Recenzja

Recenzja Call of Duty: Black Ops 7. AI i twarde narkotyki

Call of Duty: Black Ops 7 nie zostało pozytywnie przyjęte przez graczy i nie ma się czemu dziwić, ale czy faktycznie jest tak kiepsko?

Jeśli czytaliście moje wrażenia z bety tejże produkcji, to wiecie, że nie byłem przesadnie zachwycony tym, co zostało nam przygotowane. Niemniej w becie nie mieliśmy dostępu do wszystkiego, co ma oferować najnowsze Call of Duty: Black Ops 7. Stwierdziłem więc, że dam temu tytułowi możliwość ponownego zaskoczenia mojej skromnej osoby i zgłosiłem chęć sprawdzenia pełnej wersji.

Przed wami prezentuję więc swoje wrażenia z ogrywania tej produkcji, w której to Menendez powraca, ale tak nie do końca, ale za to znowu nawiedza Masona juniora. Czy pełny dostęp do tytułu zmienił moje podejście? Jeśli tak, to na lepsze, czy na gorsze i dlaczego? Czy najnowszy CoD ma w ogóle szansę w starciu z Battlefield 6 ? Na te i inne pytania mam nadzieję odpowiedzieć w niniejszym tekście.

Podsumowanie informacji o grze

Czyli kto jest kim, co wydał, na co, w jakich edycjach i za ile – takie najważniejsze dane, które będą interesującym punktem zaczepienia. Nie ma co więc przedłużać tego fragmentu, zachęcam do zapoznania się z podstawowymi informacjami o recenzowanej produkcji. Szczególnie sugeruję zwrócić uwagę na cenę, która jest skrajnie nieadekwatna, ale do tego przejdziemy w dalszej części tekstu.

  • Tytuł: Call of Duty: Black Ops 7
  • Data wydania: 14.11.2025
  • Producent: Treyarch, Raven Software, Beenox, High Moon Studios, Sledgehammer Games, Infinity Ward, Activision Shanghai, Demonware
  • Wydawca: Activision
  • Dostępne na: PC, Xbox, PlayStation
  • Dostępne edycje: Standardowa, Skarbca
  • Cena: 349 złotych (Standardowa), 479 złotych (Skarbca)
  • Dodatki w Edycji Skarbca: Czarna komórka (1 Sezon); Karnet Bojowy, pominięcie 20 poziomów, 1100 pkt. CoD i inne przedmioty; 4 skórki Operatorów; 5 arcybroni; 8 ultrarzadkich Gobblegum w trybie Zombie; żeton trwałego odblokowania do Black Ops 7; kamuflaż broni Przejęcie Gildii

Platforma sprzętowa

Czyli z czego skorzystałem, aby zrecenzować ten tytuł, który ewidentnie nie powalczy w kategorii gry roku, chociaż gdyby złote maliny miały swojego gamingowego odpowiednika, to produkcja ta byłaby faworytem. No dobrze, ale nie przedłużając, tak prezentuje się moja platforma testowa;

  • Procesor: Intel Core i7-11700F
  • Karta graficzna: Gigabyte GeForce RTX 4070
  • RAM: 4x 16 GB, Kingson Fury Renegade RGB 3600 MT/s TV
  • Dysk 1: XPG Gammix S11 Pro (512 GB)
  • Dysk 2: Seagate FireCuda Gaming HDD (2 TB)
  • Monitor: Evnia 27M2N3800A
  • Klawiatura: Dark Project Fuji 2
  • Mysz: Turtle Beach Kone XP Air
  • Kontroler: Razer Wolverine V3 Pro

A tak prezentują się oficjalne wymagania systemowe, które według twórców będą wystarczające do odpalenia tego wybitnego dzieła:

ChatGPT, napisz mi scenariusz…

Jak wiadomo, (prawie) każdy Black Ops składa się z trzech osobnych trybów – kampanii, wieloosobowego oraz zombie. Dlatego też uznałem, że każdej z tych sekcji poświęcę osobny punkt i osobną ocenę, a ostateczny wynik będzie wyciągnięciem ich średniej. Moim zdaniem tylko taka opcja ma sens, jeżeli chcę uniknąć pisania trzech osobnych tekstów o tej samej grze.

No i w przypadku kampanii… cóż, wszyscy wiedzieliśmy, że nie będzie najlepiej, ale poziom żenady, dna oraz idiotycznego kierunku fabularnego wybił poza skalę. Ta kampania nie jest dnem, przykrytym toną mułu, w najciemniejszym miejscu oceanu rozgrywkowej tragedii. Jej poziom puka od spodu, a i tak to stwierdzenie zdaje się zbyt pozytywnym ocenieniem tego, co zaserwowano graczom.

Jeżeli jesteś jedną z tych osób, które kupują Call of Duty tylko dla kampanii, to w tym roku omijaj tę odsłonę szerokim łukiem. Historia jest absurdalnie idiotyczna, a prowadzenie narracji żenujące, tak samo, jak odwiedzane przez nas lokacje i to, jak do nich trafiamy. Praktycznie całość przypomina ostry zjazd narkotykowy, podczas którego scenarzysta próbował spiąć wszystkie elementy z poprzednich części w całość, przy okazji inspirując się soulsową walką z gargantuicznymi bossami.

To, czego jesteśmy świadkami, absolutnie nie trzyma się kupy – ja rozumiem, że bohaterowie zostali wystawieni na działanie gazu, ale on miał ich zabić. Spowodować agresję i omamy, a zamiast tego dostajemy mokry sen ćpuna, który sili się na bycie poważną historią oraz próbuje pokazać nam walkę z traumą przeszłości. Tyle tylko, że robi to w tak nieudolny sposób, że zamiast odczuwać jakąkolwiek sympatię do członków oddziału Widmo 1 JSOC, odczuwamy co najwyżej frustrację.

Misje składają się po połowie albo z zadań osadzonych w rzeczywistości i halucynacji, albo z samych halucynacji, z jednym wyjątkiem, w postaci misji w pełni w rzeczywistości. Nie ukrywam, że była ona najlepsza, spośród wszystkich 11 nieporozumień, które z jakiegoś powodu nieironicznie zostały nazwane kampanią. Całą resztę, włącznie z Frankiem Woodsem zmienionym w kwiatek… a zresztą, nie ma co strzępić ryja.

Absurdalne moim zdaniem jest również wrzucenie graczy na mapę Avalonu, czyli miejsca operacji Gildii (antagoniści w tej serii), której bliżej do mapy z Warzone, niż czegokolwiek innego. Twórcy nawet nie próbują udawać, że ta kampania powstała z myślą o grze solo i można ją przejść ze znajomymi. Żeby unaocznić poziom żenady, pozwolę sobie stwierdzić, że o niebo lepszą historię znajdziemy w Call of Duty: Black Ops IV (tak, to ten bez kampanii).

To tak naprawdę pełnoprawny tryb PvE, przeznaczony dla wielu graczy – co ma sens, bo zgrana paczka będzie się dobrze bawić nawet przy największym smrodzie. Jeśli nie wierzysz, to mam dla ciebie jeszcze garść informacji, które prawdopodobnie zrujnują twe płonne nadzieje o tym, że ta gra może nie jest aż taka zła.

Kampania w Black Ops 7 nie przewiduje włączenia pauzy, nawet jeśli jesteś jedynym graczem w lobby, nie ma również opcji zapisu, więc jeśli wywali Ci prąd lub rozłączy z serwerem pod koniec misji, to musisz ją robić od nowa, a dodatkowo gra może Cię wyrzucić za brak aktywności do menu głównego. Ach i po starcie pierwszej misji nie ma ekranu, który pyta o preferowany przez nas poziom trudności. Przypominam, że cały czas piszę WYŁĄCZNIE o kampanii i WYŁĄCZNIE z perspektywy osoby, która grała w to samotnie.

Solo nie towarzyszą nam również żadne sprzymierzone boty, nie licząc tych przyzwanych specjalnym typem granatu – nie pytaj. AI przeciwników jest skrajnie tępe, żołnierze Gildii oraz inne stworzenia potrafią biec na pałę przed siebie, żeby być na 2 do 3 metrów od naszej postaci, po czym zrobić w tył zwrot i szukać osłony. No dobrze, a co się stanie, jeżeli zginiemy podczas misji w grze solowej?

Dostajemy możliwość resuscytacji siebie samego, z tym że w najgłupszy możliwy sposób, jako że jak padniemy, to przeciwnicy nagle nas nie widzą. Możemy na spokojnie wymordować wszystkich agresorów wokół, przy pomocy ataku wręcz, jako że pistolet ma ograniczoną liczbę nabojów, po czym się reanimować. Tak, mamy na tyle czasu, zanim dojdzie do wykrwawienia naszej postaci.

