Każdy miłośnik JRPG obudzony w środku nocy, jest w stanie wymienić przynajmniej kilka kluczowych gier wyprodukowanych przez firmę SquareEnix. Japoński producent stworzył bowiem wiele wybitnych tytułów, które stały się ikonami dla miłośników tego gatunku. Któż nie miał bowiem nigdy do czynienia – albo przynajmniej nie słyszał – o takich seriach jak Final Fantasy, Dragon Quest, Chrono czy późniejsze Kingdom Hearts. W CV giganta z Kraju Kwitnącej Wiśni znajduje się jednak również wiele mniej znanych produkcji, które nierzadko z jakiegoś powodu nie trafiały w ręce europejskich graczy. Przykładem takim jest seria SaGa, zapoczątkowana w 1989 roku na konsoli Game Boy.
W 1992 roku producenci postanowili rozwinąć markę, przenosząc ją z handhelda na konsolę SNES. Niestety aż do 1999 roku, żadna z odsłon SaGi nie trafiła jednak do dystrybucji w Europie, co tłumaczy ich niską popularność na naszym kontynencie. Na szczęście SquareEnix nie zapomniało całkowicie o swojej serii. Dzięki temu do naszych rąk trafiła właśnie Romancing Saga 2: Revenge of the Seven, będąca remakiem gry RPG sprzed ponad 30 lat. Co prawda oryginał doczekał się w 2016 roku odświeżonej wersji na smartfony, przeniesionej później również na konsole ósmej generacji. Nie odniosła ona jednak wielkiego sukcesu. Czy pełnoprawny remake zmieni tę sytuację i sprawi, że lubiana w Japonii seria zdobędzie w końcu popularność poza swoją ojczyzną? Przekonajcie się sami w poniższej recenzji!
Od bohatera do demona
Historia rozpoczyna się sielankowo. Poznajemy Leona, władcę królestwa Avalonu oraz jego dwóch ukochanych synów, Victora oraz Gerarda. Pierwszy z nich jest zapalonym wojownikiem, a drugi uczonym, który woli spędzać czas w bibliotekach, aniżeli na polach bitew. Sielska atmosfera kończy się jednak kiedy w okolicy pojawia się tajemniczy demon Kzinssie, chcący przejąć władzę w królestwie. Potwór ten napada na zamek w czasie nieobecności monarchy i morduje księcia Victora, czuwającego nad bezpieczeństwem państwa. Król Leon poprzysięga zemstę i rusza pokonać zabójcę swojego dziecka. Ponosi jednak klęskę i również ginie z rąk demona. Przed śmiercią korzysta jednak z zaklęcia, dzięki któremu przekazuje swoją wiedzę i umiejętności Gerardowi.
W tym momencie rozpoczyna się właściwa historia. Gracz wciela się w ocalałego syna, który przejmuje tron po zamordowanym ojcu. Ponieważ Gerard stronił od walk i przemocy, wielu poddanych nie widzi w nim dobrego władcy. Pierwszym zadaniem, przed którym staje młody monarcha, jest potrzeba zdobycia zaufania wojowników, służących wcześniej Leonowi, a następnie zgładzenie demona, zagrażającemu królestwu. Z czasem okazuje się jednak, że Kzinssie to jeden z siedmiu herosów, którzy w przeszłości uratowali świat przed złem, a następnie zniknęli. Powrócili jednak i tym razem planują – dla odmiany – wszystko zniszczyć.
Fabuła przedstawiona w grze nie należy do najoryginalniejszych. Otrzymujemy typową historię o walce ze złymi istotami, chcącymi zapanować nad światem. Oczywiście w trakcie rozgrywki poznajemy lepiej historię siedmiu upadłych bohaterów, odkrywając, dlaczego przeszli na złą stronę mocy. Nie nastawiajcie się jednak na żadne wielkie suspensy, ani wydarzenia, wpływające mocno na emocje gracza. Należy mieć na uwadze fakt, że historia ta została napisana w 1993 roku, kiedy sposób konstruowania fabuły w grach wideo był zupełnie inny niż współcześnie. Osobiście jako miłośnik klasycznych JRPG, podczas przechodzenia produkcji wcale nie odczuwałem znudzenia ani rozczarowania oglądanymi na ekranie wydarzeniami. Co więcej, czułem przyjemny powiew nostalgii za dawnymi, klasycznymi, japońskimi tytułami.
Umarł król, niech żyje król!
