Wszyscy znamy ten schemat. Wychodzi świeży, innowacyjny tytuł, który przyciąga do siebie gigantyczną społeczność. Szybko jednak zaczynają powstawać jego kolejne kopie, którym nie udaje się osiągnąć oczekiwanego sukcesu. Większość tych gier momentalnie traci bazę odbiorców i ląduje na cyfrowym śmietniku. Battleborn, Bleeding Edge, Destruction AllStars, a teraz Concord. Widocznie wydawcy uwielbiają przepuszczać majątek na gry, które po prostu nie mają szans przetrwać.
Najnowsza produkcja od Firewalk Studios i PlayStation Studios to kolejny już tytuł z gatunku hero shooterów. Twórcy zainspirowani sukcesem Overwatcha postawili na produkcję wieloosobową, w której dwie, pięcioosobowe drużyny walczą o zdobycie kolejnych punktów za pomocą barwnej oferty bohaterów. Przez ostatnią dekadę, gier opartych na tym schemacie było od groma i prawdopodobnie każdy z nas już doskonale wie jak to wszystko działa. Czy udało się sprawić, że Concord przyciągnie fanów gatunku? Już teraz łatwo można ocenić, że nie. Czy warto jednak zainteresować się tym „dziełem”?
Do wyboru, do koloru?
Aktualnie w grze znajduje się szesnastu kosmicznych banitów, określanych mianem freegunnerów. Każdy z bohaterów ma unikalne umiejętności i bronie, dzięki którym może namieszać na arenie w trochę inny sposób. Poprzez realizowanie wyzwań, dodatkowo można odblokować kolejne warianty postaci, posiadające inną zdolność pasywną. Wariant nie posiada żadnych różnic kosmetycznych, więc jest to nowość wyłącznie dla najbardziej zaangażowanych fanów. Klasycznie, tak jak we wszystkich grach tego typu, bohaterowie podzieleni są na klasy postaci typu strzelcy, wsparcie i tanki. Niektórzy lepiej sprawdzą się więc w otwartym starciu, a czasem lepiej zachować dystans i wspierać resztę drużyny, zapewniając dodatkowy punkt leczenia, czy blokując przejście za pomocą ściany.
Każdy z banitów posiada dwie umiejętności aktywne oraz jedną pasywną. Tutaj ciężko mieć wiele do zarzucenia. Przez lata w grach z tego gatunku powstało wielu różnych i ciekawych bohaterów, więc o inspirację nietrudno. Oczywiście nie może być zbyt pięknie, szczególnie w okolicach premiery. Balans bowiem pozostawia wiele do życzenia. Niektórzy bohaterowie mają znaczną przewagę, a stosunkowo krótki czas potrzebny do zabicia oraz trochę ślamazarny model strzelania tym bardziej komplikują sprawę. Mimo że Concord stawia na współpracę, to jak na ironię czasem łatwiej jest poradzić sobie samemu. Niektóre umiejętności za bardzo kolidują ze sobą, co przy braku komunikacji potrafi być aż zbyt irytujące. Przykładowo rozstawiona kopuła obronna zablokuje wszystkie pociski, ale również te wystrzelone wewnątrz niej, co często skutkuje odbiciem granatu z powrotem do jego właściciela.
Dużym problemem jest sam respawn. Gra korzysta z dynamicznie zmieniającego się punktu powrotu do życia, sugerując się tym, gdzie w danym momencie nie powinien znajdować się żaden przeciwnik. Przy tak niewielkich mapach, jak zaoferowano w Concord, często dochodzi do sytuacji, gdy wokół powracającego gracza znajduje się kilku wrogów, a cała reszta drużyny walczy na drugim końcu mapy. Zły dobór postaci oraz walka przeciwko więcej niż jednemu wrogowi, w takiej sytuacji z góry skazana jest na porażkę i oczekiwanie kolejnych sekund, z nadzieją na lepsze miejsce spawnu. Oprócz wykorzystania konkretnych umiejętności, w grze nie ma automatycznego leczenia. Na mapie znajdują się za to punkty, w których można przywrócić zdrowie. Może z nich skorzystać tylko jeden gracz, raz na dwadzieścia sekund. Wielu graczy decyduje się więc grać bezpiecznie, nie oddalając się zbyt daleko od punktów. Kto pierwszy ten lepszy.
Masz trzy wyjścia. A właściwie to dwa…
W sieci co prawda krążą informacje o długim procesie twórczym, ale naprawdę ciężko zrozumieć, co zajęło aż tak wiele czasu. Gra oferuje bardzo mało zawartości. Rozgrywka wieloosobowa sprowadza się do trzech, a w rzeczywistości to dwóch trybów z kilkoma wariantami wprowadzającymi niewielkie różnice. Pomimo starań twórców, aby to zmienić, to zainteresowanie przyciągają wyłącznie tryby z odradzaniem się postaci, czyli Awantura i Przejęcie.
Pierwszy skupia się na ilości zabójstw. Wygrywa drużyna, która jako pierwsza pozbędzie się lub zbierze trofea z trzydziestu przeciwników. Drugi to standardowa kontrola obszaru. W zależności od meczu będzie to jeden ciągle zmieniający położenie cel albo trzy punkty umieszczone w różnych częściach mapy. Osobiście preferuję ten pierwszy, ponieważ rozgrywka wydaje się trwać, chociaż odrobinę dłużej. Mecze rzadko kiedy zajmują pełne dziesięć minut, zwykle w okolicach sześciu minut gra kończy się zwycięstwem jednej z drużyn.
Teoretycznie istnieje również tryb bez odradzania, czyli rywalizacja. Zadaniem graczy jest transport ładunku do jednej ze stref. Okazuje się jednak, że już teraz brakuje chętnych na rozgrywkę, przez co przed każdym starciem trzeba liczyć się z oczekiwaniem trwającym co najmniej kilka minut. Nie licząc obszaru ćwiczeń i treningów, to właściwie wszystko, co oferuje produkcja Firewalk. Rozgrywka ostatecznie sprowadza się do mnóstwa krótkich i powtarzalnych starć w tych samych trybach i na tych samych mapach. Mapa drogowa na kolejne sezony zapowiada rozwój gry o kolejne tryby, jednak ciężko powiedzieć, jak długo gra utrzyma się na rynku. W dniu premiery bez wątpienia jest to zawartość niewystarczająca, a twórcy, przesuwając nowości na kolejne sezony, sami prosili się o klapę finansową.
A było napisać książkę…
Czy w takim razie Concord oferuje coś dla graczy singlowych? Można tak powiedzieć, ale to trochę wstyd. Jeżeli graliście w Titanfall 2, to pewnie pamiętacie wymagający bieg szkoleniowy. Tutaj można znaleźć coś podobnego. Gra oferuje pięć prób czasowych, które trzeba pokonać w jak najkrótszym czasie, aby wbić się na globalną listę rekordów. O ile komuś nie zależy na skracaniu wyniku o każdą sekundę, to mówimy wyłącznie o dodatku na kilka minut zabawy. Na ten moment to wszystkie sposoby, na jakie możecie poznać grę. Mam wrażenie, że bardziej przyłożono się do stworzenia historii świata i bohaterów niż do samej rozgrywki.
Każdego tygodnia, przy odpalaniu gry pojawia się nowa, dopracowana animacja, która ma zastąpić kampanię fabularną. W głównym menu znajduje się nawet zakładka przenosząca użytkownika do gigantycznego segregatora dzienników. Można tu znaleźć setki informacji na temat przedstawionego świata, w tym opis planet, których nigdy się nie odwiedzi i streszczenie wydarzeń, których nigdy się nie zobaczy. Dobrze przygotowane tło fabularne zwykle ma sens, jednak nie zapowiada się, aby tytuł miał zebrać szczególnie duże grono fanów. Nie ukrywam, że mam żal do deweloperów, bo widzę potencjał w tym świecie. To mogła być ciekawa historia w stylu Strażników Galaktyki. W sumie być może nawet to dostaniemy. Nie w formie gry, a jako odcinek serialu animowanego na Amazon Prime… Poważnie?
Za darmo to nadal zbyt wysoka cena…
Wielokrotnie spotkałem się już ze stwierdzeniem, że na tytuł czeka jeszcze druga szansa w postaci przejścia na tryb free-to-play. Okazuje się jednak, że nie będzie to takie proste. W grze nie ma żadnej cyfrowej waluty ani sklepu ze skórkami. Wszystkie elementy kosmetyczne można zdobyć wyłącznie poprzez granie. Aby zdobyć wartą uwagi skórkę potrzeba dziesiątek godzin grania. Nowe stroje i animacje, kolory i zawieszki do broni można zdobywać poprzez nabijanie kolejnych poziomów postaci oraz całego profilu. Wszystkie nagrody są jednak z góry predefiniowane, więc może okazać się, że oczekiwany skin wymaga nabijania dziesiątek godzin. W dniu premiery gra oferuje po siedem strojów dla każdej postaci. Brzmi to wszystko świetnie, dopóki nie okaże się, że sześć z nich różni się wyłącznie kolorem. Legendarna skórka zwykle nie jest warta tych wszystkich godzin, które trzeba zainwestować w jej zdobycie.
To całkowicie skreśla grę, nawet gdyby w przyszłości chciano udostępnić ją za darmo. Jeśli nie celuje się w zdobywanie trofeów, to gra nie posiada żadnego czynnika zachęcającego do inwestowania czasu. Co więcej, jeśli nie ma cyfrowego sklepu, to tym bardziej nie ma motywatora zachęcającego wydawcę do trzymania twórców przy grze. Łatwiej jest po prostu zamknąć serwery i zapomnieć. Kolejne sezony również nie zapowiadają zmian. Twórcy obiecują, że nie będzie żadnej przepustki bitewnej, więc nie do końca wiadomo, jaki jest plan, aby utrzymać graczy. Bo te dwa skiny na krzyż, które kiedyś przy okazji dodadzą, na pewno tego nie zrobi.
Różnorodność, równość i włączenie
W dniu premiery w grze znajduje się dwanaście map. Kilka z nich jest całkiem atrakcyjnych wizualnie, jednak większość to jakieś magazyny i laboratoria pełne pustych pomieszczeń. Rozgrywka na takich planszach jest szczególnie zniechęcająca, a wielkość map nie pozostawia szczególnie dużo miejsca do eksperymentowania. Przy takiej oprawie graficznej raczej nie ma większych problemów z optymalizacją. Gra działa płynnie w wysokiej rozdzielczości przy 60 klatkach na sekundę. Właściwie to jedyne dropy, jakie zauważyłem, pojawiły się podczas wyświetlania filmowych scenek. Raz zdarzyło się, że w trakcie meczu gra wyrzuciła mnie z powrotem do głównego menu.
Mieszane uczucia mam również w stosunku do samych banitów. Z jednej strony animacje oraz jakość wykonania samych modeli to czołówka gatunku. Jeśli jednak rozbija się o sam wygląd tych postaci, to sprawa wygląda już dużo, dużo gorzej. Nie da się oprzeć wrażeniu, że twórcom trochę za bardzo zależało na zróżnicowaniu obsady. Tu nie chodzi o to, że każdy z bohaterów ma być atrakcyjny i pociągający. Dostępny był dosłownie cały wszechświat możliwości. Załoga niestety przypomina bardziej bandę dziwolągów, którymi nikt nie chce grać. Chociaż osobiście uważam, że gra posiada wiele znacznie poważniejszych problemów, to właśnie projekty postaci oraz kwestia zaimków, stały się gwoździem do trumny. Widocznie nie każdy jest na to gotowy. Lekcja na przyszłość? Najpierw zobaczymy, czy studio przetrwa następny rok.
Podsumowanie
Chociaż od samego początku nie wierzyłem w sukces Concord, to i tak jestem zaskoczony, jak źle wypadł ten tytuł. Niedoświadczeni twórcy, chcąc powtórzyć sukces Overwatcha stworzyli produkcję pełną znaczących wad. Grę jako usługę również trzeba dopracować. To nie może być baza, którą być może w przyszłości się uzupełni. Brakuje sposobu na zachęcanie graczy. Brakuje zawartości, a to, co zaoferowano, jest co najwyżej średnie. Za kilka miesięcy każdy z nas będzie wspominał Concord jako jeden z wielu niewypałów, który stoi w kolejce do zamknięcia serwerów. Taka już jest ta branża, ale mam wrażenie, że to nie ostatni raz, kiedy spotykamy się z nieudanym hero-shooterem. Niektórzy nigdy się nie nauczą…
Dziękujemy firmie SONY za udostępnienie gry do recenzji!
Podsumowanie
Od Concord lepiej trzymać się z daleka. To kolejny nieudany hero-shooter, o którym wkrótce zapomnimy.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: