Problem polega na tym, czemu jedni mają być uprzywilejowani, a inni nie.
Przyznam, nie przeczytałem całego artykułu, ale pierwszy przykład z rzędu - nauczycielka od informatyki skarży się, że nie wyobraża sobie siebie w wieku 60 lat, bo już teraz dzieciaki wiedzą od niej więcej; nosz kurna, to niech się dokształca
. Wiem, brzmi to brutalnie, ale wybierając zawód naczyciela informatyki nie myślała chyba, że pójdzie na jeden czy dwa kursy, nauczy się obsługi Windowsa i Worda i będzie miała załatwioną robotę do końca życia. A czy ktoś się pyta zawodowych informatyków, czy w wieku 60 lat będą w stanie nauczyć się nowych technik programowania bądź będą na bieżąco z nowymi technologiami? Nie, to jest ich praca, i ich zadaniem jest, by być cały czas na bieżąco, bo inaczej zostaną wygryzieni przez konkurencję.
I dalej, czy ktoś się pyta pani w butiku czy za kilkanaście lat dalej będzie w stanie stać przez kilka godzin na nogach i sprzedawać ludziom ciuchy? Czy ktoś się pyta pani sprzątaczki, czy w wieku 50 lat dalej będzie rześko latała ze szmatą po piętrach? Przykłady można mnożyć, dlaczego więc jedni mają prawo się użalać, robić burdel (czyt: strajki) czy to w szpitalach, czy to w szkołach, czy też na kolei, a inni muszą siedzieć cicho, cierpieć, i pracować aż do wieku emerytalnego
.