Cechą charakterystyczną Romancing Saga 2 jest skupienie się nie na przygodach jednego bohatera, ale na dziejach całego królewskiego rodu. Wielu graczy może być początkowo zaskoczonych, kiedy po wykonaniu określonej ilości zadań jako Gerard, fabuła przenosi się około stu lat do przodu i stajemy przed zadaniem wybrania nowego władcy. Warto zaznaczyć, że mechanizm ten powtarza się aż do samego końca rozgrywki. Za każdym razem, kiedy w Avalonie nastaje nowa epoka, musimy wybrać jakiego herosa chcemy obsadzić na tronie. Wiąże się to oczywiście z koniecznością przejęcia kontroli nad tą postacią.
Na szczęście każda zmiana pokoleniowa nie oznacza potrzeby uczenia naszych bohaterów wszystkiego od zera. Przedstawiciele dostępnych klas przejmują bowiem umiejętności, ekwipunek oraz doświadczenie swoich przodków. Jest to niestandardowe i niezwykle ciekawe rozwiązanie, albowiem za każdym razem możemy wcielić się w reprezentanta innej specjalizacji, o zupełnie odmiennej charakterystyce i umiejętnościach. Jeśli natomiast uznamy, że nowy bohater nam nie leży, możemy skorzystać z opcji abdykacji i zdecydować się na innego monarchę.
Niestety przejścia do kolejnych epok nie wiążą się ze zmianami w fizjonomii postaci. Co prawda, niektóre klasy mają kilka wariantów wyglądu czy koloru ubrań, ale raczej są to kosmetyczne różnice. Nie czujemy więc zbyt wielkiej różnicy pomiędzy graniem magiem w 1000 roku, a jego potomkiem tej samej specjalizacji, wyglądającym po 300 latach identycznie i różniącym się jedynie imieniem. Nie jest to oczywiście kwestia, która uniemożliwia dobrą zabawę, skoro jednak mówimy o remake’u, a nie remasterze, moglibyśmy oczekiwać w tej kwestii większych usprawnień ze strony twórców.
Pracowite życie króla
Jako dobrzy władcy musimy pamiętać o stałym dbaniu o dobrobyt naszego królestwa. Oprócz walki z kolejnymi demonami skupiamy się więc także i na rozbudowie naszych włości. Zdobywane w czasie potyczek i eksplorowania świata pieniądze, możemy przeznaczać na wznoszenie i ulepszanie budowli ułatwiających nam osiąganie zamierzonych celów. Zbudowanie kuźni daje nam dostęp do lepszego uzbrojenia, a laboratorium pozwala na opracowywanie nowych zaklęć. Zarządzanie królestwem jest bardzo ciekawym elementem, który nie tylko urozmaica rozgrywkę, ale wprowadza również elementy strategii, zmuszając nas do precyzyjnego gospodarowania zasobami.
Jak można się domyśleć, głównym celem wielopokoleniowego rodu jest zgładzenie wszystkich siedmiu demonów, panoszących się po świecie. Zadania tego nie osiągniemy jednak samotnie, bez pomocy władców innych regionów. Poprzez wykonywanie licznych misji, możemy zdobywać ich zaufanie, co skutkuje włączaniem nowych ziem w granice naszego królestwa. Wiąże się to oczywiście z dodatkowymi funduszami, poszerzeniem wpływów, a także odblokowywaniem nowych dostępnych w grze klas bohaterów. Na przykład, jeśli zdecydujemy się pomóc piratom i zawiążemy z nimi sojusz, w kolejnych epokach będziemy mogli korzystać z pomocy korsarzy, a nawet obsadzić jednego z nich na tronie.
Ilość i różnorodność dostępnych w grze klas jest naprawdę zachwycająca. Do swojej drużyny możemy włączyć nie tylko przedstawicieli klasycznych profesji, jak rycerze, krzyżowcy, włócznicy czy łowcy, ale również i syreny, skąpo ubrane tancerki, czy gadające krety. Twórcom udało się bardzo dobrze wyważyć umiejętności i predyspozycje rekrutowanych przez nas wojowników. Każdy z nich posiada zarówno mocne, jak i słabe strony, dlatego musimy przemyśleć skład oraz wyposażenie naszej drużyny, aby wybrani przez nas bohaterowie mogli skutecznie się uzupełniać i radzić sobie z mocnymi przeciwnikami.
Tutaj dochodzimy do modelu walki, który jest wielkim ukłonem w stronę fanów klasycznych JRPG. Zdecydowano się bowiem na pozostawienie klasycznego systemu potyczek turowych, który sprawdza się znakomicie. Oprócz wydawania komend członkom drużyny możemy eksperymentować z różnymi typami formacji, promującymi poszczególnych członków drużyny. Postawienie napakowanego rycerza z przodu uczyni go bardziej narażonym na ataki, co pozwoli naszym magom i łucznikom na dłuższe utrzymanie się przy życiu i atakowanie wroga z dystansu. Wzbogacenie klasycznego systemu walki o elementy strategiczne sprawia, że potyczki dają naprawdę dużo satysfakcji i są pasjonujące.
