Filmy Lyncha się czuje, a nie składa w logiczną całość. Ktoś doszukujący się 10 dna też jest zabawny. Nie możemy jednak kogoś krytykować, gdy jest rozczarowany filmami tego typu, bo one są ciężkostrawne i nie każdy musi to lubić.
Czegoś nie rozumiesz, film jest przekazem, moze to być przekaz logiki wyjetej z sennej jawy, lub realizmu klasycznego, pal licho, ale mimo wszystko to proces komunikacji z widzem, a widz ma prawo ten komunikat odczytywać. Fakt, że Lynch w wywiadach wycofuje się z jakiejkolwiek polemiki na temat sensu swoich filmów nie znaczy, że one go nie mają. Po pierwsze, samo zadawanie pytania twórcy "co Pan ma przez to na myśli" spala podwaliny istnienia dzieła sztuki i dlatego naturalnym jest, że Lynch tego nie lubi. Zresztą, kto poważny zadawałby takie pytanie, chyba tylko dziennikarzyna amatorskiego serwisu internetowego. Druga sprawa, to połaczenia wątków i symbolika, której Lynch nie wrzuca sobie ot tak, by, cytuję: "film Lyncha czuć". Są to obrazy starannie przemyślane, opracowane niemal że z pedantyczną precyzją. Pamietam jak kiedyś, w przypadku Mullholand Drive wspominał o wykorzystaniu symboliki lampy zapalającej się nad głową jednego z bohaterów [spotkanie reżysera z kowbojem na opuszczonym ranczo]. Lynch nawiązuje tu do animacji symbolizujacych pomysł, racjonalnosć itp. Sam zresztą przy Rabbitsach fascynacje animacją prezentuje, nie mówiąc juz o jego animowanych uwerturach. Ale dla kogoś wyjatkowo leniwego, albo po prostu ignorranta, wygodnie jest powiedzieć, że reżyser robi sobie żarty z widza i w ogóle nie ma nic do powiedzenia w filmie, a sam obraz to stek bzdur.
Niedawno miałem przyjemnośc czytać artykuł o dwudzielnej budowie psychiki w filmach Lyncha, gdzie Lynch jakby rozdziela osobowości jednej postaci na dwa przeciwstawne bieguny. Można to łatwo zauważyc przy bohaterkach Mullholand Drive, Inland Empire, czy własnie Lost Highway. Musiałbym poszukać tego artykułu, bo był ciekawy, to w razie czego go wkleję. To oczywiste,że reżyser robi to z pewnym założeniem i konceptem, bo to nie przypadek, ale jeśli się tego nie wie, to najwygodniej powiedziec, że Lynch robi filmy do czucia, albo kolaże kretyństwa, by zakpić z krytyki filmowej.
Kiedy Lynch w "Eraserhead" precyzyjnie rozkłada obrazy i symbolikę np. zdegradowanej instytucji rodziny, to najwygodniej powiedzieć, że miał szczęście, że ktoś doszukuje się 10 dna, że reżyser wali nas w konia. Czy to nie dziwne, że obok scen rozpadu rodziny, braku komunikacji w rodzinie, rozpadu indywidualnosci, pojawia sie nagle obraz smutnej suki karmiacej młode szczenieta? Scena zmontowana zresztą tak, że sugeruje bardziej, że szczenięta są pasozytami na ciele suki. Muzyka, kamera, montaż - nie ma co doszukiwać się tu 10 dna, reżyser precyzyjnie stawia akcenty. No ale dla kogoś, to po prostu taki obrazek, który ma nas czymś zdołować, ale bez większego sensu. Scena pasożytowania potem zostaje powtórzona, jak dziecko wrasta w ciało ojca - głównego bohatera. Dzieje się to zresztą w środowisku niespełnionych marzeń Henrego, które sobie wizualizuje, a które podlegają potem straszliwym zniekształceniom.
Wiele jeszcze z filmów Lyncha nie rozumiem, ale dziecinne stwierdzenie, że to takie pozerstwo dla frajdy - to wyjątkowe nadużycie, które pielęgnuje się w liceach przy co trudniejszych utworach literackich, których się nie rozumie.