochę na drugim planie, chociaż nie wiem czy można tak powiedzieć, bo przecież jest jednością wraz z Duchem Świętym (o którym wiem jeszcze mniej) i Bogiem Ojcem... Chyba kiepski ze mnie chrześcijanin, moja wiara opierała się głównie na wierzeniu w Boga, a o Chrystusie i jego ofierze zapominam...
Można wręcz rzec, że wcale daleko od Żydów nie stoję z taką postawą wobec Chrystusa...
Centylionie, jak myślisz, z takim podejściem wpuszczą mnie do Raju, czy nie?