End Of Watch (Bogowie Ulicy).
W końcu miałem okazję obejrzeć nowy film twórcy jednego z moich ulubionych obrazów sensacyjnych - "Dnia Próby". Co od razu rzuca się w oczy, to nietypowe środki formalne i efekt końcowy, budujący oryginalność tego filmu. Zabieg, którego w podobnym stylu użył także Smarzowski przy "Drogówce", czyli kręcenie prostymi urządzeniami i przedstawienie akcji z tejże perspektywy - tj. mini-kamer w mundurach, rejestratorów w radiowozach, podręcznych, budżetowych kamer. O ile reżyser "Drogówki" jedynie wplata fragmenty, tak End Of Watch stwarza pozory filmu w całości stworzonego "z ręki". Niejednokrotnie reżyser nakierowuje akcję i scenariusz tak, aby tworzyć złudzenie amatorki, czyli tworzenia para-dokumentu pracy policjantów przez bohaterów filmu (m.in. przez dialogi wkurwionych obserwatorów, którzy domagają się wyłączenia sprzętu nagrywającego). Niestety nie do końca się to udaje, bo złudzenie czasami pryska i niektóre momenty filmu potrafią być nierealistyczne. Mniejsza z tym. Najważniejsze, że spełnia swoje zadanie - buduje niesamowitą atmosferę, mamy wrażenie, jak nigdy dotąd bycia w centrum akcji i całej opowieści.
Nie tylko techniczną stroną ten film stoi. To przede wszystkim świetnie sklecona, trzymająca w napięciu fabuła o codziennej pracy policjantów na niebezpiecznych przedmieściach L.A., rządzonych przez meksykańskie kartele narkotykowe (nieco jednak w moim odczuciu podkolorowana), bardzo dobra gra aktorska (naprawdę brawa dla odtwórców ról pierwszoplanowych) i subtelne przekazywanie uniwersalnych wartości. W rzadko którym filmie mamy okazję obejrzeć tak silną relację braterstwa, odpowiedzialności i przyjaźni. Niezwykłą mocą wykazują się tutaj dialogi między bohaterami - czy to w radiowozie podczas patrolu, na wspólnych uroczystościach lub podczas policyjnych akcji. Widać tę zbudowaną przez twórców i przede wszystkim aktorów zażyłość. Film charakteryzuje się sporą ilością brutalnych scen i przekleństw, co akurat podbija jego "wiarygodność" oraz niezłym zakończeniem.
Mocno polecam.