Blue Jasmine - od razu napiszę, że nie jest to najlepszy film w dorobku naczelnego Żyda w Hollywood, daleko mu do opowieści i dialogów Annie Hall, jak i intrygi w Match Point, ale zapewnia udane spędzenie wieczoru. Oczywiście nie każdemu odpowiada pewna neurotyczność i charakterystyczne prowadzenie dialogów u Allena, ale rola Blanchett niezrównoważonej psychicznie, z dużymi problemami emocjonalnymi i pełną manier osoby jest tego warta (napisałbym, że momentami nawet zbyt przejaskrawiona). Filmem zainteresowałem się jeszcze z powodu aktorki odtwarzającej rolę Ginger - Sally Hawkins, która niegdyś rewelacyjnie wcieliła się w roztrzepaną bohaterkę "Happy Go Lucky".
Zwykle w filmach Allena przewija się także równorzędny pierwszoplanowy bohater, a jest nim w tym przypadku miasto San Francisco. Twórca ładnie wplótł w ramy opowieści dwa światy - okolice z niemalże wypisanym w otoczeniu symbolem dolara, gdzie odbywają się przyjęcia na tarasach mieszczących 400 osób i z widokiem na Golden Gate, jak i biedniejsze dzielnice "szarych obywateli". Blichtr często gościł w filmach Allena, on sam ma niewątpliwy talent do ukazywania odrealnienia tego środowiska, co często mi się podobało, a jednocześnie prawie zawsze kazało traktować je z dystansem.
Fabularnie gwarantem sukcesu miało być zderzenie dwóch światów - dotychczasowego życia Jasmine w prawdziwym przepychu i jej zderzenie z rzeczywistością, gdy zmuszona sytuacją finansową przeprowadza się do "Frisco" i gnieździ u swojej, próbującej związać koniec z końcem siostry, mającej w planach małżeństwo z mechanikiem samochodowym (oczywiście ku wyraźnemu niezadowoleniu "wielkoświatowej" pani). Oglądamy zmagania Jasmine z własnym, mocno egoistycznym podejściem do życia, w którym nie musiała się po nic schylać i prosić i próby odzyskania utraconego komfortu. Niełatwo jej jednak uciec przed przeszłością, co widać w prawie każdym kadrze. Jak zwykle u Allena jest to także film o związkach, tutaj niestety ukazanych dość powierzchownie, a stanowią główne zawiązanie fabuły. Widzę też sporo gorzkiego i mocno ironicznego komentarza twórcy o złudzeniach i ludzkim (głównie kobiecym) materializmie. Ogólnie czuję się średnio przekonany, bo nawet poziom życia ukazywany jako "upadek" w mniemaniu głównej bohaterki jawi się w oczach polskiego widza, jako spełnienie marzeń o emigracji
Blue Jasmine, poza kilkoma śmiesznymi dialogami, to po krótkim zastanowieniu obraz bardzo smutny, mający uczyć pokory i myślę, że Allen ma w swoim dorobku filmy, które robią to po prostu lepiej. Blue Jasmine jest przede wszystkim festiwalem jednej aktorki i należy oddać, że Blanchett na ekranie po prostu błyszczy.