Powodowany głównie sentymentem do pierwszych i jeszcze dobrych filmów Bessona, a przede wszystkim powtórkami Piątego Elementu w tv wybrałem się na
Valerian i Miasto Tysiąca Planet.Zaczynając od pozytywów, których jest zdecydowanie mniej, niż zgrzytów po obejrzeniu filmu; największy plus stanowi kreatywność twórców zobrazowana w wyglądzie światów, postaci, niejednokrotnie odjechanych pomysłów na ich wykorzystanie (niektóre powodują łapanie się za głowę, inne garściami czerpią z gier wideo), nie kryłem w sobie zachwytu przy oglądaniu kolejnych kadrów. Drugim plusem jest oczywiście oprawa techniczna, CGI jest na bardzo wysokim poziomie, nawet na chwilę nie sprawia wrażenia zastosowania półśrodków produkcyjnych czy słabych wizualiów, scenografia w każdym kolejnym kadrze robi naprawdę mega wrażenie, jak i niektóre kreatury powodują zachwyt, pod tym względem film idealny do obejrzenia w dużej sali kinowej.
Niestety, wszystko to rozbija się o czynniki, które "zszywają" film i pozwalają na zapamiętanie go na dłużej, niż do kilku dni po obejrzeniu. Na front wysuwa się tragiczny scenariusz, początkowo myślałem, że Besson może miał taki zamiar pojechać sztampą i pastiszem, ale im dalej, tym wrażenie to znika ustępując miejsca zgrzytowi zębów przy kolejnym miałkim dialogu, co składa się niestety na kolejną wadę - fabułę, skądinąd też bardzo średnią, nawet jak na film czysto fantastyczny nielogiczną i niespójną, niemalże obrażającą widza, po prostu ma się ją gdzieś, film ogląda się absolutnie bez większych emocji, wątek pseudo-romantyczny mamy w kompletnej dupie, jest podany w sposób tak nieangażujący, szybki, że drący pyski amatorzy w polsatowskich para-dokumentach wzbudzają większą troskę o losy bohaterów. Efektem domina dochodzimy do gry aktorskiej, której po prostu nie ma. Może to wynik słabego prowadzenia scenariusza, albo gry wyłącznie przed zielonym ekranem i patrzeniem w nicość przed post-produkcją, nie wiem, ważne co widać na ekranie, a jest po prostu słabo. Decyzję castingową do roli głównego bohatera uważam za całkowicie chybioną, Dan Deehan może sprawdziłby się, jako postać dramatyczna zbuntowanego nastolatka o skomplikowanej przeszłości, ale do rysu największego agenta zawadiaki walczącego dla kosmicznego rządu w fantastycznej epopei pełnej fajerwerków brakuje mu zarówno charyzmy, jak i aparycji, nie dźwignął tego, bo po prostu rola nie dla niego. Rezultatem nie wierzymy w ogóle w jego postać, tak samo jak w jego bliskość z filmową partnerką odgrywaną przez Carę Delevingne, która po prostu jest i robi naburmuszoną minę tupiąc nóżką, gdy w skrypcie stało: "tutaj pokazujesz, że jesteś pewna siebie i stawiasz na swoim, ukazując butny charakter". Niech za podsumowanie robi moje wrażenie po projekcji, w którym pomijając względne role epizodycznie największym pozytywnym zaskoczeniem i popisem aktorskim w filmie była rola Rihanny
Ostatnimi czasy idealny przykład filmu o straconym potencjale, zaprzepaszczonych milionach na naprawdę udaną pod względem czysto technicznym produkcję, podsumowując to po prostu przerost formy nad treścią. Polecam obejrzeć w domowych warunkach dla samego świata i jego kreacji, bo tutaj zdecydowanie warto oraz ewentualnie z sentymentu do kosmicznego fantasy.