Recenzja

Recenzja Bioshock Infinite

Ken Levine powraca po sześciu długich latach i po raz kolejny serwuje nam w prezencie prawdziwy hit. Czy Bioshockowi Infinite udało się dorównać, a nawet przewyższyć pierwszą część kultowej już serii? Zastanawiacie się pewnie teraz, czy gra jest wielkim rozczarowaniem, czy największym tytułem tej generacji, po którym długo będziecie zbierać kopary z ziemi?

Jeśli musiałbym przypomnieć sobie wszystkie najlepsze gry, w które przyszło mi zagrać i wyodrębnić z nich najściślejszą czołówkę, czyli te, które zasługują na miano dzieła sztuki, które pamięta się latami, to po dłuższym zastanowieniu, wymieniłbym dwa tytuły. Nie wspomniałbym o zawsze trzymającym niebotyczny poziom GTA, o znakomitej, pierwszej Mafii czy o starszych przygodach Maxa Payne’a. Nie zwróciłbym większej uwagi na takie tuzy gatunku jak Nathan Drake czy Batman. John Marston oraz Kratos również musieliby usiąść na ławce rezerwowych. Żaden z Asasynów, żołnierzy czy innych wojowników również nie miałby najmniejszych szans z dwoma największymi z największych. Z tytanami, którzy oprócz warstwy wizualnej i rozgrywki, zachwycają… duszą. Tak. Bez wątpienia chodzi mi o serie Bioshock oraz Metal Gear Solid. Oczywiście, każde z nich miały swoje lepsze i gorsze części, jednak te najlepsze, miażdżyły wszystko, nie pozwalając nawet konkurencji na doskoczenie do wysokości cokołu, na którym wybudowano ich pomniki. Dwaj wizjonerzy, Ken Levine oraz Hideo Kojima, osiągnęli absolutną perfekcję, jeśli chodzi o tworzenie interaktywnych historii. Nie gier, lecz właśnie historii. Dziś przyszło mi zrecenzować nowy twór pierwszego z wymienionych wyżej mistrzów – Bioshock Infinite.

Jeśli grałeś w pierwszą część serii Bioshock, to tutaj poczujesz się jak w domu. Właściwa rozgrywka praktycznie wcale nie różni się od tej, zaprezentowanej w pierwowzorze. W jednej ręce trzymamy broń, a drugiej używamy do walki odpowiednikami plazmidów – vigorami. Płyny te, choć podobne, nieco różnią się zastosowaniem od swoich starszych kuzynów. Według mnie są po prostu fajniejsze, aczkolwiek to jest kwestia wyjątkowo subiektywna. Specyficzne napoje dadzą nam możliwość rzucania ognistymi kulami, przywołania do pomocy stada mięsożernych kruków czy chwilowego zwerbowania naszego oponenta do walki po naszej stronie. Broń palna to klasyka gatunku. Mamy po jednym przedstawicielu każdej klasy pukawek. Wszystkie są stylizowane na czas, w którym rozgrywa się akcja fabuły, dzięki czemu cieszą oko swoim wyglądem. Godny uwagi jest fakt, iż autorzy postawili raczej na szybką akcję, o czym świadczy niewygodny i nieprzydatny mechanizm precyzyjnego celowania. Strzały „z biodra” są jednak na tyle skuteczne, że spokojnie można obejść się bez precyzyjnego mierzenia do naszych przeciwników, a tych w grze nie braknie. Najczęściej w szranki stajemy z ludźmi wyposażonymi w broń białą, bądź palną. Nieco rzadziej przyjdzie nam walczyć z oponentami zażywającymi vigory, w późniejszych etapach gry dochodzą też najciężsi z dostępnych przeciwników, a mianowicie „Handy-mani” oraz „Zmotoryzowani patrioci”. W odróżnieniu od jedynki, Infinite zapewnia nam pełen dostatek amunicji, nie uświadczycie tutaj obawy, że zabraknie Wam jej w najmniej odpowiednim momencie. Cóż, Infinite to nie horror, którym była „jedynka”. Moim zdaniem to lepiej, wy ocenicie sami.

