Aha, zapomniałbym napisać.
Kings of Leon - najgorszy zespół świata.W życiu nie widziałem bardziej żałosnego koncertu.
W wywiadzie z Ziółkowskim słyszałem, że ściągnięcie ich na Open'era to był horror - tysiące dziwnych wymagań. Gwiazdy, w końcu mają jednego hita.
Ostatecznie jednak się udało.
Z ciekawości poszedłem zobaczyć co to za "rewelacja" (jeden z najbardziej pożądanych zespołów świata, chyba drugie miejsce w sprzedanych płytach na świecie).
Na koncercie z milard ludzi. Gwiazdy parę minut się spóźniają, w końcu wchodzą przy akompaniamencie jakichś symfonicznych dźwięków o ile dobrze pamiętam.
Pojawiają się, zero przywitania, zero uśmiechu, zaczynają grać.
Dżiz, co za gówno - naprawdę można sprzedać tyle płyt będąc tak słabym, grając rock najbardziej sztampowy jak to tylko możliwe?
Zero energii, zero kontaktu, zero zaangażowania, zero ciekawych motywów, zero klasy wreszcie. Tylko gwiazdorstwo.
Wolałbym już 50 Centa zobaczyć.
Następnego dnia przeglądam prasę i oczywiście Kings of Leon rzekomo dało radę.