Heroes of Might and Magic to seria posiadająca wielu oddanych fanów. Za sprawą tego fenomenu powstało wiele innych gier lepiej bądź gorzej starających się odtwarzać, bądź rozbudowywać dobrze znaną formułę. Deweloperzy z Chimera Entertainment, choć wyraźnie hiroskami się inspirowali, to nie jest to jedyny tytuł czy nawet gatunek, którego charakterystykę widać w ich najnowszym dziele. Czy Songs of Silence to smaczna mieszanka?
Kolejny podzielony świat
Historia Songs of Silence przenosi nas do fantastycznego świata światła i ciemności. Mamy dwie rasy połączone w odwiecznym konflikcie tak zajadłym, że dosłownie podzieliły planetę na pół. Bezustannie walczą o kontrolę nad tą krainą, a przetrwać może tylko jedna z nich. W tym targanym ciągłymi wojnami uniwersum przyjdzie nam pokierować królową Lorelai, wywodzącą się ze zrodzonych z gwiazd — ludzkiej, teoretycznie tej dobrej rasy. Wraz z nią stawimy czoła siłom ciemności i wyniszczającej wszystko Ciszy.
Fabuła sprawia wrażenie dosyć schematycznej, a jej założenia u osób obytych z fantastyką zapewne już po samym tym wstępie wywołają uczucie „już to gdzieś widziałem”. Jasne, nic z tego nie jest szczególnie odkrywcze, ale podczas kampanii fabularnej autorom udaje się zręcznie sprzedać nam całkiem angażującą historię dzięki dopracowanej scenerii i postaciom. Przedstawiane wydarzenia śledzi się tu bez znużenia, a często wręcz z ciekawością, co czeka na nas dalej.
Rozgrywka dobrze znana, acz świeża
Gra oferuje zarówno tryby do zabawy solo jak i w większym gronie. Sami możemy spróbować swoich sił podczas podzielonej na kilkanaście misji kampanii. Zmierzyć się z trybem wyzwań. Bądź rzucić rękawice SI na wygenerowanej zgodnie z wcześniej wybranymi ustawieniami mapie podczas potyczki. Dla spragnionych obcowania z (nie) znajomymi istnieje tryb wieloosobowy, w którym możemy powalczyć na wygenerowanej losowo mapie. Ilość i różnorodność trybów może nie robi wrażenia, ale jest ich wystarczająco, żeby gra za szybko nam się nie znudziła.
Swoją przygodę z Songs of Silence rozpocząłem od kampanii fabularnej. Jak się okazało, stanowi ona doskonały wstęp do zabawy. Z jednej strony służy ona za rozbudowany samouczek. Gra bardzo cierpliwie, krok po kroku tłumaczy nam działanie systemów i założeń rozgrywki. Wszystko przedstawione jest w łatwy do przyswojenia sposób, dzięki czemu ani przez chwilę nie czułem się niczym przytłoczony. Z drugiej strony, bardzo przyjemnie prezentowane są podczas niej fabularne realia tego świata.
Kampania posiada jednak swoje minusy, przez które chłonięcie całkiem niezłej historii bywa wyjątkowo męczące. Co jakiś czas następują nagłe, niczym niesygnalizowane skoki poziomu trudności. I to naprawdę duże. Możemy przez godzinę nie napotkać najmniejszego wyzwania, a następnie trafić na przeciwnika, który ni stąd, ni zowąd zmiecie nas z planszy. Gra stosuje też system, który nie pozwala nam przesadnie urosnąć w siłę, aby upewnić się, że podołamy danemu wyzwaniu. Balans rozgrywki wymaga tu jeszcze sporo pracy. W połączeniu z kiepską sztuczną inteligencją naszych oddziałów sprawia to, że niekiedy zmuszeni jesteśmy powtarzać starcia, aż w końcu bogowie losowości zlitują się i dadzą nam zwycięstwo.
Dobrze zatem, że bitwy należą do tych raczej dynamicznych i nie nudzą wcale tak szybko nawet wtedy gdy musimy je powtarzać. Zamiast tur, starcia odbywają się tutaj w czasie rzeczywistym. Wszystkie jednostki na polu bitwy tłuką się automatycznie, napędzane przez sztuczną inteligencję. Nasza rola ogranicza się do ustawienia ich formacji oraz zagrywania specjalnych kart podczas potyczki. Mają one różnorodne efekty, a ich odpowiednie wykorzystanie potrafi przesądzić o tym, czy uda nam się odnieść zwycięstwo. Jedne z nich powodują, że jednostki szarżują w dane miejsce, inne przywołują nowe oddziały, a jeszcze inne po prostu leczą. Walka jest dynamiczna i teoretycznie pozwala na wykazanie się zmysłem taktycznym.
Niestety, chociaż początkowo mnie bawiła. Ba, byłem nią wręcz oczarowany. To już w połowie kampanii prowadzeniem wojny byłem mocno znużony. Kolejne zwycięstwa przestały dawać frajdę, a porażki, zamiast motywować, jedynie irytowały. Okazało się, że kart ani nie jest szczególnie wiele, ani nie mają tak wielu zróżnicowanych efektów, aby bawić przez dłuższy czas. Gdy już zbudujemy silną armię, nasza rola ogranicza się do rzucania wciąż tych samych kart i czekania, aż się odnowią i będziemy mogli użyć ich ponownie. System ten okazuje się zbyt płytki, aby intrygować przez długie godziny.
