Słyszałem, że blado zje*ali maturę tegoroczni maturzyści. Trzeba było tyle pić? Nie nauczyliście się na błędach starszych kolegów?
Myślałem, że nic z tych kilkunastu zaliczeń i egzaminów nie zostanie na wrzesień, ale nie mam już siły wkuwać francuskiego. Lektorat na wrzesień. A jak się nie uda, to i tak za to są tylko 2 punkty ECTS ("taniutku jak cukierku") więc od jutra wakacje, wracam do roboty, którą pokpiłem przez natłok tego gówna i cieszę się życiem. Ach.
PZJA na proficiency tylko 3.5, ale nie będę płakał - mimo, że mam 5 z writingu, a z egzaminu ze streszczenia (!) 2.5.
Pomijam fakt, że z babką poprawiającą pisanie darzymy się niezwykłą nienawiścią. Swoją drogą, pewnikiem będę szukał we wrześniu nowej uczelni. Ponoć siatki godzin na innych uczelniach wymagałyby tylko zdania fonetyki, więc nie ma źle. Zresztą, fuck it, trzeba się zabrać za matmę w końcu i napisać tą cholerną maturę.