Columbia to najpiękniej zaprojektowane miasto, jakie widział świat wirtualnej rozrywki. Mieszkańcy żyją swoim życiem, otacza nas spokojna atmosfera, a ludzie są szczęśliwi, ponieważ żyją w raju. Tak jest niestety tylko na początku. Podczas gry w nowy twór Irrational Games przyjdzie nam zwiedzić również slumsy, które zamieszkują obywatele drugiej kategorii, czyli Irlandczycy oraz Afroamerykanie. Jeśli chodzi o oddanie do eksploracji jak najciekawszego środowiska, to Columbia jest równie dobra, a może nawet i lepsza, jak Rapture. Trudno jest jednoznacznie ocenić, które z nich bardziej zapada w pamięć. Rapture dawało nam wyobrażenia, jak żyli ludzie, którzy kiedyś zamieszkiwali tą podwodną metropolię. Columbia to miasto, które przeżywa swój złoty wiek teraz, a wraz z postępami gry, zaczyna upadać. Technicznie jest bardzo dobrze, ale widać niestety wieloletni staż PS3 i X360. Tekstury bywają rozmyte, za to bronie i postacie wykonane są pierwszorzędnie. Warstwa dźwiękowa to mistrzostwo świata. Po raz kolejny autorzy przygotowali nam mix kawałków rodem z początków dwudziestego wieku.

Trudno jest mi rozstrzygać czy Columbia jest miastem, które wywarło na mnie większe wrażenie niż Rapture, bo teoretycznie tak naprawdę, to do tego sprowadza się problem ewentualnej wyższości jednej części nad drugą. Do obu tych miejsc chce się wracać. Infinite ma jednak jedną, ale za to ogromną przewagę nad pierwowzorem – postacie. Elizabeth jest jedną z najfajniejszych, wirtualnych kreacji, jakie przyszło mi poznać. Jest jak prawdziwa kobieta. W czasie gry będzie nam dane zaznać nie tylko jej wrażliwości, ale też humorków. Booker natomiast to typowy zimny zawadiaka o mrocznej przeszłości, jednak… niezwykle sympatyczny, trudno się z nim nie zżyć. Tak, to własnie postacie przechylają szalę zwycięstwa na stronę Infinite w pojedynku z częścią pierwszą. To o czym nie można zapomnieć to kolejna polemika Levine’a z graczem na temat możliwości stworzenia utopijnej krainy. Miasta, w którym wszyscy ludzie są szczęśliwi. W Rapture królował kult pracy oraz człowieka, w Columbii wiara w Boga oraz w wybraną, czystą rasę. Posiadanie „duszy”, o której wspominałem we wstępie, wychodzi właśnie przy tej okazji. Bioshock to gra, która niesie ze sobą głębsze przesłanie, nad którym warto się zastanowić, ponieważ to właśnie ono czyni ją grą inną niż wszystkie.

Znam tylko dwie sagi, które nie pozwalają Ci przestać myśleć o grze i świecie w niej zawartym po wyłączeniu konsoli. Pierwsza to właśnie Bioshock, a druga to Metal Gear Solid. Tak jak wspomniałem na początku, Kojima i Levine to wizjonerzy o niezwykle pięknych umysłach. Wizjonerzy, którzy potrafią zaprojektować postacie, miejsca oraz wydarzenia, które bezczelnie grają odbiorcy na emocjach i zapadają w pamięć na długie lata. Bioshock Infinite to pozycja obowiązkowa dla każdego gracza. Jeśli nigdy wcześniej nie grałeś, a jakimś cudem czytasz moją recenzję, to wiedz, że nowa produkcja Irrational Games jest jedną z tych, od których warto zacząć. Kiedy ostatnio dawałem grze najwyższą, możliwą ocenę, byłem w stu procentach przekonany, że jest to słuszna decyzja. Byłem przekonany, że ten właśnie kawałek kodu góruje nad innymi tak bardzo, aby wejść do ekskluzywnego klubu gier, o których pamięta się latami. Tak samo jest i teraz. Bioshock Infinite to jedna z najlepszych gier generacji, jedna z najlepszych gier w historii. Tutaj idealne jest niemal wszystko, od świata przestawionego, poprzez wspaniałe, żyjące postacie, aż po piękną historię. Ken Levine znów to zrobił. Po raz kolejny pokazał, jak gra komputerowa, może stać się dziełem sztuki.

Nasza ocena: 10/10

Platformy:
Czas czytania: 6 minut, 44 sekund
Komentarze
...
#1
~ughat
4248 dni temu

Gra, jak gra... Ale za to fabuła marzenie;)

odpowiedz
...
4248 dni temu

No jest to fenomen. Przepiękna i potężnie grywalna produkcja. Jeżeli mówimy o dziełach to faktycznie Bioshock Infinite nim jest. 10/10 to zasłużona ocena i w pełni się z tym zgadzam niema w tej generacji lepszej gry

odpowiedz
...
#3
~R.A.F.
4245 dni temu

Nie no, że lepszej nie ma w tej generacji to raczej bym się nie zgodził ;)

Dla mnie to po prostu równa - najwyższa półka z MGS4, Batmanem Arkham City, GTA IV i Red Dead Redemption.

odpowiedz
...
4245 dni temu

Ale dołącza do perełek

odpowiedz
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: