Ehh, czasami mam dosyć bycia pracodawcą, non stop jakieś zjebane problemy, 4 dni na mazurach to mój największy urlop od dwóch lat, a tak non stop jak nie w pracy, to pod telefonem. Restauracja, więc 7 dni w tygodniu, święto czy nie święto otwarte. Kasa się niby zgadza, czasami nawet bardzo dobrze. Ale właśnie siedzę w biurze, jest ponad 35 stopni w nim, wiatraki chu** dają i marzę w takich chwilach o zwykłej pracy, aby po prostu wziąć dwa tygodnie urlopu i mieć wyje**ne na to co się dzieje... Jeszcze to zjebane remonty w Łodzi, które ingerują bezpośrednio we mnie i mnie krew zalewa, bo ruch ciągle tylko spada