Pisałbym więcej na ten temat, ale zwyczajnie szkoda mi czasu, jako że kampania kooperacyjna – tak, to jest oficjalny tytuł tego trybu – jest zwyczajnie żałosnym, zrobionym na odwal się doświadczeniem. Włącznie z wprost wyjętymi z pierwszego Black Opsa elementami fabularnymi, ale tego nawet nie chce mi się komentować, bo napisanie, że jest to tzw. lazy writing, byłby ogromną pochwałą, na którą tryb ten nie zasługuje.

Do tej pory byłem zdania, że najgorszą kampanię miał Black Ops III, jednak przy Black Ops 7 starsza część jawi się, jako jedyny słuszny kandydat do tytułu Gry Roku. Ba, to było najdłuższe 11 misji mojego życia, w pewnym momencie chciałem to przerwać i wyłączyć, bo wiedziałem już, że nic dobrego mnie nie czeka. No dobrze, ale może teraz dla odmiany napiszę o kampanii coś pozytywnego?

Na pewno na plus należy zaliczyć fakt, że nasz czas w tym trybie nie jest AŻ TAKIM marnotrawstwem, jako że wszystko, co zrobimy, nabija nam poziom. Po ukończeniu kampanii mogłem pochwalić się 32. poziomem i miałem odblokowaną pokaźną kolekcję broni i atutów, które przydały się w trybie multiplayer. Tryb ten ma też wyzwania, po których realizacji odblokowujemy różnorakie nagrody.

Wśród nich są wizytówki, które – jak zresztą zauważył także Libra – wyglądają, jak wygenerowane przy pomocy sztucznej inteligencji, z włączonym filtrem Ghibli. No i tak naprawdę to tyle, co dobrego o kampanii mogę napisać, więc przejdźmy do oceny tego segmentu. Biorąc poprawkę na cały powyższy rant, najchętniej przyznałbym ocenę ujemną, ale nie mogę zignorować faktu, że mimo wszystko ten tryb nie jest TOTALNĄ stratą czasu.

Dlatego też kampania dostaje ode mnie hojne 2/10, choć mam wrażenie, że i tak jest to cholernie zawyżona nota. No dobrze, ale dość o tym koszmarze, przejdźmy do trybów, po które sięga znacznie więcej graczy i które od zawsze były popularne. Przed wydaniem ostatecznego werdyktu muszę jeszcze bowiem napisać co nieco o trybie Multiplayer i Zombie!

Pamiętacie, co napisałem o multi po becie?

Jeśli nie, to zachęcam do przeczytania całego tekstu, a jeżeli bardzo by Wam się nie chciało, to w ogólnym rozrachunku stwierdziłem, że nie ma tutaj w zasadzie niczego nowego. To wciąż mokry sen o byciu jednoosobową armią, mieleniu zastępy przeciwników i pokazywaniu się w rankingowej topce po każdym meczu. Słowem, wynik drużynowy nie jest ważny i choć pracujemy na niego wspólnie, tak każdy sobie rzepkę skrobie, jak mawia stare porzekadło.

Obecnie – czyli jeszcze przed startem pierwszego sezonu – mamy do czynienia z szesnastoma mapami (z czego trzy były już w Black Ops II), dla 12 graczy, w formacie 6 vs 6 oraz dwiema 20 vs 20. Jeśli chodzi o tryby gry, to jest dość standardowo: deathmatch, deathmatch drużynowy, zabójstwo potwierdzone, dominacja, umocniony punkt i przeciążenie. Są jednak dwa tryby, które można uznać za nieco bardziej intrygujące.

Mowa o trwającej po 45 sekund na rundę strzelaninie, która jest rozgrywana w formacie 2 vs 2 i w ramach której klasy są odgórnie przydzielone. Zadaniem graczy jest wyeliminowanie przeciwnej drużyny i wszyscy mają dokładnie te same narzędzia, aby sprostać zadaniu. Jednocześnie leczenie i odradzanie jest wyłączone, więc każdy ma tylko jedną szansę, żeby zabłysnąć lub spłonąć ze wstydu.

Drugi tryb jest natomiast całkowitym przeciwieństwem poprzedniego, jako że mowa o masywnym (jak na standardy Call of Duty) serwerze na 40 graczy, po 20 na drużynę. Mecz trwa do 15 minut lub osiągnięcia bodajże 1000 punktów – nie jestem pewien, jako że w moich grach każdorazowo wcześniej się kończył czas, niż osiągany był limit punktów. Punkty osiąga się poprzez realizację celów dostępnych na mapie, ale nie ekscytujcie się zbytnio, bo te są proste.

