Wczorajsza, niebywale długa przeprawa przez SSF4 z Johnnym. Bite 44 walki. Niebawem powtórka. Nie grało mi się z rok tak dobrze w SF. Właściwie od czasu walk z A-n.
Z drugiej strony z rok nie grałem w ogóle, ale mniejsza o to.
Johnny zachwyca wolą walki. Zaangażowaniem w pojedynek. Ma serce do tego, a i skill nie jest mu obcy.
Darzę uznaniem graczy, których porażki nie zrażają i lubią grać z lepszymi, nie przejmując się wynikiem. Na ogól jest tak, że ktoś walczy kilka, czy kilkanaście pojedynków i marudzi:
"bez szans, ale dzięki za grę".
A gdzie tu nauka
Czy taka osoba chce tylko ze znacznie słabszymi grać i wygrywać....
A Johnny dzielnie trzyma się swego (niezłego) Ryu i walczył nim ponad sto minut, mimo, że pierwsza wygrana wpadła na jego konto po blisko trzydziestu pojedynkach.
I gdyby nie wieczorna impreza, to chyba kolejne dwie godziny do północy byśmy puszczali hadokeny.
Kupił SSF4, zakupił porządny AS i świetnie się przy tym bawi. Pasja.