Żeby usłyszeć od naszego wspaniałego tolerancyjnego społeczeństwa, że jest ofermą, "bo nie wychodzi z domu"?
Poza pracą to w sumie rzadko wychodzę z domu bo mi się nie chce
Do tego dochodzi jeszcze świadomość - ludzie czują się źle, ale nie wiedzą dlaczego.
Ja wiem! W dupach się wszystkim poprzewracało!
Tak na poważnie to z własnych obserwacji wnioskuję, że społeczeństwo jest zbyt rozwarstwione, a konsumpcjonizm odgrywa zbyt ważną rolę. Ludzie mimo, że mają co jeść, mają Internet, telewizję i od cholery dóbr, narzekają bo sąsiad ma lepszy samochód, a ja przecież też bym chciał mieć taki. Nie potrafimy doceniać tego co mamy, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Widzimy, że inni mają, to czemu ja też nie mogę mieć?
Marks dobrze przewidywał, że nie jest ważne co mam, ale co mam w porównaniu do innych.
Można też być samotnym mając kolegów. Spowodowane jest to brakiem tolerancji i zrozumienia czy zainteresowania uczuciami, a także problemami takiej osoby.
Tu jak najbardziej się zgadzam. Uczucia może i są okazywane i to nawet dosyć często, ale tylko uczucia powierzchowne. Do prawdziwych problemów mało kto chce się przyznawać. Kłopot z wyrażaniem uczuć widać chociażby w ograniczaniu słownictwa - facetowi nie wypada nazwać dobrego kumpla przyjacielem, bo może zostać uznany za pedzia (a przynajmniej taka panuje w powietrzu atmosfera, bo raczej mało kto rzeczywiście by o tym pomyślał). Ja jak mam okazję staram się szczerze okazywać uczucia, ale oczywiście różnie z tym bywa.
Nie uważam też, aby żądanie od państwa żeby zadbało o swoich obywateli było utopijnym myśleniem. Jest to ich zasrany obowiązek tych u góry, aby zadbać o odpowiednią gospodarkę, odpowiedni system edukacji i lekarski, słowem takie warunki, które pozwolą się społeczeństwu rozwijać i żyć w dostatku.
Niby tak, ale każdy wie jak jest.
Trudno mieć dzieci ze względu na finanse.
To jest akurat silnie powiązane z konsumpcjonizmem. Nie jest dzisiaj problemem utrzymać rodzinę i np. 2-3 dzieci, ale ich wychowanie nakłada na nas mnóstwo ograniczeń - zarówno czasowych, jak i finansowych (albo dziecko, albo nowy samochód). Zauważmy, że często rodziny patologiczne mają więcej, niż czwórkę dzieci i jakoś dają radę wyżyć, ale reszta się sypie, bo mamy do czynienia z konfliktem interesów. Kiedyś to dzieci były dobrem, dzisiaj ich miejsce zajęły rozrywki i kariera (Też chcę mieć coś z życia!).
Coś musi być odpowiedzialne za to, co teraz się dzieje. I nie wierzę, że jest to problem natury organizacyjnej.
No ale to oznacza tak naprawdę nowy temat
Tu faktycznie byłaby potrzebna baaaaarrrdzo długa dyskusja
W skrócie można za to obarczyć kapitalizm. Problem jednak w tym, że kapitalizm ma też dużo plusów. Ogólnie to uważam, że o ile część rzeczy dzisiaj jest faktycznie do kitu, to inna ma się dużo lepiej niż kiedyś (wiem brzmi banalnie
). Ludzie może zawsze muszą mniej lub bardziej narzekać i nigdy nie osiągną pełni szczęścia. To co dzisiaj traktujemy neutralnie, kiedyś było najbardziej pożądanym dobrem i odwrotnie. Rezygnując z jednej rzeczy paradoksalnie musimy zrezygnować z drugiej. Żyjemy w czasach w których mogłoby się wydawać, że mamy wszystko, a jednak gdzieś coś nie pasuje, chcielibyśmy więcej i lepiej. Uważam, że jesteśmy jeszcze na zbyt niskim poziomie ewolucji społecznej - chociaż wydaje nam się, iż dotarliśmy do jej szczytu (koniec historii i te sprawy). Myślę też, że kiedyś będzie naprawdę nieźle to wszystko rozwiązane, ale nie wiem czy za naszego życia się doczekamy.
Jeśli miałbym głosić postulat do narodu, to radziłbym umiarkowanie racjonalnego myślenia. Nie podejmowanie działań na hop-siup, a w miarę spokojne rozważanie: Czego to ja naprawdę chcę? i Co mi tak naprawdę potrzeba do szczęścia? Dzisiaj jest za dużo praktyki a za mało teorii, a te dwa elementy powinny być w harmonii.