Tak wyglądała moja postać:
Mąż to zacny, odważny, a i białogłowe za nim przepadają.
Pod koniec przygody, zmieniłem ową zbroję na znacznie lepszą (włączę grę, to przy okazji podam jej nazwę). Świetnie wyglądała - cała czarna. Oczywiście był to cały komplet.
"Heavy hitter", udało mi się wykonać wojownikiem - miecz dwuręczny z runami, odpowiednie talenty i sub boss, jako worek treningowy.
Co do samej pozycji - wspaniała to przygoda. I pomyśleć tylko, że czekała około siedem miesięcy na półce na swoją kolej. Niemniej, jak już się doń dorwałem, to grałem tylko w nią. Przejście jej zajęło mi ok. 44 godzin. Kolejne dziesięć poświęciłem na "Przebudzenie" (gorąco polecam). Wbrew obiegowej opinani, ostatni boss "Przebudzenia" nie był wcale taki banalny (przyrównując do Arcydemona).
Na szczególne uznanie zasługuje sfera audio. Jest fantastyczna. Momentami (zamek Redcliffe) przywołuje na myśl utwory z
Demon's Souls, a to największa niemal pochwała.
Bardzo podobała mi się także fabuła, jak i system walki. Szalenie grywalny to tytuł. Szkoda tylko, że oprawa graficzna tak szwankuje. Modele postaci są niczego sobie, areny zmagań także (za zdjęciach wyglądają zdecydowanie gorzej), lipne tekstury, które wyłaniają się na wielu przerywnikach, można przeboleć. Ale ta tragiczna animacja....
Swego czasu, jeden z kowali prosił mnie o smocze łuski. Miał z nich coś tam wymodzić. Zebrałem ich sporo, ubiłem nawet tego ogromnego smoka (matkę Morrigan oszczędziłem), jednak ta, statystykami i tak przebijała inne. Stąd do końca "Przebudzenia" podróżowałem w niej.