Z początku po prostu powiedziałem sobie, że rzucam i tyle. Zadziwiająco łatwo szło. Po tygodniu sam smród fajek ci przeszkadza, tak więc ochoty nie ma praktycznie żadnej (z tym, że ja doszedłem już do takiego momentu, że wkładając fajkę do mordy miałem już na serio odruchy wymiotne, a mimo to dalej paliłem). Wszystko jest jakieś takie fajniejsze.
Po tych trzech tygodniach Patosław wyciągnął mnie na piwo, wyśmiał mój pomysł rzucania palenia i chciał nakłonić do zapalenia szlugi, a musicie wiedzieć, że on naprawdę potrafi być bardzo przekonujący
Z początku byłem twardy, ale to piwo tak ohydnie smakowało, że stwierdziłem, iż bez papierosa jednak się nie obejdzie
Zapaliłem i wcale mi nie smakował, krzywiłem się wręcz podczas palenia tego świństwa. Później tego wieczoru trochę się nawaliliśmy, a wiadomo jak to jest, później już niestety poszło z górki z tym paleniem.
Jednak po tej nocy znów nie paliłem jakiś tydzień i tak zostało, że tylko przy jakimś piwku palę. A że nie piję tego piwa też tak często, bo i okazji nie ma teraz za bardzo, to pewnie też mi to zdecydowanie pomaga, w przeciwnym wypadku bym więcej palił.
W sumie nie mogę powiedzieć, że osiągnąłem jakikolwiek sukces, bo po trzech tygodniach nie udało mi się osiągnąć celu, czyli zupełnego rzucenia, ale przynajmniej nie wydaję już dychy dziennie na papierosy... Kto wie, może mi się uda jeszcze. Pewnie też pomoże mi to, że już nie mogę palić w mieszkaniu, do którego się przeprowadziłem.