Mowa bowiem o rzeczach pokroju zajęcia strefy lub przejęcia laptopa i chronienia go podczas wysyłki danych – za ten cel są w ogóle dodatkowe punkty. Z tego, co zauważyłem, to na mapie przeważnie dostępne są trzy cele jednocześnie, więc ciężko o szturmowanie całym oddziałem jednego miejsca. Same mapy są średniej wielkości, jednak zresztą wyciągnięta wprost z tej pożal się Boże kampanii – bo i po co marnować assety?

Reszta map faktycznie wydaje się nowa, chociaż osobiście miałem nieodparte wrażenie, że część z nich była PRZYNAJMNIEJ mocno zainspirowana tym, co widzieliśmy w poprzednich częściach. Dostrzegłem podobieństwa w kilku miejscach z mapami znanymi z Ghosts, a także różnymi częściami Black Ops. Czy to było intencjonalne? Nie wiem, ale biorąc poprawkę na to, że duża część nowej zawartości, która dostępna będzie w pierwszym sezonie, jest zasadniczo wrzuceniem starych map do nowej gry, to mam pewne podejrzenia.

Znacznie lepiej jest pod kątem wyboru klas, jako że to menu faktycznie daje nam spore pole do popisu, jeśli chodzi o stworzenie własnego zestawu bojowego. Do wyboru gracze mają 23 bronie główne, pięć dodatkowych oraz dwie do walki wręcz (liczone jako osobna broń, a nie dodatkowa). Ponadto mamy możliwość wyboru po jednej sztuce, spośród; dziewięciu Dzikich Kart, dziesięciu ulepszeń polowych, dziewięciu dodatków taktycznych oraz ośmiu ofensywnych.

Mało? Nie ma sprawy, do klasy możemy jeszcze dobrać trzy atuty, a tych jest po siedem w pierwszej i trzeciej kategorii oraz osiem w drugiej. Nasz wybór z kolei determinuje przyznaną nam przez system specjalność bojową, spośród sześciu – no, w zasadzie siedmiu, bo brak specjalności też jest opcją – dostępnych. Jest to ciekawe i faktycznie wpływa na rozgrywkę, ale moim zdaniem ten system jest nieco przekombinowany.

To nie gra RPG, w której tworzymy własną postać od zera i sprawdzamy miliony różnych buildów, żeby wybrać ten najlepszy do walki z ostatnim bossem. To szybka gra akcji, której jedynym zadaniem jest sprawić, żebyśmy się przesadnie nie nudzili w czasie, w którym w nią gramy. Szczególnie że jesteśmy ograniczeni pod kątem dostosowania faktycznych postaci, jako że wciąż korzystamy z predefiniowanych operatorów, do których możemy co najwyżej wybierać skórki.

Ach, właśnie – w swoich wrażeniach z Bety napisałem, że walczą ze sobą faktyczni żołnierze, bez dodatkowych, niezbyt pasujących designem postaci. Zgodnie z moimi przewidywaniami obecnie obok Richtofena z trybu Zombie może biec T.E.D.D. (kierowca autobusu z trybu Tranzit w Black Ops II), Reaper z Black Ops III oraz inne fikuśne postaci. Cóż, czekam z niecierpliwością na kolejną Nicki Minaj czy inną idolkę nastolatków, gotowych wydać hajs rodziców na bezwartościowe skórki.

Personalizacja broni natomiast pozostała taka sama, czyli dalej mamy różne kamuflaże, odblokowywane w zależności od liczby ustrzelonych wrogów lub od statusu wykonania jakiegoś wyzwania. Są też zawieszki, naklejki i zmienny wzór red dota w celownikach, ale to już znamy z poprzednich części i ciężko o nowe wzory – niemal wszystko już po prostu było.

Na plus rzecz jasna fakt, że dodatki do broni lub zmiany w postaci lufy, kolby czy uchwytu, faktycznie wpływają na wygląd pukawek i rzeczywiście również zmieniają jej zachowanie. Nie jakoś drastycznie, ale wystarczająco mocno, żeby tę różnicę odczuć, jeżeli przyzwyczaimy się do konkretnej giwery. Od zawsze byłem zwolennikiem takiego podejścia do customizacji broni w grach i tutaj muszę wprost napisać, że pod tym kątem Call of Duty: Black Ops 7 po prostu dowozi.

Ogólnie w tryb dla wielu graczy gra się dobrze, ale po prostu to po raz kolejny to samo, bez większych zmian i chyba właśnie tego oczekują gracze, decydujący się na ten tytuł. To marzenie o byciu najlepszym, chodzącym wcieleniem destrukcji i zwyciężaniu w pojedynkę, w oddziale złożonym z indywidualistów, gdzie nikt nie musi, a nawet nie chce, zwracać uwagi na potrzeby całej drużyny. Najważniejszy jest wynik gracza i jego KDA, a cała reszta nikogo nie obchodzi.

Zabrakło trybów imprezowych, w postaci kijów i kamieni, jednego w komorze, czy nawet mojej ukochanej zabawy bronią, w które zagrywałem się na potęgę w Black Ops II. Próżno szukać też tutaj możliwości gry z botami, która stanowiła wspaniałą możliwość przetestowania różnych broni w akcji, znacznie lepszą, niż dostępna tutaj strzelnica. Mapy także wydają się znajome, choć starają się uchodzić za nowe i wcześniej niespotykane.

Podtrzymuję swoje stanowisko z Bety, że na dłuższą metę tutaj po prostu wieje nudą, bo twórcy idą w sprawdzone tryby, które już wcześniej były dostępne w tej czy innej odsłonie. Brakuje powiewu świeżości, brakuje nowych, odważnych opcji gry i wariacja trybów Strzelec Wyborowy i Jednego w Komorze, w połączeniu z kopią z kategorii „żeby facetka się nie skapnęła” trybu Wojna z Call of Duty: Mobile tego nie zmieni.

Jeszcze jedna kwestia, dotycząca SBMM , który to miał zostać wyłączony i faktycznie, gra informuje, że umiejętności graczy są w minimalnym stopniu brane pod uwagę podczas matchmakingu. Zdarza tak, że idzie nam całkiem nieźle, a innym dość tragicznie, więc chyba działa. Niemniej wciąż bym wolał pełną losowość niż „minimalny” wkład, bo to wciąż ten sam system, tylko zapewne nieco (przynajmniej według oficjalnych informacji), ograniczony.

Dlatego też, w głównej mierze przez wzgląd na ewidentne braki, nie mogę dać temu trybowi więcej, niż 6/10. Gra się dobrze, mecze są znajdowane szybko, a możliwość dostosowania klas i broni robi naprawdę kolosalne wrażenie. Jednak niemożność gry przeciwko botom, ograniczona oraz powtarzalna liczba trybów gry i mapy, które zdają się znajome, mocno zaniżają finalną notę.

Stop! Zombie time

W tej instancji Czarnych Operacji tryb, w którym odsyłamy z powrotem w zaświaty przybyszów zza płyty grobowej, jest dość skromny. Mamy tutaj na start do czynienia z trzema mapami – znaną z Bety Farmą Vandornów, która jest reworkiem tego, co pojawiło się już w Black Ops II, fabularną „Prochy Potępionych” vel „Ashes of the Damned” oraz nową iteracją Operacji Sztywniak.

Na temat mechaniki nie ma się co za bardzo rozwodzić, bo nie jest to nic nowego, ponownie możemy dostosować wyposażenie oraz wybrać jednego z operatorów. Wybór jednej z ośmiu postaci związanych z trybem Zombie pozwoli nam zarówno na wysłuchanie specjalnych dialogów, jak i wykonanie Easter Egga (swoistej kampanii w trybie zombie). Kontynuujemy tutaj linię czasową Mrocznego Eteru – nie doszło do zakończenia tej sagi i rozpoczęcia nowej.

Wraca zarówno ekipa Edwarda Richtofena (Ultimis), jak i zespół pod wodzą Grigoriego Weavera, którzy łączą siły, aby przeciwstawić się nowemu głównemu złemu, który zabrał dusze naszych bohaterów. Wykonanie Easter Egga zwraca dwie dusze – po jednej do ekipy Ultimisów i grupy Requiem. Można więc założyć, że będziemy mieli do czynienia z czterema mapami fabularnymi w sumie, aby wszystkie postacie odzyskały to, co zostało im skradzione.

Sama mapa jest zlepkiem innych lokalizacji, niektórych znanych z Zombie, innych znanych z trybu multiplayer w poprzednich odsłonach. Innymi słowy, znane z Black Ops III Revelations komuś spodobało się do tego stopnia, że aż postanowił(-a?) wstawić mapę w takiej koncepcji i tutaj. Dalej mamy do czynienia z zagadkami, na które mało kto jest w stanie wpaść, ale wraz ze startem pierwszego sezonu ma wejść tryb, który poprowadzi graczy przez Easter Egga.

Mapa przypomina jednak nieco znany z Black Ops II tryb Tranzit, przez wzgląd na fakt, że również przejeżdżamy między wspomnianymi lokacjami przez mgłę. T.E.D.D. nie jest już jednak kierowcą, a swego rodzaju operatorem pickupa, znanego jako Ol' Tessie lub po polsku Poczciwa Tereska. Odpowiada za jej naprawę oraz za komentowanie umiejętności prowadzenia pojazdów przez gracza, bo tak, to my prowadzimy pojazd.

Koncepcja interesująca, ale model jazdy jest toporny niesamowicie i czuć, że nie przywiązano do niego specjalnej wagi. Nie jest aż tak tragicznie, jak ze znanym z Mass Effect Mako, czy Hammerheadem, ale naprawdę niewiele brakuje. Pojazd możemy rzecz jasna ulepszać, wyposażając go, chociażby w takie elementy, jak Pack’a’Punch, czy truchło trójgłowego stwora, strzelającego laserami. Nie pytaj.

Są również specjalni przeciwnicy, w postaci znanego z Bety miśka oblepionego pomarańczową mazią oraz nowego typu Panzer Soldata, tutaj nazwanego UBER Klaus – i tak, jest potrzebny do EE. Z tym drugim spotkałem się na farmie Vandorn, starając się zrobić kilka kroków Easter Egga na 13. rundzie i trochę dostałem na pysk, co jednak okazało się pouczającym doświadczeniem. Dowiedziałem się bowiem o istnieniu animacji zgonu, której w żadnej wcześniejszej części nie odnotowałem.

Zombiaki dobierają się do naszego bohatera i widzimy jak ten po krótkiej i średnio udanej obronie, żegna się z twarzą, którą chętnie pałaszują nasi gnijący przyjaciele. Albo inny widok, jako że animacja jest zależna od tego, gdzie zginiemy oraz co odpowiada za nasz zgon.

Za to muszę przyznać naprawdę duży plus, bo faktycznie brakowało mi czegoś tego typu przy okazji grania w dotychczasowe produkcje, nawet jeśli o tym nie wiedziałem. Śmierć gracza kończyła grę, poprzez odpalenie animacji końcowej mapy wraz z odpowiednią nutą i wyświetlając zdobyty wynik. Nie było jednak pokazania ostatnich, desperackich wręcz podrygów bohatera, którym graliśmy, co zostało jednak naprawione w tej części.

Jeszcze akapit poświęcę głównemu antagoniście tego trybu, który przedstawia się jako Naczelnik i pisząc wprost, dla mnie mógłby nie istnieć. Nie ma nawet podjazdu do faktycznego naczelnika, jakim był Brutus znany z mapy osadzonej w Alcatraz, a jego komentarze nie są ani zabawne, ani wyszukane, ma zaledwie kilka lepszych. On po prostu jest głosem Prochów Potępionych, ale nijak nie zapada w pamięć i równie dobrze mogłoby go nie być, a raczej nie tak powinno się pisać głównych złych w historii…

Na temat Farmy Vandornów nie ma się w sumie co rozwodzić, jako że sporo o niej napisałem przy okazji bety i zwyczajnie nic się nie zmieniło. To mapa, która jest dostępna zarówno osobno, jak i jako część Prochów Potępionych i najpewniej cała reszta zlepków również zostanie wyciągnięta, jako osobne mapy. Treyarch będzie udawał, że to nowe miejscówki, wypuszczając nam tak naprawdę poszatkowaną mapę fabularną do zabawy bez Easter Eggów.

Przejdźmy więc do Operacji Sztywniak 4, która dla mnie jest sporym zaskoczeniem i to całkiem pozytywnym, nawet pomimo faktu, że nie jestem fanem podejścia do Zombie w trybie arcade. Znowu mamy do czynienia z ratowaniem kurczaka z rąk goryla, który tym razem został wyposażony w Ray Guna. Ponownie mamy do przejścia horrendalnie długą drogę, póki nie uratujemy naszej kurzej miłości, choć tym razem nie wcielamy się w bezimiennego mięśniaka.

Gramy wybranym przez nas specjalistą, co moim zdaniem kompletnie psuje klimat tego trybu, bo Richtofen wygadujący kwestie, które z jego ust nie mają sensu, nieco niszczą zabawę. Wracając jednak do samego trybu, ponownie mamy odgórny widok, który możemy przełączać oraz specjalny perk, który zapewnia nam widok pierwszoosobowy. Do tego różne bronie, power-upy i zbieranie złota, diamentów, a także innych świecidełek, co nabija nam wynik.

Jeśli przepadaliście za Operacją Sztywniak, to ponownie będziecie bawić się dobrze, a jeżeli niekoniecznie was ten tryb jarał, to i ta odsłona tego nie zmieni. Co ciekawe, to nie koniec listy zombiakowych gier, jako że jest jeszcze jedna pozycja, która niby jest standardowa, ale tak nie do końca. Mowa bowiem o Klątwie, która pozwala znacząco utrudnić nasze zmagania z zombiakami, ale rządzi się starymi, dobrymi zasadami.