Gdy nie walczymy, Songs of Silence okazuje się być dosyć standardową i nieprzesadnie rozbudowaną strategią 4X. W kontrolowanych przez nas miastach możemy rekrutować jednostki i stawiać budynki. Robimy to, korzystając z tego samego systemu kart, co podczas bitwy. Brak tu zawiłości. Karty to właściwie dobrze znany interfejs, chociażby z trzeciej części serii Heroes of Might and Magic, tyle że zaprezentowany w innej formie. Jest on też znacznie prostszy, oferując mniej opcji niż dzieło New World Computing, Inc. Przez chwilę można się tu nieźle bawić, ale płytkie systemy szybką sprawiają, że nie ciągle robimy to samo i nie czekają nas już żadne gameplayowe zaskoczenia.
Od nadmiaru głowa (nie) boli
Oglądając materiały z Songs of Silence, tym co przykuło moją uwagę w pierwszej kolejności, był styl graficzny. Gra miejscami zdaje się być wręcz namalowana. To nie jest tytuł, który może pochwalić się realistycznymi, ostrymi jak brzytwa teksturami. Tutaj, to właśnie styl gra pierwsze skrzypce. Przemierzane mapy potrafią robić tak wielkie wrażenie, że zamiast myśleć o tym, kogo następnego zaatakować, można po prostu gapić się na ekran i zachwycać pracą artystów odpowiedzialnych za oprawę graficzną. Gdyby usunąć interfejs, to można by nastukać tutaj wiele świetnych tapet. Jest kolorowo, wręcz bajkowo, a do tego bardzo wydajnie.
Dopracowana i stylizowana oprawa budzi podziw również podczas bitew. Fantazyjne jednostki sił jasności i ciemności są ładnie animowane, a my zalewani jesteśmy feerią barw i kolorów, gdy maleńkie ludziki na naszym ekranie niemiłosiernie się okładają. Chociaż kolorowo, nie jest jednak idealnie. Przez tą malowaną oprawę, gra potrafi być bardzo nieczytelna. Modele i tekstury zlewają się zarówno podczas bitew jak i poza nimi. Dodatkowo same krajobrazy, chociaż zazwyczaj ładne, nie są wystarczająco różnorodne. Po kilku godzinach byłem zmęczony patrzeniem na ten tytuł.
Melodie światła i mroku
Autorzy chwalą się tym, że ścieżkę dźwiękową Songs of Silence skomponował Hitoshi Sakimoto. Jest to artysta znany z oprawy muzycznej tytułów takich jak Final Fantasy Tactics, Final Fantasy 12 czy Valkyria Chronicles. Jeżeli mieliście z jednym z nich do czynienia i wam się podobało, to prawdopodobnie będziecie zadowoleni. Ja z żadną z wymienionych gier styczności nie miałem i prawdopodobnie był to mój pierwszy raz z twórczością tego pana.
Jestem daleki od zachwytu kawałkami, jakie przygrywają nam podczas obcowania z produkcją Chimera Entertainment. To w żadnym razie nie są utwory słabe, ale przez cały czas rozgrywki nigdy żaden nie wybił się ponad przeciętność. W mojej opinii to dobra, rzemieślnicza robota, która pasuje do gry z myślą, o której została przygotowana. Nie miałem ochoty jej wyłączać, ani nie czułem się nią zirytowany. Jednakże brak choćby jednego momentu, w którym muzyka potęguje efekt „WOW!”, uważam za spore niedociągnięcie.
Pozostając przy audio, są jeszcze dwie sprawy, które zwróciły moją uwagę. Głosy bohaterów oraz dźwięki świata gry. Te pierwsze przygotowano naprawdę dobrze. Aktorzy wykonali swoje zadanie wyśmienicie, a w dialogach słychać autentyczne emocje. Świetnie uprzyjemnia to odbiór fabuły produkcji. Nieco gorzej jest z tym drugim. Wszelakie odgłosy jednostek, ich okrzyki, efekty w trakcie bitwy czy na mapie świata — tutaj jest niestety jedynie przeciętnie. Brak tutaj jakichś soczystych doznań dźwiękowych, gdy oglądamy koszmar wojny lub odwiedzamy jedno z podbitych miast.
Ostatecznie zbyt płytko
Nie zakochałem się w Songs of Silence. Miałem ten tytuł na swoim radarze przez długi czas, a prezentowane materiały zapowiadały kawał świetnej produkcji, która odświeży zastałą formułę znaną z Heroes of Might and Magic. Wiele rzeczy, które początkowo mnie urzekły, z kolejnymi godzinami okazywały się zbyt płytkie lub niedopracowane, aby spełnić pokładane w nich nadzieje.
Jeżeli chcecie bawić się w strategię, możecie, choć nie ma tu wielu systemów, na które należy zwracać uwagę. Dyplomacja właściwie nie istnieje. Automatyczne walki są całkiem fajnym pomysłem, ale szybko okazują się zbyt płytkie i niedopracowane, zwłaszcza pod względem inteligencji naszych jednostek. Oprawa graficzna z jednej strony naprawdę może się podobać, a wiele widoczków, jakie zastajemy mogłoby posłużyć za tapetę. Z drugiej, niestety, podczas rozgrywki miałem poczucie, że wszystko zlewa się tutaj w jedną wielką, kolorową papkę.
Co najmniej kilkanaście godzin, na jakie wystarcza zawartość gry to niezły wynik, ale osobiście kończąc kampanię miałem tytułu serdecznie dosyć. Obecnie to raczej ciekawostka, niż poważny konkurent dla innych strategii turowych. Chociaż sporo narzekam, to sądzę, że warto dać jej szansę. Najlepiej na wyprzedaży.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy firmie Chimera Entertainment.
Podsumowanie
Songs of Silence to śmiała próba odświeżenia nieco skostniałego gatunku strategii turowych. Tytuł traci niestety w dłuższej perspektywie przez płytkość oferowanych systemów.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: