Wczorajszy koncert LAMB w krakowskim klubie Studio.
To był prawdziwy koncert życzeń, same sute i moje ulubione kawałki, śliczna, roześmiana Lou Rhodes i energiczny Barlow, bis na 3 utwory. Dość kameralne warunki lokalu powodowały, że bez ścisku podziwiałem zespół ok. 4 m od sceny na wzniesieniu (przeciwieństwo dużego Tauron Nowa Muzyka z zeszłego roku). Do tego świetne nagłośnienie rozrywające człowieka od wewnątrz. Po koncercie w oczekiwaniu na zespół zero przepychania, pełna kultura (a klub typowo "studencki", tym bardziej, że po lokalizacji na miasteczku AGH można się różnych rzeczy spodziewać).
Dłuższa chwila oczekiwania i zajmując strategiczną pozycję byłem w pierwszym rzędzie przy stoliku po autografy, wymieniłem kilka sympatycznych zdań z Lou, uścisnąłem ręce członkom zespołu, Andy podziękował za oczekiwanie, bo było już dość późno. Jestem bardzo niewyspany w robocie, ale jaram się w opór.
P.S. kur**, jak ja marzę o koncercie Massive Attack w takich okolicznościach.