Niezależnie od wybranego wyposażenia, na początku dostajemy jedynie pistolet i broń do walki wręcz – jeśli chcemy skorzystać z czegoś innego, trzeba się posiłkować ścianami lub tajemniczą skrzynią. Można ulepszać pickupa i nie jesteśmy przywiązani do jednej lokacji, a i Easter Egga da się zrobić, ale przy okazji można sobie rozgrywkę utrudnić aktywacją różnych artefaktów, choć wcale nie trzeba.

W ogólnym rozrachunku Zombie są dokładnie takie jak do tej pory – ostro przekombinowane, ale wciąż sprawiające frajdę. Trzeba jednak wytknąć, że twórcy poszli bardzo na skróty i zamiast wymyślić faktycznie nową mapę, zrobili zlepek z już znanych. Biorąc wszystko powyższe pod uwagę, zdecydowałem się wystawić temu trybowi dokładnie 7/10 i uważam, że to w pełni uczciwa nota.

Czyli co, 7 na 10 i do domu?

Całościowo patrząc na tryby kampanii, multiplayer oraz zombies, wychodzi nam nota, którą zdecydowanie zaniża ta pierwsza pozycja. Po wyciągnięciu średniej arytmetycznej – nie robimy ważonej – wychodzi nam ocena 5/10, co po dostosowaniu do naszej skali daje 2,5/5. Czyli co, mamy ostateczną ocenę, jest tekst, można kończyć i wracać do pykania w inne gierki?

No niestety, ale nie do końca, ponieważ powyższe wyciąga średnią z samych trybów gry, a nie z całości produkcji, na którą również składa się stan techniczny produkcji. Tutaj jest jazda bez trzymanki, bo zależnie od dnia i godziny, gra może działać albo doskonale, albo absurdalnie wręcz tragicznie. Zdarzają jej się przycinki z niewiadomych powodów i w losowych momentach, choć wystarczy wtedy zresetować program – tylko nie płacę ponad 300 złotych za to, żeby restartować co chwila grę.

Przejdźmy do konkretów – podczas przechodzenia kampanii w samej grze nie trafiłem na żaden moment, w którym gra by się przycięła, kiedy sterowałem Davidem Masonem. Korzystając z rozdzielczości 4K UHD i na maksymalnych ustawieniach graficznych, gra nie zjeżdżała poniżej 40 klatek. Natomiast w menu z jakiegoś powodu FPSy leciały na łeb, na szyję, osiągając wynik w porywach wynoszący 18 klatek.

Żeby było ekstra śmiesznie, to osoby preferujące grę na padzie, mogą takowego podłączyć, ale jest jeden, drobny, choć dość istotny haczyk. Po wykryciu kontrolera produkcja ta przełącza całość sterowania na pada, poza jedną funkcją, a mianowicie celowaniem, które pozostaje przypisane do myszki. Gracze muszą to przełączyć ręcznie w menu, co nie jest przesadnie intuicyjne, a fakt, że kampania nie przewiduje skorzystania z pauzy, może dodatkowo komplikować sprawy.

Niemniej spokojnie, to nie tak, że kiedy już zmienicie te ustawienia, to będzie po wszystkim – każde odłączenie pada skutkuje bowiem koniecznością ponownej zmiany celowania. Call of Duty: Black Ops 7 jest za głupie, żeby zapamiętać ustawienie już o pierwszym przełączeniu. Cóż, zakładam, że tak się właśnie skończyć może stosowanie twardych narkotyków – całkowitą głupotą.

Wspomnę jeszcze o fakcie, że raz podczas przechodzenia kampanii, będąc w końcowym stadium misji, produkcja zaczęła się przycinać, tylko po to, żeby znienacka wyrzucić powiadomienie o poważnym problemie DirectX. Rzecz jasna poskutkowało to koniecznością wyłączenia programu, zabicia procesu oraz powtórzeniem CALUTKIEJ misji od nowa, wznosząc modły, żeby tym razem nic się nie skasztaniło.

Przejście z kampanii do multiplayera zaowocowało z jakiegoś powodu całkowitą utratą płynności i pierwsze mecze ogrywałem w 17 FPS – cudem udało mi się kogoś ustrzelić, ale moje KDA było w strasznym stanie. Zmniejszyłem jakość i inne ustawienia graficzne, żeby odciążyć GPU (przypominam, że w kampanii działało bez najmniejszego problemu) i dopiero na najniższych ustawieniach udało mi się podnieść średnią liczbę klatek.

