Co do prawo jazdy. Każdy sobie,
zanim zda tłumaczy, że to loteria i fart, ale... to nieprawda. Teraz bym bez problemu zdał za pierwszym razem, a zdawałem 3 razy. Błędy jakie popełniałem wydawały mi się kompletnie nieważne, bo i w sumie takie były, nikt normalny widząc pustą drogę nie zatrzymuje się przy zielonej strzałce czy nie czeka aż pieszy zejdzie obiema nogami z pasów. Byłem wtedy jeszcze niewystarczająco wprawiony - każdy, jeżdżący dobrze zda za pierwszym razem, ręczę głową. Nie ma czegoś takiego jak zła wola egzaminatora czy pech. Oczywiście gość może nas brać na trudne skrzyżowania i podjazdy, gdzie trzeba ruszać pod górkę co chwilę. Ale... jak nie potrafi ktoś sobie poradzić w takich warunkach, to widać nie zasługuje na prawo jazdy. Stres??? Hahaha... pojedźmy do wielkiego miasta o 7.30 czy 17.00 i pojeździjmy w centrum. Wtedy jest dopiero stresująco. Jak ktoś sobie na egzaminie nie radzi, to tym bardziej później nie będzie. Czasem słyszałem jak to ludzie narzekali na ZŁE samochody, bo gasną i po kilku gaśnięciach egzamin zakończył się niepowodzeniem... no ludzie... Powodzenia jak komuś zgaśnie samochód na środku skrzyżowania i kolejny raz i znowu... Zatrąbią go chyba na śmierć. Nie wspominam już o ludziach, którzy oblewają na placu. Jak można nie potrafić podjechać pod górkę, a potem rozpaczać, że się nie zdało. Na łuk rzućmy kurtynę milczenia.
---
Rok, ale co to ma do rzeczy?
Pojeździsz z 5 lat, nabierzesz jakichś zjebanych nawyków, pójdziesz na egzamin i oblejesz
O... muszę ci przyznać rację. Już mam nawyk nie stawania na zielonej strzałce, gdy widzę, że jest pusto.
W połowie, bo dużo ludzi oblewa na placu, a na placu ktoś mający kilka tysięcy przejechane NIE MOŻE NIE ZDAĆ. W mieście w sumie podobnie, co można zrobić źle? Tylko ta cholerna strzałka.