NimfomankaZastanawiałem się, czy pisać o obu filmach składających się na jeden tytuł z osobna, ze względu na wręcz biegunowo odległe wrażenia po projekcji. Jednak nie będę mocno się rozpisywał, więc opis będzie bardzo ogólny.
O ile pierwsza część jest mocno obiecująca, ma pewien przekaz i porusza intrygujące kwestie, tak drugi wolumin to kompletna jazda bez trzymanki i niestety nie dorasta do początków historii Joe. Cykl ogólnie rzecz biorąc jest irytujący, co stanowi zarazem największą rekomendację. Widz wystawiany jest na próbę własnych odczuć, subtelniej w pierwszej odsłonie i krzywdząco, wręcz obrażająco dla oglądającego w drugiej. Brak siły Antychrysta, którego czasami ciężko zdzierżyć, Nimfomanka na tym tle wydaje się mdła, ze względu na doprawiony Vol. I i wymieszany z kompletnie płytkim, bo stawiającym na proste szokowanie widza Vol. II. Vol. I zawiera warte zapamiętania sceny (i to wcale nie związane z aktem seksualnym), które gryzą kinomana w szyję i powodują uczucie konsternacji. Całość nie stanowi czystego porno, jak to wynika z mających sprzedać film trailerów, to bardziej podróż w głąb ludzkich słabości i opowieść o instynktach determinujących zachowanie, może też nie trafić w gusta, bo miejscami może wydać się przegadany i wręcz nudny, miejsce akcji spajającej wydarzenia jest bardzo kameralne i polega na konwersacji dwóch osób.
Sporo metafor, porównań, które mogą się podobać (głównie w pierwszym woluminie). Równocześnie jest to kino trudniejsze w odbiorze, niż obejrzany kiedyś przeze mnie hiszpański "Dziennik nimfomanki", który przy produkcji Von Triera wygląda, jak prosta obyczajówka z elementami łagodnej erotyki.
Ogólnie polecam, bo to niezłe kino, aktorsko i technicznie bez zarzutu, ciekawa i intrygująca puenta Vol. I, ale całościowo bez większego zachwytu, u samego Von Triera znajdziemy lepsze produkcje.
Casualties of WarObejrzane niegdyś w tv, co nietypowe, bo to dość brutalny jak na niedzielny wieczór film.
Historia wojenna o trudnych decyzjach, strachu i lojalności, która trzyma widza z niekłamanym zaciekawieniem. Udany obraz Briana DePalmy z młodymi, dopiero rozwijającymi swoje kariery aktorami. Zdziwiony początkowo obecnością Michaela J. Foxa niemalże prosto wyrwanego z jeansów znanej serii Zemeckisa, zostałem później zaskoczony jego poważną rolą, jako protagonisty historii osadzonej w realiach wietnamskiego konfliktu. Film na dzisiejsze standardy jest dość schematyczny i przewidywalny, aczkolwiek bardzo sprawnie zrealizowany, dosadny i realistyczny, bez sztucznych udziwnień. Opowieść skupia się na grzechu i winie oraz lawirowaniu w jej interpretacji przez bohaterów. Nie ma w sobie głębi Czasu Apokalipsy, to nie ten kaliber, ale to warta uważnego obejrzenia opowieść. Warta odnotowania rola Seana Penna.