Konkretniej do 21 FPS, co niespecjalnie mi pomagało w sieciowej alce z innymi graczami. Co najlepsze, po restarcie gry i przy okazji wykopaniu ponad 25 GB śmiecia nazywanego kampanią, płynność powróciła. Ostatnim błędem technicznym, który odkryłem całkowicie przypadkiem w trybie zombie, jest fakt, że program potrafi złapać zadyszkę podczas celowania ze snajperki. Do tego stopnia, że zanim produkcja odzyskała płynność, horda żywych trupów zdążyła mnie powalić i sobie odejść.

Kolejnym ogromnym minusem jest to, że wizytówki, które gracze dostają za wyzwania, zostały ewidentnie wygenerowane przez AI. Te z kampanii zostały w ogóle przepuszczone przez filtr ghibli, co daje im ten charakterystyczny wygląd, który swego czasu był tak nieziemsko wręcz popularny w internecie. Osobiście uważam, że to skrajna żenada i tym szajsem nie ma się nawet po co chwalić.

W ogólnym rozrachunku nie ma tragedii, nawet biorąc poprawkę na powyższe, ale tego typu błędy nie mają prawa mieć miejsca w grze, która kosztuje blisko 10% najniższego miesięcznego wynagrodzenia netto. Za to powinienem urżnąć przynajmniej 1 punkt z wyniku w pięciostopniowej skali, ale że obecnie branżunia pragnie być chwalona za fakt, że coś w ogóle działa, to tego nie zrobię.

Będę minimalnie milszy, zabierając 1 punkt z dziesięciostopniowej skali, tym samym redukując ostateczną ocenę z 5/10 do 4/10, co daje nam po konwersji ostateczny wynik w postaci 2/5. Powyższe pewnie da się naprawić odpowiednim patchem, ale nie zmienia to faktu, że w dniu, w którym kończę pisanie tego fragmentu, jeszcze go nie ma. Ja natomiast kompletnie nie zamierzam na takowy czekać i raczej po ten tytuł już nigdy nie sięgnę – chyba że za jakiś czas po tryb Zombie.

Podsumowując

Tegoroczna część Call of Duty zdecydowanie nie jest czymś, o czym warto pamiętać w kontekście historii gier czy shooterów. To produkcja, która nie przyciągnie nowych graczy i raczej nie zatrzyma starych na długo, jako że nie oferuje żadnych nowości. Tragiczna kampania tylko potęguje, ładnie rzecz ujmując, niekoniecznie najlepszy odbiór, choć oceny na poziomie 2/10 dla całej produkcji są moim zdaniem lekko przesadzone.

Niemniej jednak poniżej prezentuję swoje podsumowanie ocenowe, choć z premedytacją zostawiam puste pola Artyzmu, Dźwięku, Gameplayu i Fabuły. Te bowiem należałoby osobno wyciągnąć dla każdego z trybów, ale o robieniu trzech osobnych tabelek nie ma mowy, bo i jaką fabułę mamy w trybie multiplayer? Tym samym pozostawiam samą ocenę całościową, wraz z rozpiską wad i zalet.

Podsumowanie

Gra
  • Multiplayer wciąż sprawia frajdę
  • Tryb Zombie potrafi oczarować
  • Dużo customizowalnych broni
  • Polska wersja językowa…
Nie gra
  • …na którą składają się jedynie napisy, w dodatku z błędami w tłumaczeniu
  • Zdecydowanie za dużo grafik AI
  • Absurdalnie idiotyczna kampania
  • Kompletnie nijaki „Naczelnik” w trybie Zombie
  • Stan techniczny nie powala
  • Niepełne automatyczne przenoszenie sterowania na kontroler
  • Stosunek ceny do jakości
  • Nowe mapy zdają się zdecydowanie zbyt znajome
  • Fortnajtowość trybu online już razi w oczy
Artyzm
Dźwięk
Gameplay
Fabuła
Werdykt: 2/5
"W ostateczności"
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star

Call of Duty: Black Ops 7 nie miał szans w starciu z Battlefieldem 6, ale tak chorej dysproporcji się nie spodziewałem. To jest pozycja jedynie dla największych fanatyków marki, którzy wybaczą Activision dosłownie wszystko – nawet tak kolosalną katastrofę.

Za udostępnienie klucza do recenzji gry dziękujemy firmie Cenega!

Platformy:
Czas czytania: 26 minut, 53 sekund
Komentarze
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: