Obejrzałem Hobbita: Bitwę Pięciu Armii i muszę przyznać, że jestem lekko wkur**ony i zawiedziony. Aby opisać dlaczego, musiałbym używać grubych spoilerów, które latałyby, jak szalone, więc na razie sobie podaruję i może później do tego wrócę.
Co mogę napisać, to na pewno fakt, że jako zamknięcie trylogii ostatni Hobbit nawet nie stoi dwa szeregi za Powrotem Króla.
Pomimo długiej projekcji jest mnóstwo postaci, które zostały potraktowane po macoszemu, wątki powciskane na siłę (dodatkowo pourywane), niektóre sceny tak miałkie i dialogi tak trywialne, że wypadałoby tylko roześmiać się głośno w kierunku ekranu.
Film nie jest zły, ma swoje ewidentnie dobre momenty, Martin Freeman w roli Bilbo to jedna z najlepszych decyzji castingowych (w jednej kluczowej scenie pozamiatał), zawsze to kolejne prawie 3 godziny w Śródziemiu i widz wsiąka, jednak po tym, co zobaczyłem liczę mocno na krążki z edycją rozszerzoną o co najmniej pół godziny, z godnym potraktowaniem urwanych wątków, jak i zakończeniem.
Od technicznej strony jakoś drażnił mnie ten "pastelowy" filtr obrazu, który w poprzednich filmach chyba nie był aż tak widoczny/narzucający się oraz oparcie większości scen akcji na CGI, co zapewne sprzyjało widowiskowości, ale poczucia dystansu w stylu "oglądania cinematica do jakiejś gierki" nie zatarło nawet na minutę.
Z innych klimatów obejrzałem ostatnio "Layer Cake", który ponoć zapewnił Craigowi miejsce na szczycie listy kandydatów do roli Bonda. Oczywiście to nie usprawiedliwienie podsumowującej rekomendacji, a jedynie ciekawostka, bo jednak dość daleko odtwarzanej przez Daniela postaci do Agenta Jej Królewskiej Mości.
Angielski kryminał, który pierwotnie miał wylądować w rękach Guya Ritchiego, zamykając swoistą trylogię w ślad za "Porachunkami" i "Przekrętem". Myślę, że oddanie reżyserskiego stołka wyszło na dobre, bo "Layer Cake" nie będąc zmontowanym w urywanych i efektownych kadrach, mając mniej humoru typowego dla filmów Ritchiego, wyróżniając się ogólnie poważniejszym tonem, a przy tym będąc sprawnie opowiedzianym ma własny charakter, będąc przy tym doprawionym o tę drobną nutkę stylu z obrazów Guya. Polecam.