Nie ma miejsca na ryzykowne posunięcia i przeznaczanie wysokich kwot na stawianie kroków na niepewnym gruncie. I tu pojawia się „kickstarter”…
Pierwsza częścią Broken Sword zauroczyłem się z miejsca: widząc cudowne intro i pełną szczegółów rysowaną grafikę doświadczyłem prawdziwego „opadu szczeny”. Osiemnaście lat temu nie najlepiej radziłem sobie z angielskojęzyczną wersją gry, ale nawet mimo nieznajomości języka po prostu chciałem ją ukończyć. Od tamtej pory udało mi się przejść wszystkie części serii( oprócz nieoficjalnej „Broken Sword 2.5: The Return of the Templars”). Mamy końcówkę 2013 roku i ku mojemu zdziwieniu (i „wielkiej radości”) światło dzienne ujrzała 5 już część cyklu (będąca zarazem „epizodem pierwszym” nowej historii).
Gra szybko przechodzi do konkretów- po dość krótkim ( i niestety „jakoś takim” sztywnym) intrze wcielamy się w skórę jednej z dwóch głównych postaci i musimy rozwikłać zagadkę kradzieży i zabójstwa w sercu Paryża. Dwie poprzednie części gry były ukazane w pełnej trójwymiarowej grafice, co nie przypadło do gustu fanom serii-dlatego twórcy postanowili wykorzystać w The Serpent’s Curse rysowane tła i trójwymiarowe postacie, starając sie trafić tym samym w serca graczy. Niestety-samo wykonanie gry, jak i właśnie ikoniczny Paryż nie zachwycają. Tła nie mają już tego uroku i mimo dużej szczegółowości czegoś im brakuje, a same postacie ruszają się topornie i bez wyraz- czasem wydają gapić się tempo w przestrzeń z nic niewyrażającym grymasem na twarzy.
Akcja nabiera tempa aby już po chwili „przygnieść” nas pierwszymi na prawdę dziwnymi rozwiązaniami i suchymi żartami. Tendencja na „tanie chwyty” w trakcie gry jest na szczęście spadkowa, a w kilku momentach możemy poczuć się jak „prawdziwi detektywi”, ale ogółem po kilku godzinach rozgrywki pozostaje mi miks niedosytu i nieprzyjemnego posmaku. Cała mechanika gry jest wręcz łopatologicznie klasyczna z widoczną ikoną ekwipunku u dołu ekranu i menusami zapisu stanu u góry, które pojawiają się po najechaniu na nie myszką. W tym wydawało by się archaicznym wydaniu proste zabiegi stylistyczne doskonale pasowały by do umowności która sprawdzała się w latach 90, ale już nie tak bardzo dwie dekady później ( bo czy wyobraża sobie ktoś teraz grę TPP akcji bez systemu „osłon” ?). Poziom audio jest bardzo nierówny i przy pewnych dialogach postaci ma się wrażenie, że ktoś „włączył reklamy” bo poziom głośności wzrasta i opada bez jakiejkolwiek przyczyny- cały czas czułem się wyrywany ze świata gry. Muzyka na dłuższą metę potrafi męczyć- motywy przygrywane na pianinie skonstruowane są tak aby tworzyć nieskończoną pętle, w ramach jednej lokalizacji zatrzymanie się na dłużej może spowodować, że muzyka zacznie nam dokuczać (moja dziewczyna „kazała” założyć mi słuchawki-gdzie zazwyczaj syreny i odgłosy strzałów nie stanowią dla niej problemu).
Jak do tej pory nie wiele dobrego powiedziałem o przygodach Georga Stobbarta i Nicole Collard. Sam fakt ujrzenia tej dwójki w kolejnej odsłonie Broken Sword jest rzeczą pozytywną, ale cały gra przynosi nam jedno ogromne Déjà vu- mamy to do czynienia z historią, która w takiej czy innej formie jest kopią poprzednich rozwiązań … tylko bez templariuszy i strzępami dawnego uroku. Fabuła nie wciągnęła mnie na tyle, aby zapłacić pełną cenę za, w moim odbiorze, nie pełny produkt. Głosy w Internecie są mocno podzielone, ale nawet najstarsi wyjadacze wychowani na „Syberii” oraz ci którzy zaczynali od „beneath the steel sky” i „day of tentacle” chłodno oceniają tą produkcje. Mam wrażenie, że Revolution Software po sukcesie reedycji dwóch pierwszych części na różnych urządzeniach chciało trochę odbić się od dna, może nie żerując na nostalgii ale na pewno mocno się o nią podpierając. Ostatecznie dostajemy tytuł który nie jest ani odkrywczy, ani świeży i który ciężko tak naprawdę ocenić. Przy cenie 15 euro na steam nie mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim aby przekonali się o tym sami, a nawet zaprawieni w bojach miłośnicy serii nie znajdą w najnowszej części odrobiny „Magii” pierwowzoru. Ostatnią „kickstarterową” nadzieje pokładam w duchowym spadkobiercy The Neverhood, czyli „Armikrog”, licząc na dzieło najwyższych lotów z odrobiną nostalgii, a nowe Broken Sword dostaje ode mnie żółtą kartkę.
Komentarze
Nie za niska ta ocena kolego?
odpowiedzWypadkowa powinna być o szczebel wyżej. Ale oceny stopniowe są bardzo subiektywne, ciężko o inne rozwiązanie.
Z innej beczki.
Przypomina mi się recenzja "Unreal II: The Awakening" w CDAction, gdzie to gra dostała wtedy ocenę "6.5"- pod spodem napisane zostało coś w stylu "gdyby gra ta nosiła inny tytuł, dostała by pewnie ocenę 8"
Tak trochę jest z nowym Broken Swordem dla mnie. Gdyby np. takie City Interactive, lub inny wydawca, wypuściło by tą grę pod innym tytułem, dostała by plusa za "bycie bardzo podobną do broken sworda". Ma to sens ?
http://www.gamespot.com/reviews/broken-sword-5-the-serpent-s-curse-review/1900-6415597/
nie zgodze się z takim gamescorem , że "scenery" is "beautifle" ani też, że "Intriguing story complemented by interesting characters " bo historia wydaje się być troszeczkę z odzysku, a przez mocną sztywność i umowność niektórzy bohaterowie nie są "aż tak interesujący" :-)
Ale większość recenzji jest raczej przychylnych, nawet i bardzo:
http://www.metacritic.com/game/pc/broken-sword-5-the-serpents-curse
Są i użytkownicy którzy dali tej grze zero lub "1 na 10" ...
Pozdrawiam!
odpowiedzJa właśnie kupiłem tę gierkę i zamierzam się dobrze bawić:)
odpowiedzGierka słabiutka, grafika słabiutka, gameplay dla ubogich a historia totalnie wyjęta z dupy. Jak oni mogli to tak spieprzyć?
odpowiedzSam żeś jest słaby. Dla fanów Broken Sword to tytuł obowiązkowy, może troche słabszy od poprzedników, ale utrzymujący poziom. A ocena w tej recenzji mocno zaniżona. Mówi to fan serii!
odpowiedzOcena nie jest zaniżona, to jest zupełnie subiektywna opinia, średnia na Metascore to 6.8, a ocena użytkowników 8.1
Tak jak mówiłem, kolega "Filemon" się zastanawia jak można spieprzyć taki tytuł, a "Bobik" zastanawia jak można traktować tą grę inaczej niż "must have" :-)
odpowiedzDodaj nowy komentarz: