Odświeżę temat, bo w ten weekend skończyłem gierkę. Właściwie można powiedzieć pierwszą turę, bo pokonałem ostatniego bossa, ale dalej jeszcze będę robił tematy, które mi zostały. Grałem od samego początku bez HUD (czyli Pro HUD w opcjach), oczywiście z japońskimi głosami, ponad 145 h grania, 114 Shrine'ów (bez namierzania slate'a, w sumie do niczego tej opcji nie wykorzystałem i od razu ją wyłączyłem), blisko 500 Koroków, 30 serduszek i dwa koła staminy, 300/385 wpisów w Compendium (sam robiłem foty, jeszcze nie kupowałem uzupełnienia).
Chłonąłem ten świat, poznawałem zakamarki i zakątki, by w końcu czuć się w nim mega swobodnie. Wielkość mapy robi wrażenie i jak NPC mówią, że z Gerudo mało kto chodzi do Hateno, bo to daleko fest, to wiesz, że rzeczywiście tak jest. Piękne krajobrazy, różnorodność (łąki, lasy, jesienna Akkala, pustynne Gerudo, śnieżne góry itd.). Wspaniale poukrywane świątynie oraz Koroki. Widać, że mapa przemyślana, a eksploracja jest nagradzana czy to właśnie Korokiem, skrzynką czy Ore. Przemyślenie mapy również pod kątem widoków, ponieważ a to widać przez załamanie skał zamek, a to widać któregoś z Divine Beasts. Gra kiedy tylko może uwydatnia najważniejsze miejsca i pozwala graczowi o nich zapomnieć.
Świątynie przemyślane od prostszych, po nieco trudniejsze, ale co zasługuje na brawa, to możliwości w sposobie ich przejścia. Często gra wskazuje jedną ścieżkę, a jak chwilę przemyślimy temat, to prostota innego rozwiązania daje olbrzymią satysfakcję. Udało się też zdobyć wszystkie skrzynki w tych 114 świątyniach, i jest to też dodatkowe wyzwanie poza samymi świątyniami. Tak samo specjalne Questy do odkrycia konkretnego Shirine'a. Sporo udało się znaleźć samemu, nawet nie mając info od NPC.
Ogrom rzeczy do zrobienia, kompendium, gotowanie, eliksiry, kłesty (wspaniale, że postanie mówią i różnych rejonach świata, podróżach). Widać, że świat żyje. Tryb dnia i nocy kosmos. Co mnie urzekło, to jak w środku nocy wjeżdżałem do Hateno i wyskoczył do mnie przy bramie koleś z widłami, że czego tu chcę o tak późnej porze. W wiosce wbijasz żeby pogadać ze wszystkimi,a to siemano, wszyscy śpią. Myślisz, wtf, ale za chwilę, no przecież jest noc.
Fizyka i zdolności to kolejny element. Nic nie stoi na przeszkodzie byś podniósł metalową skrzynkę i walczył nią z przeciwnikami, robiąc nawet dobry damage. Bomby kule się pięknie turlają, sześciany stabilnie. Ile razy to było, że biegłem z góry goniąc Kesse Eyeball, bo się turlało w dół.
Ogrom strojów (Kilton dorzuca swoje 3 grosze z maskami, które autentycznie się przydają i wyglądają mega, na koniec widziałem jeszcze miałem do kupienia strój Dark Linka). Uniformy nie tylko zmieniają wizualia, ale znacząco wpływają na rozgrywkę, dbając o zachowanie odpowiedniej temperatury czy dodają zdolności (ten moment kiedy zakładasz w burzę z piorunami Thunder Helm i sobie na lajcie biegasz, pokazując fakersa w chmury). Ogrom broni, tarcz, ogólnie ekwipunku. Itemów pełno, a znając świat można już z pamięci zbierać konkretne potrzebne rzeczy, bo się wie, gdzie ich szukać i gdzie występują.
Mógłbym pisać bardzo długo i o bardzo wielu elementach. Zapewne dużo już było powiedziane o tej Zeldzie. Ja podszedłem do niej nie wiedząc prawie nic, co tylko jeszcze spotęgowało moje doznania. Jeszcze sporo mam do zrobienia, w razie czego czeka DLC, więc te ponad 145 h to był dopiero wstęp do jeszcze dłuższej przygody.