Początki prac nad Until Dawn sięgają jeszcze PlayStation 3. Tytuł przeszedł przez gruntowną przebudowę, aby w 2015 roku ostatecznie trafić na rynek jako tytuł ekskluzywny dla PlayStation 4. Chociaż od premiery minęło już ponad dziewięć lat, a twórcy z Supermassive Games przez ten czas stworzyli mnóstwo podobnych gier, to jednak właśnie prekursor został zapamiętany najlepiej. Teraz, przy okazji prac nad filmem i oczekiwaną kontynuacją zdecydowano się na odświeżenie formuły i uwspółcześnienie rozgrywki.
Wokół zapowiedzi remake’u narósł ogrom kontrowersji. Gracze śmiało zaznaczali, jak bardzo niepotrzebny jest to projekt. Najczęściej wykorzystywanym argumentem przeciwko tworzeniu nowej wersji był fakt, że oryginał wciąż wygląda bardzo dobrze, a dla wielu nawet lepiej niż to, co przedstawiono. Chociaż pierwotnie stawałem raczej przeciwko nowemu Until Dawn, to zaraz po ukończeniu gry powróciłem do wersji z 2015 roku, aby móc rzetelnie porównać oba tytuły, nie pozwalając, by nostalgia zasłoniła oczywiste wady. Teraz nie dość, że rozumiem sens, to uważam tegoroczne wydanie za to lepsze.
Oceniając odświeżenie, biorę jednak pod uwagę całość, a nie wyłącznie zmiany i wprowadzone nowości. Staram się patrzeć na grę, jak na całkowicie nowy tytuł, ponieważ prawdopodobnie tak będzie odbierać go większość kupujących. Z tego również powodu postaram się uniknąć najważniejszych spoilerów, które mogłyby zepsuć zabawę nowym graczom. Oczywiście nie zabraknie porównań do oryginału, w końcu w dużej mierze to nadal bardzo podobne tytuły.
Koszmar minionej zimy
Rok po głupim żarcie, wskutek którego zginęły dwie siostry – Hannah i Beth Washington – ósemka przyjaciół wraca do zlokalizowanego na trudno dostępnej górze schroniska, aby wspólnie spędzić weekend i chociaż częściowo zapomnieć o zeszłorocznych wydarzeniach. Szybko jednak okazuje się, że okolica nie jest całkowicie bezpieczna, a wokół nastolatków kręci się ktoś, kto chce, aby grupa poniosła konsekwencje swoich czynów. To wyłącznie wstęp do wydarzeń z Until Dawn. Podzielona na dziesięć rozdziałów opowieść oferuje elementy zaskoczenia, niespodziewane zwroty akcji oraz mnóstwo intensywnych momentów.
Widziałem już całkiem sporo filmów z gatunku kina grozy, więc nie mogę powiedzieć, że czułem strach lub przerażenie. Nie sposób jednak odmówić tytułowi ciężkiego klimatu oraz poczucia tajemnicy, które towarzyszy graczowi aż do ostatnich rozdziałów. To jedna z tych opowieści, które są tym bardziej satysfakcjonujące, im mniej o nich wiadomo. Ci, którzy znają już wydarzenia na górze Blackwood mogą liczyć na kilka przebudowanych scen, w tym prolog trochę bardziej skupiony na siostrach Washington. To jednak wyłącznie drobnostki, a najważniejszą nowością są dwie dodatkowe sceny po napisach, podpowiadające, że do niektórych bohaterów być może już wkrótce powrócimy.
Uciekaj!
Tytuł nie mógł uniknąć łatki interaktywnego filmu, bo w tym stwierdzeniu jest sporo prawdy. Rozgrywka skupiona jest na interaktywnych przerywnikach filmowych z podejmowaniem decyzji i wykonywaniem szybkich sekwencji Quick Time Event, w których na czas wciskamy konkretne przyciski. Wybory mają znaczenie, a przegranie QTE ma swoje konsekwencje, chociaż w pierwszej połowie gry są one dosyć iluzoryczne. Gra stale utrzymuje poczucie zagrożenia, ale większość bohaterów posiada plot armor. Nieważne jak źle by poszło to oni i tak przeżyją do momentu, kiedy to fabularnie nie są już potrzebni. Na konkretnym etapie opowieści każdy z ośmiu nastolatków może zginąć, ale podejmując odpowiednie wybory, równie dobrze wszyscy mogą dotrwać do świtu. Warto więc bardzo dobrze przemyśleć swoje postępowanie.
W remake’u pojawiło się mnóstwo nowych opcji dostępności, co pozwala lepiej dostosować rozgrywkę pod swoje oczekiwania i możliwości. Gracze mogą zmienić działanie mechanik QTE i wykrywanie ruchu kontrolera. Gdy skończy się czas, rozgrywka całkowicie zatrzyma się, pozwalając na wciśnięcie odpowiedniego przycisku bez presji czasu. Umożliwia to dużo łatwiejszą kontrolę nad swoją historią, bez obaw, że słaby czas reakcji zabije kilku bohaterów. Można również ustawić rozgrywkę tak, aby każda sekwencja kończyła się automatycznym zwycięstwem, co sprawia, że tytuł jeszcze bardziej upodabnia się do filmu. Chociaż część osób będzie na ten fakt narzekać, to trzeba zaznaczyć, że nikt nie zmusza do korzystania z opcji dostępności, a grę można przejść na standardowych ustawieniach.
Swoją pierwszą rozgrywkę ukończyłem bez żadnych ułatwień, jednak opcje dostępności bardzo przydały się podczas zbierania trofeów, sprawiając, że kilkukrotne powtarzanie tych samych scen było znacznie przyjemniejsze w odbiorze. Być może nie zaszkodziłoby dodać opcji pomijania scen przy drugim/trzecim podejściu lub przy wczytywaniu rozdziałów. Rozumiem jednak, że pomijanie w grze, która składa się w większości z przerywników, jest trudne do zrealizowania i nie do końca pożądane.
Coś za mną chodzi
Największą zmianę przeszły jednak fragmenty rozgrywki, w których bohaterem można się w pełni poruszać. Są to wyłącznie krótkie momenty, podczas których można rozejrzeć się po mapie i zebrać kilka znajdziek dopełniających historię o dodatkowe szczegóły. Nic nie goni, nic nie poluje, a zagadek też w sumie nie ma. W tej części gry Until Dawn może nawet przypominać symulator spacerowicza. W wersji z 2015 roku zdecydowano się na wykorzystanie statycznej kamery śledzącej bohatera na konkretnych ujęciach. Taka rozgrywka pozwalała poczuć się trochę jak w starszych grach z serii Resident Evil.
W grze zdecydowano się jednak na wykorzystanie typowej kamery trzecioosobowej. Być może dla niektórych to drobna zmiana, ale uważam, że to prawdziwy game changer sprawiający, że poznawanie tytułu ponownie stało się świeże i o wiele bardziej atrakcyjne. W oryginale poruszanie się było irytujące, a kamera nie zawsze dobrze wskazywała na lokacje, do których powinno się zajrzeć. Ujęcia często zmieniały się w niepotrzebnych miejscach, powodując, że gracz gubił się i skakał z jednej kamery na drugą. W wersję autorstwa Ballistic Moon gra się wygodniej, a całość wygląda znacznie lepiej.
Jest jednak problem z samym poruszaniem, które działa z wyraźnie widocznym opóźnieniem. Bohaterowie chodzą koślawo i bardzo ociężale. Nie do końca wiem, z czego ten problem wynika, ale na pewno wybijał mnie z rozgrywki. Szczególnie dawało się to we znaki, kiedy postać musiała się odwrócić. Trwało to wieki i było zwyczajnie niewygodne.
30 klatek później
Co sprawia, że remake wypada blado na tle oryginału? Okazuje się, że starsza wersja może działać znacznie lepiej. PlayStation 5 najwidoczniej nie wyrabia technicznie i gra działa w limicie trzydziestu klatek na sekundę. Zwykle gry PlayStation Studios oferowały co najmniej dwa tryby rozgrywki, pozwalając na wybór między jakością a wydajnością. Tutaj niestety takiej opcji zabrakło. Zwykle w grach stawiam raczej na wydajność, więc pierwsze zderzenie z nowym Until Dawn było ciężkie.
Co gorsza, zaraz po ukończeniu remake’u przeskoczyłem na oryginał, który chodzi płynnie, bez żadnych dropów i wciąż wygląda całkiem atrakcyjnie. W porównaniu do osiągnięć innych twórców, tytuł Ballistic Moon nie oferuje nic, co uniemożliwiałoby wyciągnięcie oczekiwanych sześćdziesięciu klatek. Dobrze przynajmniej, że można wyłączyć te czarne pasy na górze i dole ekranu. Ta opcja jest domyślnie włączona, aby wzmocnić filmowość przekazu, jednak po tegorocznej aferze z Hellblade 2 widać, że gracze nie stoją murem za taką opcją.
Oprócz wymienionego limitu to raczej nie spotkałem się z większymi błędami technicznymi. Raz tylko, podczas używania drabiny, trzymana w ręku latarnia zaczęła odprawiać dziwne tańce, skacząc po całym ekranie. Co ciekawe to ten sam błąd znalazłem również w oryginale, mimo że obie wersje gry stworzone są na innym silniku. Poprzednio wykorzystano Decima znane z Death Standing i Horizon Forbidden West, a aktualna wersja działa już na Unreal Engine 5.
Mroki lasu
Zmian w wyglądzie doczekało się całe otoczenie oraz wszystkie modele postaci. Nie każda zmiana w wyglądzie była pożądana, a wrzucone do sieci materiały zapowiadały tragedię, według której bohaterki zostały specjalnie obrzydzone. Po zapoznaniu się z grą mogę stwierdzić, że taka sytuacja nie ma miejsca. W większości różnice projektowe są drobne i zwykle odnoszą się do chłopaków, a i tak chodzi głównie o inną fryzurę czy większą ilość detali. Zmienione oświetlenie oraz znacznie wyższa jakość tekstur działają jednak na plus. Ten znany z oryginału mrok, który zawsze zakrywał połowę twarzy, wcale nie był tak potrzebny.
Podczas ogrywania pierwszego rozdziału faktycznie miałem obawy, że studio nie szanuje kierunku artystycznego Supermassive Games. Zastosowano bowiem inną kolorystykę oświetlenia, zmieniając oryginalny niebieski na pomarańczowy. Różnica ta szybko przestaje mieć znaczenie, bo odnosi się do scen sprzed zachodu słońca, czyli jakieś 15 minut od rozpoczęcia rozgrywki. Moje wrażenia dotyczące oprawy graficznej były więc głównie pozytywne. Dzięki wykorzystaniu kamery trzecioosobowej w końcu możemy bliżej przyjrzeć się mrocznej górze Blackwood. Tym bardziej szkoda, że nie zdecydowano się dodać do gry trybu fotograficznego, bo zdecydowanie jest na co popatrzeć.
Okazuje się jednak, że to ścieżka dźwiękowa podzieliła graczy. Za muzykę odpowiada Mark Korven, który ma już doświadczenie z tworzeniem ścieżki muzycznej do filmów grozy. Do gry dodano utwory, które wpasowują się w nastoletni, slasherowy klimat pozycji, jednak jest to znacznie bardziej popowe brzmienie. Fani oryginału zauważą brak kilku bardzo mocnych kawałków jak „Oh Death”. Nie odczułem, że nowy album psuje doświadczenie, ale być może przydałoby się wykorzystać lepszą muzykę do scen pościgowych.
Podsumowanie
Until Dawn Remake wprowadza kilka pomysłów, które sprawiają, że jest to ta lepsza wersja. Nowa, trzecioosobowa kamera była przeze mnie bardzo oczekiwana i sprawdza się świetnie. Grafika została przystosowana do możliwości nowej generacji, z jednym, ale bardzo dużym zarzutem, czyli wyłącznie 30 klatek na sekundę. Jeżeli dla kogoś wprowadzone zmiany nie brzmią interesująco, a cena ustalona na ponad 300 zł jest zbyt wysoka, to na rynku wciąż dostępna jest oryginalna wersja, którą w wersji pudełkowej można kupić za mniej niż 50 zł.
To nadal jeden z najlepszych interaktywnych horrorów na rynku. Świetnie napisana historia, która potrafi zaskoczyć i wciągnąć na te kilka godzin. Slasher kryjący za sobą więcej niż możecie się spodziewać, idealny na zbliżające się Halloween. Czy już wkrótce będziemy świadkami zapowiedzi dwójki? Mam nadzieję, bo mimo że doceniam ten remake, to chciałbym już dostać całkowicie nowy tytuł.
Dziękujemy firmie SONY za udostępnienie gry do recenzji!
Podsumowanie
Until Dawn to dobry remake jednego z najlepszych interaktywnych horrorów w historii gier. Świetna i trzymająca w napięciu opowieść może zaskoczyć każdego. Bardzo wysoka cena i brak trybu wydajności to jednak strzał w stopę.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: