Mimo to, byłoby to mniejsze zło, ale nie przejdzie. Ludzie są równi i mają równe prawa (w teorii) bez względu na wykształcenie. Źle, że stare baby w radiu usłyszały "Głosuj na XYZ, to dobrzy ludzie, katolicy" i głosują na XYZ, nawet nie mając pojęcia o programie tej partii (lub jego braku). Inne ugrupowania to masoni rzecz jasna. Młodzi ludzie nie głosują, "bo po co?" i potem są dziwne rezultaty.
Sądzisz, że jedynie stare babcie głosują na partię X wierząc bezkrytycznie w ich ideologie? Tak nie jest. Wśród ludzi wykształconych również jest sporo osób, które nie zawracają sobie głowy jakąkolwiek dyskusją, a jedynie z klapkami na oczach słuchają się tej jedynej partii.
Nie mówiąc już o tym, że takiego pana magistra z wielkiego miasta nie obchodzi los polskich wsi i czy w ogóle coś się z nimi będzie działo. Dlaczego więc np. skazywałbyś rolników, by ich przedstawicieli wybierały osoby, którym na rolnikach w ogóle ie zależy?
Zresztą, problemem jest co innego - to, że ludziom po prostu się nie chce chodzić na wybory. To, że tak populistyczne bądź radykalne partie jak Samoobrona czy LPR w ogóle dostały się do sejmu jest wynikiem tego, że ich wyborcy poszli do urn, natomiast większość osób, którym ty dałbyś 3, 4pkt, wybory olała. Te wszystkie stare babcie namawiane przez pewnego "ojca" w Radiu idą do wyborów nawet, gdy pada deszcz, wieje wiatr, buty przemakają, a laska się gdzieś zgubiła. Taki ynteligent natomiast siedzi w domu i myśli sobie "e tam, mój głos i tak nic nie zmieni; idę se pooglądać TV/poszperać w Internecie/poczytać książkę/się przejść itp.". I to jest problem.
Gdyby wszystkie osoby mające prawo wyborcze w dniu wyborów ruszyły zadki i poszły do urn, zapewne sytuacja polityczna w tej chwili wyglądałaby inaczej - nawet przy obecnym demokratycznym prawie głosu.