Pierwsza gra z cyklu Dynasty Warriors została wydana w 1997 roku na konsolę PlayStation. Warto nadmienić jednak, że w przeciwieństwie do kolejnych odsłon serii, była to klasyczna bijatyka 1 vs 1, inspirowana kultowym Soul Edge (znanym w Europie jako Soul Blade). Debiutancka produkcja młodziutkiego wówczas japońskiego studia Omega Force spotkała się z pozytywnymi opiniami ze strony recenzentów, nie osiągnęła jednak takiej popularności jak wspominany wcześniej prekursor Soul Calibura. Być może właśnie z tego powodu twórcy postanowili zmienić formułę i stworzyć własny gatunek gier, określany dzisiaj jako musou (wywodzący się od nazwy specjalnych ataków używanych przez bohaterów serii).
Można powiedzieć, że tak naprawdę właściwe Dynasty Warriors narodziło się w 2000 roku, kiedy na PlayStation 2 ukazała się jego druga odsłona. Od tego tytułu nie mieliśmy bowiem już do czynienia z potyczkami pojedynczych postaci, ale walką nadludzko silnego wojownika z licznymi falami słabych przeciwników, wspieranych przez silniejszych bossów. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że w Kraju Kwitnącej Wiśni, rzeczywiście uznaje się produkcję z PlayStation 2 za pierwszą odsłonę serii, albowiem została ona wydana pod inną nazwą niż gra z 1997 roku. Europejscy i amerykańscy wydawcy postanowili natomiast jej nie zmieniać, ale jedynie dodać do niej „dwójkę”, co oczywiście wprowadziło znaczne nieścisłości.
Jak można się domyśleć, komunikacja graczy z Europy ze swoimi kolegami z Azji na temat Dynasty Warriors była pełna nieporozumień. Kiedy bowiem powiedzieliśmy Japończykowi, że graliśmy w ósmą część cyklu, był on przekonany, że mamy na myśli „dziewiątkę”. Dobra wiadomość jest taka, że tym razem problemów tego typu nie będzie, ponieważ twórcy zdecydowali się na odejście od numeracji i nadanie najnowszej odsłonie serii podtytułu Origins. Czy udało im się jednak usunąć inne problemy marki, która w ostatnich latach była krytykowana za zbyt wielką powtarzalność, schematyczność i brak innowacyjności? Zapraszam do recenzji, w której odpowiem na to pytanie.
Historia lubi się powtarzać
Fabuła każdej części serii oparta jest na Opowieści o Trzech Królestwach autorstwa Luo Guanzhonga. Dzieło napisane w XIV wieku zaliczane jest do czterech najwybitniejszych powieści chińskich i opowiada o Epoce Trzech Królestw, w której trzy najpotężniejsze państwa powstałe po upadku dynastii Han stoczyły wojnę o hegemonię nad Państwem Środka. Nie inaczej jest w Dynasty Warriors: Origins, która tak jak swoje poprzedniczki, ponownie przenosi nas do tych wydarzeń. Tym razem gracz nie wciela się jednak w żadnego z historycznych bohaterów, ale w bezimiennego wojownika, który po utracie pamięci zostaje wrzucony w sam środek wielkiego konfliktu.
Trzeba pochwalić twórców za ciekawy pomysł, dzięki któremu obserwujemy całą waśń pomiędzy królestwami z neutralnej perspektywy. Możemy tym samym bardziej skupić się na motywach i historiach przywódców poszczególnych stron, a także poznać ich generałów i wojowników, by wyrobić sobie własne zdanie na temat całej sytuacji. W pierwszych fazach gry współpracujemy bowiem ze wszystkimi trzema królestwami, ale w pewnym momencie musimy podjąć decyzję, którego z przywódców zdecydujemy się wesprzeć i tym samym, przeciwko komu będziemy zmuszeni walczyć. To naprawdę fajne rozwiązanie, które daje nam więcej swobody i jednocześnie zachęca do kilkukrotnego przejścia gry.
Obserwowanie wydarzeń z perspektywy fikcyjnego bohatera wiążę się niestety również z pewnymi mankamentami. Po pierwsze możemy tylko wybrać imię dla naszego herosa, ale poza tym niestety nie mamy żadnego wpływu na jego wygląd czy ubiór. Po drugie, protagonista jest zupełnie pozbawionym własnego charakteru niemową, który na tle świetnie skonstruowanych i w pełni zdubbingowanych postaci wydaje się jedynie pełnić rolę bezbarwnego statysty. Zdecydowanie nie powinno tak być, mówimy przecież o głównym bohaterze, z którym gracz chciałby się utożsamić. Podoba mi się sam projekt protagonisty, ale uważam, że twórcy powinni stworzyć bardziej wyrazistego wojownika, bądź dać graczom większe możliwości jego kreacji.