Kto królowi zabroni?
Muszę przyznać, że jestem naprawdę zachwycony tym, w jaki sposób Romancing Saga 2: Revenge of the Seven łączy klasykę z nowoczesnością. Grając w tę grę, czułem się, tak jakbym odpalił klasyczny tytuł z XX wieku. Jednocześnie nie miałem jednak najmniejszego poczucia, że jest on w jakikolwiek sposób archaiczny lub niegrywalny z perspektywy współczesnego odbiory. Oczywiście duża w tym zasługa producentów, którym udało się znakomicie odświeżyć produkcję sprzed ponad 30 lat, przystosowując ją do konsoli nowej generacji. Nie zmienia to jednak faktu, że wydana w 1993 gra była już wtedy naprawdę innowacyjna.
Przede wszystkim dawne JRPG charakteryzowały się zwykle liniowością, co osobiście nigdy mi nie przeszkadzało. Jednakże w recenzowanej przeze mnie produkcji, już od samego początku, możemy udać się dosłownie wszędzie by odkrywać świat na własną rękę i wykonywać liczne questy. Trzeba przyznać, że jest to bardzo nietypowe jak na tamte czasy rozwiązanie, które bliższe jest współczesnym tytułom niż grom z epoki SNESa. Dzięki temu jednak dzisiejsi gracze nie będą narzekać na świat gry, który nie tylko jest otwarty, ale także naprawdę duży i różnorodny.
Pochwały należą się również misjom pobocznym. Jest ich nie tylko sporo, ale większość z nich jest także bardzo ciekawa pod względem fabularnym. Niestety róża ta ma również i kolce, i to bardzo ostre. Wiele z questów możemy bowiem zwyczajnie zawalić, a efekty są nieodwracalne. Podjęcie błędnej decyzji, bądź rozpoczęcie danej misji w złym momencie, może zupełnie przekreślić nasze szanse na zrekrutowanie konkretnej postaci lub zdobycie regionu. Musimy także uważać, aby nie rozpocząć zbyt wielu zadań podocznych jednocześnie, albowiem wykonanie jednego z nich, może nagle niespodziewanie zakończyć daną epokę i tym samym pogrzebać nasze szanse na dokończenie pozostałych, rozpoczętych już misji.
Niestety jest to element, który niejednokrotnie potrafi bardzo zirytować. Doświadczyłem tego osobiście, podczas przechodzenia gry i przyznam, że w pewnym momencie, jedyną sensowną opcją było rozpoczęcie całej rozgrywki od nowa, co oczywiście uczyniłem. Otwartość świata i mnogość questów jest bardzo mocnym atutem produkcji, musimy tylko pamiętać o posiadaniu kilku zapisów gry i nierozpoczynaniu zbyt wielu zadań jednocześnie. Niemniej jednak uważam, że twórcy powinni byli poprawić ten element i dostosować go do współczesnych wymogów, wyraźniej informując graczy, które zadanie wiąże się z przejściem do kolejnej epoki.
Remake idealny?
Zwiedzenie i odkrywanie wykreowanego świata jest przyjemne, również ze względu na oprawę wizualną. Została ona bowiem bardzo mocno podrasowana i dostosowana do konsoli PlayStation 5. Grafika jest ładna, choć w żadnym wypadku nie pokazuje mocy konsoli i daleko jej do poziomu, chociażby Final Fantasy VII: Rebirth. W tym przypadku uważam to jednak za atut produkcji. Nierealistyczna, bajkowa oprawa bardzo dobrze podkreśla klimat klasycznego JRPG z nieskomplikowaną fabułą. Świetnie współgra również z przyjemną muzyką, składającą się zremasterowanych wersji utworów znanych z oryginału. Na potrzeby remake’u przygotowano pełny dubbing w japońskiej i angielskiej wersji językowej, który również stoi na wysokim poziomie.
Muszę szczerze przyznać, że Romancing Saga 2: Revenge of the Seven to dla mnie jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku w branży gier wideo. Spodziewałem się po prostu poprawnego RPG, a otrzymałem rewelacyjną produkcję, która przyciągnęła mnie do ekranu na długie godziny i oczarowała swoim klimatem. To gra, która przywołuje wspomnienia czasów, w których nie było DLC, a gry nie służyły manifestowaniu poszczególnych ideologii i zamiast dzielić fanów o odmiennych poglądach, łączyły ich we wspólnej przygodzie w celu uratowanie świata. Gratulacje dla twórców, którzy niezwykle umiejętnie połączyli klasykę z nowoczesnością.
Dziękujemy firmie Cenega za udostępnienie gry do recenzji.
Podsumowanie
Romancing Saga 2: Revenge of the Seven to książkowy przykład tego, jak powinno odświeżać się dawne klasyki!
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: