Ciekawe czy ktoś to przeczyta?
Martin Eden (Jack London)
Martin Eden. Prosty żeglarz i robotnik. Przystojny, energiczny, dobrze zbudowany, z mnóstwem sił do życia. Ma dwadzieścia jeden lat a zwiedził już spory kawał świata. Przeżył przygody o których inni czytają jedynie w książkach. Brak mu co prawda ogłady osobistej, jest skory do bójek, a i wypić sobie lubi, ale nie można mu odmówić życiowego doświadczenia, które odcisnęło się na jego ciele w postaci licznych blizn. Coś go jednak odróżnia od przeciętnego członka klasy robotniczej. Nie jest wyedukowany, ale lubi czytać, a szczególnym uznaniem darzy poezję. Nie to jednak sprawia, że jest inny. To co go naprawdę odróżnia, to żar jaki bucha w jego oczach. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwej. Gdy postawi sobie coś za cel, to nic go nie zatrzyma przed jego osiągnięciem. Kim więc jest Martin Eden? Nadczłowiekiem.
Akcja utworu zostaje od razu wrzucona na głębokie wody. Eden wyświadczając przysługę Arturowi - mieszczaninowi z klasy wyższej - zostaje zaproszony na obiad. Jest to coś nowego w jego życiu. Pierwsze zetknięcie z burżuazją. Przyzwyczajony do życia w byle jakich warunkach, gdzie jedzenie służy tylko do zaspokajania głodu, a mieszkanie do przespania następnej nocy, nie wie jak się zachować. Kołnierz go dusi, zostawiając na szyi czerwone pręgi, czuje się niezgrabnie, a niezręcznie wypowiadane słowa ciążo mu niczym ołów. Z drugiej strony zachwyca go ład i porządek, piękne obrazy wiszące na ścianach, mądre książki leżące na stole. Czuje się jakby wszedł do innego świata. Lepszego świata.
Nieoczekiwanie poznaję siostrę Artura - niejaką Ruth - i niemal od razu się w niej zakochuje. Wcześniej lubił kobiety, ale traktował je raczej jako zabawę, jedną z ciekawostek i przyjemności tego świata. Ona jest jednak inna. Jej złociste włosy, nienaznaczona pracą blada cera, uosabiają anielskie piękno, którego nigdy w świecie nie widział. Jeszcze ten jej kwiecisty język, zupełnie inny od tego, który przyszło mu zwykle słyszeć, pełen gracji, harmonii i dostojności.
Wszystko w tym nowym świecie wydaje mu się takie piękne i doskonałe. Wszyscy są wobec siebie życzliwi - szczególnie wzrusza go czułe powitanie matki przez córkę. Nie to z czym on się zwykł spotykać, w jego świecie bowiem góruje prostactwo i grubiaństwo. Tutaj wszystko jest inne. No i jeszcze Ona, boski dar stworzenia. Czuje się taki nieokrzesany i głupi. Jak taka słodka istota mogłaby chcieć takiego gbura? - zastanawia się w duchu. A jednak kiełkuje mu w sercu płomyk nadziei. Jeśli weźmie się w garść, zacznie pracować nad samym sobą, czytać, uczyć się, to może istnieje szansa na odwzajemnienie jego uczucia. Wie, że ciężką pracą można zdziałać wiele, a on się ciężkiej pracy przecież nie boi. Jeśli przyjdzie mu spać cztery godziny dziennie, to trudno. Musi chociaż spróbować. Cel jest tego wart.
Niestety Eden nie wie, że powodem zaproszenia go na obiad, kierowała nie życzliwość i odwzajemnienie dobrej woli, a dwulicowość Artura, którego sam ratował gołymi pięściami. Został zaproszony tylko dla atrakcji, by ci "lepsi ludzie" mogli się w duchu pośmiać i zobaczyć jak zachowuje się zwierzę na wolności. Jednak ani oni, ani sam Eden nie spodziewali się drastycznego obrotu późniejszych spraw. Martin wiedziony miłością dostrzega sens swojego życia. Odkrywa, że dane mu jest zostać pisarzem. I to nie byle jakim! Przekonany o swych umiejętnościach chce zdobyć sławę, a literaturą zarabiać na życie swoje i ukochanej. W pełni przeświadczony o słuszności swojej wizji robi wszystko by osiągnąć cel. Nie wie tylko, że w prawdziwym życiu marzenia się tak łatwo nie spełniają...
Brzmi to wszystko jak tanie romansidło? Też tak z początku myślałem, choć nie mogę ukrywać, że zostałem gwałtownie wciągnięty w wir wydarzeń. Na szczęście myliłem się sromotnie. Miłość w
Martinie Edenie odgrywa ważną rolę, a nawet bardzo ważną, ale nie jest to wcale motyw przewodni. Jest to tylko jeden z całej gamy wątków umieszczonych tej bogatej powieści. Już prędzej poszukiwanie spełnienia literackiego i opis ciężkiego żywota pisarza przekonanego o swojej wartości można by za taki uznać, ale tu chyba nie o to chodzi. Liczy się nie tyle sama fabuła - choć nie można w tej kwestii nic zarzucić - co raczej zawarte w niej idee. A tych jest po prostu mnóstwo! By wymienić kilka poruszanych problemów: walka klas, sens dążenia do piękna, nietzscheańska idea nadczłowieka, wartość teorii ewolucji, siła sławy i pieniądza, istota miłości, redakcyjna obłuda, oraz wiele, wiele innych. Jak widzicie tematyka jest naprawdę spora.
A jak się ma do tego wszystkiego styl w jakim utwór został napisany? Oj, to jest ciężkie pytanie. Analizując na sucho nie ma tu nic nadzwyczajnego. Zwykłe, proste, niewyszukane opisy. Dialogi też raczej słabo rozbudowane, z nienaturalnie długimi monologami. Wydawałoby się, że w tej kwestii London nie zabłysnął. A jednak w praktyce sprawa ma się zupełnie inaczej! Już od pierwszych stron opowiadana historia wciąga jak bagno. Niemal każda strona jest jak płonący ogień! Książkę czyta się z wypiekami na twarzy. Losy głównego bohatera nie są nam obojętne. Z wielkimi emocjami śledziłem każdy jego wzlot i upadek. Zawrzeć tyle uczuć, przemyśleń i życiowej głębi w kilku prostych słowach, to rzecz wydawałoby się niemożliwa. Londonowi się to jednak udało, nawet jeśli na pierwszy rzut oka tego nie widać. Naprawdę jest to coś niesamowitego. Jestem pod wielkim wrażeniem tej pozornej sprzeczności. Po prostu chce się czytać, czytać i czytać. Dawno żadna książka mnie tak nie wciągnęła. A może i nigdy?
Gdybym miał polecić nieznanej osobie jedną, jedyną powieść, o jak największej wartości, to byłby to bezapelacyjnie
Martin Eden. Nie wiem czy jest to najlepsza książka jaką w życiu czytałem - na pewno jedna z najlepszych - ale jej przystępna analiza licznych kwestii o ponadczasowym przesłaniu sprawia, że można z niej wynieść ogromne pokłady życiowej mądrości.
Fakt, utwór nie zawsze trzyma równy poziom. Wiele rzeczy, z głównym bohaterem na czele zostało przerysowanych, nie do końca poprawnie odwzorowując rzeczywistość - no bo kto by przeżył śpiąc po dłuższy okres po 4 godziny, niemal nic nie jedząc i ciągle pracując? Umysł takiej osoby byłby kompletnie otępiały. Czy ta hiperbolizacja była zamierzona? Możliwe. W końcu skrajności najlepiej pokazują gdzie tak naprawdę tkwi problem.
A jaki płynie główny morał z tej powieści? Nietzsche głosił, że siłą i uporem, za sprawą swej "woli mocy" można osiągnąć wielkie rzeczy, a nawet dokonać niemożliwości. Nietzsche miał rację, ogromną determinacją można szybko sięgnąć szczytów. Ale na jak długo? Za jaką cenę? Zapomniał on bowiem o jednym. O szczęściu. Gdyż tylko drugi człowiek może być celem samym w sobie. Kto przeczyta
Martina Edena będzie wiedział co mam na myśli.
10/10