Wielka draka w chińskim cesarstwie
Nie ulega wątpliwościom, że najważniejszym elementem serii są widowiskowe walki z udziałem tysięcy jednostek. W tym elemencie Dynasty Warriors: Origins sprawdza się wręcz perfekcyjnie. Bitwy, w których uczestniczymy, zapierają dech w piersiach i sprawiają, że czujemy się, jakbyśmy rzeczywiście wpadali w sam środek potyczki pomiędzy wielkimi armiami. Na ekranie dzieje się naprawdę wiele: łucznicy wypuszczają grad płonących strzał, katapulty wyrzucają kamienie w kierunku murów twierdzy, a my w tym czasie przebijamy się konno przez morze żołnierzy nieprzyjaciela, aby wspomóc naszego dowódcę, który już ostatkiem sił odpiera przeważające siły wroga. Efekt jest naprawdę niesamowity!
Ilość wojowników widocznych jednocześnie na ekranie naprawdę robi wrażenie. Według twórców możemy zobaczyć ich ich nawet do 10,000. Oczywiście nie podjąłem się zadania liczenia wszystkich przeciwników, ale muszę uczciwie przyznać, że obietnice producentów wydają się w tej kwestii całkowicie realne. Najbardziej zachwycił mnie fakt, że pomimo tak wielkiego chaosu bitewnego, i tak ogromnej liczby generowanych żołnierzy, ani razu nie zaobserwowałem nawet najmniejszego spadku klatek animacji, bądź jakichkolwiek problemów technicznych. Gra przez cały czas chodzi bardzo płynnie, za co należy szczerze pochwalić producentów. Wykonali bowiem znakomitą robotę!
Oczywiście jak to w tytułach z gatunku musou bywa, większość żołnierzy nie stanowi praktycznie żadnego zagrożenia dla naszego bohatera. Ich ataki zadają marginalne obrażenia, a my jesteśmy w stanie eliminować całe hordy przeciwników bez żadnego problemu, i to na masową skalę. Nie mówiąc już o tym, że kiedy naładujemy pasek musou naszego herosa, będziemy w stanie odpalić atak specjalny, którym możemy położyć nawet tysiąc wrogów jednocześnie. Prawdziwe wyzwanie zaczyna się kiedy na polu bitwy napotkamy bohaterów lub generałów służących wrogiej stronie. Potyczki z tymi rywalami są zdecydowanie trudniejsze i wymagają od nas większego skupienia. Kiedy jednak pokonamy jednego z dowódców, jego żołnierze zazwyczaj automatycznie uciekają w popłochu z batalii.
System walki w Dynasty Warriors: Origins daje naprawdę dużo frajdy i satysfakcji. Dodatkowo możemy korzystać z kilku rodzajów broni, które różnią się nie tylko wyglądem i parametrami, ale również zmuszają nas do zmiany strategii, ponieważ każda z nich ma swoje mocne i słabe strony. W większości bitew możemy wybrać sobie również towarzysza w postaci innego bohatera, który znajdzie się w naszym oddziale. Pomocnik sterowany jest przez sztuczną inteligencję, jednak po naładowaniu jego paska musou, możemy przełączyć się na towarzysza i przez pewien czas wcielić się w niego. Wraz z postępami w grze otrzymujemy również własny, niewielki oddział rekrutów, którym możemy wydawać proste rozkazy. To ciekawe rozwiązania, które zdecydowanie urozmaicają bitwy.
Batalie są zdecydowanie najmocniejszą stroną produkcji. Niestety są dość powtarzalne, a kolejne potyczki, pomimo innego tła fabularnego i odmiennych lokacji, nie różnią się zbytnio od siebie. Prawie zawsze nasze zadanie polega na wyeliminowaniu określonych generałów wroga, przy jednoczesnym dbaniu, aby nasi przywódcy nie padli na polu bitwy. Oczywiście pomimo tego, starcia naprawdę są przyjemne i dają dużo radości. Niemniej jednak uważam, że twórcy mogli je nieco bardziej zróżnicować i urozmaicić. Fani serii z całą pewnością nie będą narzekać, jednakże nowi gracze mogą poczuć się czasami znużeni tę powtarzalnością.
Jest życie poza polem bitwy!
Kiedy nie bierzemy udziału w potyczkach, możemy skupić się na przemierzeniu ziem Trzech Królestw w poszukiwaniu questów i użytecznych przedmiotów. Przyznaję, że bardzo podoba mi się sposób, w jaki nasz bohater może eksplorować świat. Od razu skojarzył mi się on bowiem z legendarnym Heroes of Might and Magic. Pomiędzy bitwami przenosimy się na obserwowaną z góry mapę Chin, po której poruszamy się konno lub na piechotę. Możemy swobodnie odwiedzać miasta, karczmy i sklepy, a także spotykać NPC, którzy zlecają nam dodatkowe zadania. To naprawdę świetne rozwiązanie, które pozwala nam się oderwać od bitewnego zgiełku, ubarwiając tym samym rozgrywkę.
