W 2009 roku byłem w kinie na pierwszej części filmu Avatar. Produkcja Jamesa Camerona zdobyła wiele branżowych nagród, zachwyt widzów na całym świecie i mocno wpłynęła na przemysł filmowy. Choć film nie wywarł na mnie zbyt pozytywnego wrażenia, to animacje oraz efekty specjalne wprawiły mnie wtedy w zachwyt. Grając w najnowszą grę Ubisoftu, bazującą na filmie Avatar, przeżyłem niemałe deja vu. Avatar: Frontiers of Pandora zadebiutował 7 grudnia 2023 roku, ale o grze było głośno już znacznie wcześniej, ponieważ tak znana marka wzbudzała ogólne zainteresowanie fanów uniwersum Avatara i nie tylko. Produkcją gry zajmował się francuski deweloper Ubisoft, więc to, w znacznej mierze, studziło oczekiwania co do ogólnego odbioru gry. Spodziewałem się czegoś podobnego do gier z serii Far Cry, tylko bardziej niebieskiego i ekologicznego. Co dostaliśmy?
Zacznijmy od pozytywnych aspektów tej produkcji, choć jest ich niewiele. Graficznie nowy Avatar to prawdziwa uczta dla oczu! Gra wykorzystuje pełnię możliwości konsol nowej generacji, tworząc niesamowite wrażenie immersji. Twórcy udostępnili dwa tryby graficzne: jakość oraz wydajność. Tryb jakości celuje w rozdzielczość 4k i 30fps, a tryb wydajności to dynamiczna rozdzielczość przy 60 fps. Świat gry jest bogaty w szczegóły, kolory i efekty, które zapierają dech w piersi! Projekt świata, ukształtowanie terenu, roślinność oraz cały ekosystem Pandory to wybitne dzieło pracowników Ubisoftu. Już dawno nie widziałem tak zagęszczonej roślinności, z tak świetnie dobraną paletą kolorów. Ta gra wygląda jak film z moich wspomnień!
Niestety, w parze z efektem graficznym, nie idzie implementacja fizyki. Zdecydowana większość roślin nie reaguje na naszą postać i zwyczajnie je przenikamy. Wyjątkiem są korony drzew, na które nasza postać oddziałuje, a te w realistyczny sposób uginają się lub gubią liście. Jest to rozczarowujące, ponieważ w tym tytule to otoczenie stanowi jedną z najważniejszych cech produkcji, a to wygląda dość mizernie. Chociaż temat bagatelizowania praw fizyki w grach zasługuje na osobny materiał. Woda w tej grze również nie zachwyca. Gdy strzelamy w toń, widzimy tylko słaby efekt pluskania, bez żadnych fal czy odbić światła. Ten aspekt produkcji mocno kontrastuje ze wspaniale wykonanym otoczeniem. Choć graficznie tytuł wywołuje efekt "wow", to niestety jest to ładnie wyglądająca makieta, którą możemy jedynie podziwiać.
Fabuła Avatar: Frontiers of Pandora pozostawia wiele do życzenia. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że twórcy gry nie poświęcili jej wystarczająco dużo czasu i uwagi, a skupili się na efektach wizualnych i marketingu. Czy naprawdę uważają, że gracze będą zadowoleni z tak naiwnej i przewidywalnej historii? Gra nie oferuje żadnych interesujących postaci, z którymi można by się utożsamić lub z nimi sympatyzować. Wszyscy są płascy i nudni, a główny czarny charakter jest po prostu karykaturą zła, bez żadnej głębi lub motywacji. Gra nie potrafi wciągnąć gracza w swoją fabułę, ani emocjonalnie zaangażować. Konstrukcja zadań fabularnych również pozostawia wiele do życzenia. Część celów głównych to aktywności z misji pobocznych. To już kopanie leżącego. Fabularnie, jest to najgorsza gra, w jaką grałem od lat.
Aktywności poboczne w grze nie są zbyt urozmaicone ani interesujące. Część z nich polega na niszczeniu stacji wydobywczych, które zagrażają ekosystemowi planety. To trochę jak odbijanie posterunków w serii Far Cry, tylko mniej satysfakcjonujące. Są tu również inne aktywności. Możemy zbierać sadzonki, które dają nam punkty umiejętności, aktywować laboratoria polowe, które działają jako punkty szybkiej podróży, a także miejsca, w których możemy podziwiać piękne krajobrazy. Brakuje tu pomysłowości i różnorodności, które byłyby w stanie zatrzymać gracza przy grze na dłużej, a praktycznie wszystkie aktywności dodatkowe w tej grze zrobione są na jedną modłę.
Zadania poboczne są równie nijakie jak pozostała część gry. Napotkane postacie są nudne, mało interesujące oraz brak im charakteru. Konstrukcja tychże zadań wypada równie blado. Większość z nich polega na przeprowadzeniu "badania" w wyznaczonym miejscu i powiązania, w odpowiedniej kolejności, wskazówek. Czuć tu inspirację Wiedźminem, ale spłycono to do minimum. W skrócie, musimy w odpowiedniej kolejności podświetlić pewne wskazówki na miejscu i podążać ich dalszym tropem, by następnie wrócić do zleceniodawcy. Są też misje, w których musimy przebyć sporą część mapy, by zamienić z kimś zdanie lub oddać jakiś drobiazg i znów wracać na miejsce. Ot takie przynieś, sprzątnij, pozamiataj.
Walka w Avatar: Frontiers of Pandora, również nie wybija tego tytułu ponad przeciętność. Do dyspozycji otrzymaliśmy 3 typy łuku, miotacz oszczepów, 2 bronie palne oraz procolaskę (miotamy tym ładunki wybuchowe). Nasza postać nie należy do urodzonych wojowników, więc gra premiuje bardziej skradankowy styl walki, choć nic nie stoi na przeszkodzie, by wpadać, niczym Rambo. w sam środek wrogich szeregów. Liczyć się jednak trzeba z tym, że przeciwnicy potrafią wykorzystać swoją siłę i mogą szybko przerwać nasz bitewny szał, a eliminując ich jeden po drugim, możemy znacznie szybciej oczyścić teren i doprowadzić naszą misję do końca. Z biegiem czasu możemy przeprowadzać ataki z powietrza lub przy użyciu wierzchowca, ale nie wnosi to zbyt wiele do rozgrywki. Osobiście unikałem jakichkolwiek potyczek w tym tytule, bo były one po prostu nudne.
Naszego głównego bohatera rozwijamy poprzez ulepszanie jego ekwipunku oraz zdobywanie punktów umiejętności. Siła naszego całego wyposażenia, określana jest za pomocą cyfry poziomu postaci w ekwipunku i dzięki temu możemy stwierdzić czy spełniamy zalecane wymagania misji. Oręż oraz pancerz możemy wytwarzać, a crafting to jeden z mocniejszych elementów tej produkcji. Aby wytworzyć jakiekolwiek elementy, musimy zebrać odpowiednie materiały, mogą pochodzić one od zwierząt lub od roślin. Materiały różnią się również jakością, więc surowce zebrane w określonych warunkach, będą gwarantować lepsze statystyki wytworzonego elementu. Przykładowo, aby zdobyć najlepszej jakości surowce, musimy zebrać je w nocy, podczas opadów deszczu i odpowiednio manewrując drążkiem analoga.
Warto też wspomnieć o możliwości gotowania, dzięki której otrzymujemy czasowe bonusy dla naszej postaci. Jakość i dobór składników mają wpływ na otrzymywany produkt, a raz wytworzona potrawa zapisuje się w formie przepisu, dzięki któremu możemy sprawdzić, co otrzymamy z wybranych składników. Dla fanów zbieractwa będzie to intrygujący element gry, bo szukanie składników było chyba jedyną ciekawą aktywnością w tej grze, którą dobrze wspominam. Punkty umiejętności zdobywamy wykonując misje główne i poboczne oraz odnajdując sadzonki i kwiaty tarsyu. Drzewko umiejętności dzieli się na pięć gałęzi, w których możemy spożytkować nasze punkty rozwoju i dostosować postać do naszego stylu gry. Nie liczcie jednak na jakieś zaawansowane konfiguracje rozwoju postaci... drzewko umiejętności w Avatarze jest raczej dodatkiem, dzięki któremu wzmocnimy naszą postać i nie zaszkodzimy jej, nawet jeśli będziemy rozdawać wszystko losowo.
Wracając do początku mojego tekstu, czy nowy Avatar ma coś wspólnego z serią Far Cry? Tak, ale nie ma nic w tym złego, bo gry z serii Far Cry to dobre produkcje i w mojej opinii nie mają się czego wstydzić, choć jak każda seria, mają swoje lepsze i gorsze odsłony. To, co jednak mnie totalnie rozczarowało, to maksymalny poziom ugrzecznienia tej produkcji. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale w tym tytule nie ma nawet krwi... Rozumiem, ze gra miała trafić do szerokiego grona odbiorców, ale ta produkcja to jeden wielki kompromis.
Beznadziejna fabuła, beznadziejne postacie, miałki antagonista, żałosny główny bohater, śmieciowe zadania, powtarzalne aktywności i nudna walka. To chyba cena próby dotarcia do jak największej puli odbiorców. Jednak producent zapomniał, że coś, co jest do wszystkiego, jest do niczego... i ta gra właśnie próbuje być dla wszystkich, a praktycznie jest dla nikogo i nawet świetna grafika oraz piękne krajobrazy nie potrafią tego tytułu skutecznie ratować. Avatar: Frontiers of Pandora to jedna ze słabszych gier, w jakie grałem, w ostatnim czasie i szczerze przyznam, że dawno nie miałem do czynienia z czymś tak nijakim i bez wyrazu.
Dziękujemy firmie Ubisoft za udostępnienie gry do recenzji.
Podsumowanie
Avatar Frontiers of Pandora jest jak tania czekolada. Niby słodka, ale jednak bez smaku.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: