Momencik, otóż 12 prac Asteriksa jest filmem starszym od kontra Cezara. Nie pamiętam jak tam z dubbingiem, to się oglądało zawsze na Wielkanoc chyba i całkiem dawno, więc nie jestem w stanie rozróżnić gdzie był lepszy a gdzie gorszy. Mniejsza o to - faktycznie noc na cmentarzysku nudna, jakieś te ich marsze duchów, zieew, ale za to pozostałe 11 prac to istny majstersztyk. Znowu - mniejsza z tym, fakt jest taki, że te stare "komiksowe" Asteriksy są wspaniałe, a już wersje filmowe czy Wikingowie tak sobie. Wynika to z prostej rzeczy - to są dokładne adaptacje komiksu Uderzo/Goscinnego, a chyba nikt przy zdrowych zmysłach złego słowa na nie powiedzieć nie może. Scenariusz jest zawsze genialny, to czuć, bo najnowsze Asteriksy są już innego scenarzysty i wyraźnie widać spadek poziomu. Humor nie jest już ten sam. Polecam też Janko pistoleta od tych panów. Czasem aż żal, że już ma się te dwa krzyżyki na karku, bo nie bardzo to wypada oglądać/czytać takie "bajeczki" czy chwalić się tym w towarzystwie, gdzie dyskusja wre na temat czy "Dicaprio był na serio chory w Wyspie skazańców?" -"ok, ale może zmieńmy temat i pogadajmy o Asteriksie, fajna była scena jak Obeliks wiosłował tak szybko, jak silnik motorowy!" "tak, yhm... tak......" niezręczna cisza...
Teraz co nieco o BIG SLEEP (1946) z niezawodnym Humphreyem.
Książka a film
O ile z Sokołem maltańskim sprawa była prosta, tak tutaj już zdecydowanie nie jest. Powieść Hammetta była przeniesiona na ekran niemalże 1:1, zaś Chandlera już nie bardzo. Po pierwsze wynika to ze stylu książek - Sokół nie jest aż tak zakręcony, zgadza się intryga jest zawiła i niezwykle ciekawa, ale nie aż tak wielopiętrowa i wielowątkowa jak w Głębokim śnie. Po drugie jest tam narracja trzecioosobowa, zaś u Chandlera pierwszoosobowa, co w przypadku filmu jest trudne do odwzorowania, więc Hawks nawet nie próbował. I chyba szkoda.
Dobrze więc - film Sokół stawiam na równi z książką, zaś z Głębokim snem jest nieco inaczej. Otóż scenariusz zbyt odbiega od pierwowzoru, to właściwie nieco inna intryga, może przesadzam, ale jest wiele istotnych zmian, a czytelnik książki momentami może się zadziwić i nie wiedzieć o co chodzi. Pewne zmiany są dobre, pewne niezbyt. Ogólnie po lekturze książki ma się lekki mętlik w głowie, ale wszystko jest dopięte na ostatni guzik, jasne i klarowne. Coś nie pasuje? Otwieramy wybrany rozdział i czytamy jeszcze raz i jest ok. Z filmem tak nie jest, on zostawia furtkę, inaczej - puste pole, które można sobie dowolnie wypełnić, bo w scenariuszu nie jest wszystko dopięte. Naprawdę zakręcona intryga i teraz pytanie czy odbierać to jako zaletę czy nieudolność scenarzystów? To kwestia indywidualnych preferencji, ja osobiście uwielbiam takie niedopięte scenariusze.
Humphrey zagrał genialnie, podobnie jak Bacall i ogólnie aktorsko nie mam nic do zarzucenia. Nieco nie podobały mi się scenerie w plenerze oraz strzelaniny/walki nieco sztywne, ale poza tym cudnie. Szczególnie dialogi wypadają genialnie, rozegrane po prostu mistrzowsko. Nic dziwnego, bo Bogart to klasa sama w sobie.
Teraz pointa - wolę Sokoła, zdecydowanie bardziej wolę Sokoła. Zarówno książkę jak i film. Obejrzeć oba to obowiązek każdego szanującego się kinomana, klasyka pełną parą i nic tego nie zmieni. Ile w tym zasługi Bogarta niech każdy oceni sam. Według mnie ktoś inny w tych rolach nie udźwignąłby tego z takim mistrzostwem jak Humphrey.
W książce Big Sleep gdy Marlowe spotyka się z córeczką generała mówi do niego, że jest wysoki, na co on, że to nie jego wina. W filmie, jako że Bogart jest średniego wzrostu, mówi ona, że nie jest zbyt wysoki, na co on, że starał się. Cudowna sprawa, oko puszczone w stronę czytelników, niezwykle mi się to spodobało.
Jeszcze coś: w książce na ostatniej scenie jest cudowny monolog Marlowe'a o "głębokim śnie". Szkoda, że nie udało się tego Hawksowi wrzucić do filmu, bo raz, że wyjaśnia to tytuł, a dwa byłoby cudnym zwieńczeniem tego dzieła, jak w Sokole, a tak mamy nieco bezpłciową pointę.