Na mapie świata znajduje się również wiele miejsc, w których możemy stoczyć dodatkowe bitwy w celu uzyskania unikalnych przedmiotów albo zdobycia punktów doświadczenia, które możemy przeznaczyć na rozwój głównego bohatera. Niewątpliwie, to bardzo użyteczna możliwość, szczególnie kiedy chcemy zdobyć szybko nowe umiejętności, albo zwiększyć poziom zaznajomienia z danym orężem. Niestety ilość potyczek nie przekłada się na ich jakość i bardzo często powtarzamy dokładnie te same batalie, w identycznych lokacjach. To sprawia, że zadania dodatkowe stają się po pewnym czasie nużące i wykonujemy je bardziej z obowiązku, aniżeli z ciekawości.
Wspomniany już w poprzednim akapicie rozwój protagonisty jest dwuetapowy. Rangę naszego herosa podnosimy poprzez stopień zaznajomienia z daną bronią, co zmusza nas do stosowania różnego typu oręży, a nie skupiania się tylko na jednym. Każda zdobyta ranga otwiera nam możliwość nauczenia bohatera nowych umiejętności i ataków, na które wydajemy punkty zdobyte za spełnienie określonych celów na polu bitwy czy wykonywanie questów. Muszę przyznać, że tego typu system sprawdza się naprawdę dobrze, a satysfakcja z uzyskiwania nowych zdolności i podnoszenia statystyk, osładza nam dość monotonne zadania poboczne.
Czy warto chwytać za miecz?
Dynasty Warriors: Origins oparte jest na klasycznej powieści o szlachetnych i honorowych wojownikach, co udało się doskonale zobrazować również w grze. Pomimo ogromnej skali bitew, produkcja nie aspiruje do miana realistycznej i w żaden sposób nie emanuje brutalnością, w przeciwieństwie na przykład do Chivalry. Eliminujemy co prawda wrogich żołnierzy tysiącami, ale nigdy nie członkujemy ich ciał, ani nawet nie brudzimy ostrza naszej broni kroplą krwi. Dzięki temu rzeczywiście odbieramy obserwowane wydarzenia niczym dawny epos o bohaterach, którzy walczą zgodnie z kodeksem, w obronie honoru i wyznawanych przez siebie wartości. Uważam, że to naprawdę pozytywna cecha produkcji, odróżniającą ją od innych tytułów o tematyce wojennej.
Pochwały należą się również oprawie audiowizualnej. Pisałem już wcześniej o doskonałej optymalizacji, ale warto również wspomnieć o innych aspektach graficznych, takich jak projekty postaci i lokacji, które stoją na naprawdę wysokim poziomie. Urody i klimatu bitwom dodają zmienne warunki klimatyczne. Niektóre potyczki toczymy bowiem przy pełnym słońcu, inne natomiast w czasie ulewy czy silnej śnieżycy. Oprawa dźwiękowa także prezentuje się świetnie, aczkolwiek bardzo niekonwencjonalnie. W czasie fabularnych scenek i przemierzania świata słyszymy tradycyjną muzykę chińską, natomiast kiedy ruszamy do boju, z głośników dobiegają mocne, rockowe utwory. Muszę przyznać, że to niestandardowe połączenia bardzo mi się spodobało.
Wybitny chiński strateg Sun Tzu mawiał, że „kto często działa z zaskoczenia, często wygrywa”. Ta maksyma sprawdza się również w kontekście najnowszej produkcji Omega Force. Chyba większość graczy spodziewała się, że Dynasty Warriors: Origins będzie kolejnym slasherem akcji, bazującym na opracowanym dawno temu schemacie. Twórcy postanowili jednak urozmaicić produkcję, dodając kilka naprawdę ciekawych innowacji i ulepszeń, które sprawiły, że seria zyskała drugą młodość i z całą pewnością będzie w stanie nie tylko dotrzeć do dawnych fanów cyklu zmęczonych jego schematycznością, ale również i zdobyć pokaźne grono nowych zwolenników. Pomimo pewnych niedociągnięć to gra, w którą zdecydowanie warto zagrać.
Dziękujemy firmie PLAION za udostępnienie gry do recenzji.
Podsumowanie
Seria Dynasty Warriors powraca w świetnym stylu, udowadniając, że gatunek gier musou nie jest wcale tak ograniczony, jak niektórym mogłoby się wydawać.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: