W sumie to jest dobra beka. Czepiać się DLC w tym tych dobrych i wartościowych i wydawać kasę na diamenciki
Zależy jak rozumujesz "dobre DLC".
Jeżeli kupujesz taki
DriveClub za 240 zł, gra jest półproduktem i nawet deszcz, który widnieje w opcjach, nie jest dostępny, dodatkowo twórcy życzą sobie dwa Kazimierze za przepustkę sezonową (która sama w sobie jest rakiem), a po roku, gdy gra kosztuje 69zł wydają motorki, których owa przepustka nie obowiązuje, a sam dodatek jest droższy niż gra, to caccer1!1!!11!!milion, hańba i targowica.
Jeżeli wydają SF. Po jakimś czasie nową wersję tego drugiego, nastepnie kolejną i kolejna. Później odświeżają ją na PS4 z całą zawartością, a za kilka miesięcy za osiemdziesiąt zł widnieje w sklepie garść ciuchów, to mowa o raku z przerzutami.
/summon rak
Sumiennym dodatkiem, który najmilej wspominam jest
Dragon Age: Przebudzenie. Mroczna, świetna historia, która zapewnia aż 16 godzin dodatkowej zabawy. Ale o ile pamięc mnie nie myli dałem za nią 140zł. To dużo zważywszy na uwagę, że pełnoprawne gry kosztują niewiele więcej. Inna sprawa, że było warto.
Asura to genialna gra. Jedna z moich ulubionych na poprzedniej generacji. DLC tanie, ale krótkie i.... ostatni rozdział przedstawia. Bezczelnie coś wycięte z podstawowej wersji.
DLC powinno być wg mnie czymś niezobowiązującym, drobnym, bezpłatnym. Jeżeli pojawia się coś na wzór
The Old Hunters do Krwistych, jak najbardziej, ale cena takiego zestawu nie powinna przekroczyć 40zł.
Kupiłem jakiś czas temu
Destiny i
Evolve. Te gry obecnie kosztują ok 69zł, nowe. Wyszło tyle doń dodatków, że wersja zbiorcza kosztuje niemal dwieście zł więcej. Zatem po roku, albo bierzesz kastrata, albo starą grę + dodatki wycenione jak za nowy produkt. #rak.
A diamenciki nie sa rakiem, rakiem jest podejście graczy. Jeżeli ktoś portfel wykorzystuje by przewagę zdobyć, to nie to godne zachowanie.